Rafał jest fanem motoryzacji, kocha samochody i wszystko, co z nimi związane. Ale to właśnie jego pasja doprowadziła go do momentu, gdzie przez znaczną część swojego 25-letniego życia, był pozbawiony wolności lub została mu ona ograniczona. Oprócz zamiłowania do wyścigów, bogatej kolekcji modeli i ogromnej wiedzy na temat aut, jest amatorem -choć tutaj bardziej pasuje zawodowcem - cudzej własności. Od 15 roku życia jest złodziejem samochodowym.

- Jak jeszcze mieszkałem w Polsce, kolega powiedział, żebym załatwił mu kołpaki do Mercedesa. Wtedy nie wiedziałem skąd i jak - rozpoczyna rozmowę Rafał. Po akcencie można wyczuć, że niemiecki przychodzi mu znacznie łatwiej niż jego język ojczysty.

Plastikowy złodziej

- Po kilku minutach było jasne, że mam je ukraść. Bałem się, ale nie było nic innego do roboty na placu, więc razem z kolegą w nocy poszliśmy do wyznaczonego samochodu i zdjęliśmy towar - zaczyna opowiadać swoją historię z nieskrywaną dumą.

Za swoją pierwszą motoryzacyjną kradzież dostał 40 zł, do podziału na dwie osoby. Od tego momentu zaczęły się jego problemy z prawem. Ale jak sam określa, ta przygoda dopiero miała się zacząć.

Pierwsze zlecenie przyniosło mu uznanie wśród starszych kolegów, ale i zwróciło uwagę sąsiadów, ponieważ wspomniany wcześniej Mercedes należał właśnie do nich.

- Dwadzieścia złotych dla mnie było fajnym prezentem, ale ziomki stwierdzili, że przydam się im i mają dla mnie zlecenia. Miałem przynieść kołpaki i lusterko. Nie pamiętam już, do jakiego auta, ale zrobiłem to. Kolejne zamówienia przychodziły regularnie, co drugi dzień. Było może ze dwadzieścia, trzydzieści kompletów w kołpaków w miesiącu, a ja dostawałem już dobry pieniądz. Nie było niebezpieczeństwa, bo nikt mnie nie widział - dalej opowiada z uśmiechem Rafał. A jego wyraz twarzy, z początkowego twardziela, coraz bardziej pokazywał dziecko.

- Kiedy kolega wstrzymał zamówienia, robiłem to na własną rękę. Wychodziłem w nocy z domu, brałem dwa komplety. Czekałem, aż będzie można sprzedać. Nie pomyślałem tylko o jednym - o sąsiadach. Wszystkie rzeczy kradłem na moim osiedlu, pod oknami, a przedmioty magazynowałem w swojej piwnicy. W końcu ktoś zadzwonił na policję. Najpierw psy (policjanci - przyp.red.) poszli do kolegi, który zamawiał. Później do mnie i poprosili mojego tatę, żeby zszedł z nimi do piwnicy - Ta była po brzegi wypełniona skradzionymi częściami do samochodu i przez to Rafał trafił pierwszy raz przed sąd.

Spotkanie z wymiarem sprawiedliwości zakończyło się wyrokiem - do ukończenia pełnoletności miał przydzielonego kuratora i wzmożoną opiekę rodziców.

Szlakiem berlińskim

Przez 3 lata, czyli od ogłoszenia wyroku do zakończenia zasądzonej kary, losy jego rodziny zaczęły się zmieniać diametralnie. Rodzice wzięli rozwód, ojciec wyprowadził się do Niemiec, a on kursował pomiędzy Śląskiem, a Berlinem. Najczęściej pozostawiony sam sobie, bo nikt nie miał czasu interesować się chłopakiem, kiedy do podziału był rodzinny majątek. Wtedy Rafał przypomniał sobie o swoich "umiejętnościach" i zaczął się nimi chwalić niemieckim znajomym pochodzenia polskiego. Jego historia, jako drobnego złodziejaszka, nie pozostała bez echa i bardzo szybko znaleźli się zleceniodawcy na akcesoria samochodowe z Polski.

- Raz w miesiącu jeździłem do mamy, miałem przywozić radia i figurki z luksusowych samochodów. Na pierwszy raz wyruszyliśmy ze znajomym, który wytłumaczył mi sposób na otwieranie drzwi i dezaktywację alarmów. To nie było trudne, bo miał specjalnie zaprojektowane kluczyki uniwersalne - ciągnie swoją opowieść.

- Po roku drobnych włamań zostałem mianowany "żołnierzem" grupy (najniższy stopień w strukturach gangu - przyp. red.) . Wtedy zaczęły się prawdziwe przygody. Dostałem swój komplet kluczyków, know-how i wolną rękę w sposobach działania. Oprócz tego rozkazy, prawie jak w wojsku. Kradłem tylko zamówione samochody i nie mogłem działać poza wyznaczonym regionem. Nie wiem, co by mi zrobili, ale nie chciałem testować - dodaje.

W tym momencie miał ok. 19 lat, bez nadzoru kuratora i rodziców - choć oni nigdy nad nim nie panowali - mógł zacząć nowe życie. Jednak Rafał nie chciał iść do szkoły i w przyszłości iść do legalnej pracy, bo jak mówi, awansowanie w jego grupie było dużo szybsze, a żadna matura nie da mu gwarancji takiej pracy, za takie pieniądze.

- Byłem coraz mocniejszy, szukałem już swoich ludzi, którym zlecałem obserwacje czy robienie dla mnie przysług. A jednocześnie z góry cały czas przychodziły zlecenia, więc miałem co robić. Za każde auto dostawałem 500 euro. Bez względu na jego stan czy wiek. Taki ryczałt - mówi z coraz większym zdenerwowaniem. - Po roku szukania swoich ludzi musiałem zacząć inwestować. Nigdy nie sądziłem, że w gangu trzeba coś kupować legalnie lub na zamówienie. Te informacje stopniowo do mnie dochodziły - opowiada dalej, wgłębiając się w swoją historię.

- Jeśli chcesz kraść droższe samochody i zarabiać więcej, to musisz mieć coraz to nowsze narzędzia. Przełomem w mojej pracy było otrzymanie kontaktu do Polaka z Warszawy, który na zamówienie robił Black Box (urządzenie do łamania zabezpieczeń elektronicznych - przyp. red.).

- Za taki kawałek plastiku i kabli - pokazuje na forach internetowych - trzeba zapłacić 5 tys. euro. To był dla mnie szok, ale tylko kilka osób takie coś posiada w Europie. Dzięki temu w ciągu 5 minut jesteś w stanie ukraść każdy samochód. Każdy. Jak masz konkretne zlecenie, to trzeba tylko wgrać odpowiedni program i wiedzieć gdzie podpiąć. Te urządzenia były programowane na specjalne zamówienie, a informatyk mógł przekazywać jedno urządzenie, tylko na jeden teren. Tam nie było żartów. Za złamanie tego przepisu groziły najwyższe kary, bo on podobno programował dla wielu gangów - mówi.

Z pomocą tego urządzenia Rafał kradł samochody na każde zawołanie szefów. Czasami nawet bez obserwacji, ale już tylko na terenie Niemiec. Przełożeni zabronili mu wyjazdów do Polski, bo region, który do tej pory "obsługiwał" przejął ktoś inny. Teraz zaczął działać w Zagłębiu Ruhry.

Po kilku tygodniach wykonywania poleceń na nowym terenie, jeden z jego obserwatorów wpadł. Razem z nim Rafał.

Prokurator postawił mu cztery zarzuty, w tym kradzież i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Po przesłuchaniu trafił do aresztu, gdzie spędził trzy miesiące.  Adwokat nie karmił go nadziejami, a nawet nie chciał z nim współpracować, bo ten cały czas znał słabo niemiecki. Do ojca bał się zwrócić po pomoc, by wynajął lepszego obrońcę.

Później zapadł drugi wyrok w jego życiu- 3 lata pozbawienia wolności. Rodzice o jego odsiadce dowiedzieli się przez przypadek, od znajomych, ale zbytni się nie przejęli. Znacznie wcześniej spisali syna na straty, ponieważ batalia w rodzinie toczyła się o prawo do opieki nad córką, więc nie było czasu doglądać spraw Rafała.

- Trzy lata minęły bardzo szybko. Uczyłem się, czytałem książki, starałem się żyć aktywnie, bo nie siedziałem w bardzo rygorystycznym więzieniu. Jak wyszedłem na wolność zderzyłem się z brutalną prawdą, że ja nic nie potrafię robić. Wtedy zdecydowałem się na podróż do Berlina - opowiada dalej, nie wspominając zbyt wiele o realiach niemieckiego więzienia.

W stolicy Niemiec po pomoc poszedł do swoich byłych szefów. W dużej części pozmieniały się funkcje i osoby, ale nadal ludzie go pamiętali z "dobrej" strony, bo ten nigdy nie "sprzedał swoich" i zaczęli znowu z nim współpracować.

- Po wyjściu z kibla (więzienia - przyp. red.) już zajmowałem się tylko starszymi samochodami. Za dużo czasu zajęłoby mi poznawanie nowych zabezpieczeń, wiec robiłem tylko paski (Volkswagen Passat - przyp. red.) i A-czwórki (Audi A4). Do nich miałem jeszcze stary sprzęt. No to robiłem swoje - dodaje.

Rafał na wolności był niespełna rok. Wpadł, gdy w jednym z centrów handlowych Berlina nie był w stanie poradzić sobie z kolejnym Passatem, zamiast 7 minut, spędził w środku 30. Aż pojawili się właściciele, a chwilę później ochrona i policja. Po kilku dniach prokurator, adwokat z urzędu i sędzia z wyrokiem za recydywę.  Dzisiaj odbywa wyrok czterech lat pozbawienia wolności.

- Przyjechałem na przepustkę do Polski, ponieważ mam ciężko chorą mamę. Nie widziałem jej trzy lata, a chciałem się zdążyć z nią pożegnać. Ona może już nie mieć tyle czasu przed sobą co ja… - zmierza ku końcowi naszej rozmowy.

Na koniec, siedząc w jednej z kawiarenek na Śląsku, zapytałem go jeszcze o sam fach złodziejski. Choć niechętnie, to jednak wspomniał.

- Najważniejsze w kradzieży jest oddychanie. To wydaje się śmieszne, ale jak ze stresu przestaniesz oddychać, to wpadniesz. Później dopiero ważny jest sprzęt i twoje umiejętności. Samochody najlepiej się robi tam, gdzie jest mnóstwo ludzi. Możesz rozbić szybę, możesz nawet kogoś poprosić o pomoc, a ten się nie zorientuje, że to nie twój samochód. W nowszych trzeba mieć też kontakty i zlecenia, bo jak nie masz komu tego sprzedać, to co Ci po takim aucie? - dodaje.

Podczas rozmowy wspomniał, że jego grupa zajmowała się przede wszystkim rozbieraniem aut na części, bo z tym było najmniej problemu. Delegaci grupy posiadali certyfikowane zakłady recyklingowe, dzięki którym można było w sposób półlegalny przyznać się do posiadanych elementów samochodów i je sprzedawać.

- A co będziesz robił za cztery lata, po wyjściu z więzienia? Masz jakieś plany na przyszłość? - zapytałem Rafała na koniec naszej rozmowy.

Nie odpowiedział.