• Wynalazcy próbowali wprowadzić do wnętrza auta dźwięk jeszcze zanim na dobre zaczęły działać radiostacje
  • Po raz pierwszy na liście opcji radioodtwarzacz pojawił się w 1922 r. u Chevroleta
  • Ostatnim samochodem z radiomagnetofonem był Lexus SC 430 z 2010 r.

Powstanie pierwszego funkcjonalnego i dostępnego dla każdego radia samochodowego zawdzięczamy Motoroli. Tak, tej samej, którą dziś kojarzymy przede wszystkim z chwilową modą na telefony z klapką. Jakieś 66 lat przed pierwszą składaną na pół komórką firma stworzyła wolny od wad poprzedników radioodbiornik opracowany z myślą o słuchaniu audycji w aucie.

To właśnie od tego urządzenia w 1930 r. zaczęła się historia marki. Bracia Galvinowie zastosowali grę słowną polegającą na wykorzystaniu końcówka "-ola" z nazwy popularnych wówczas gramofonów (Victrola) i dodaniu na jej początku cząstki "motor-" wziętej po prostu od słowa oznaczającego po angielsku samochód ("motorcar").

Podejście numer jeden

Pierwsze próby skonstruowania podobnego urządzenia podjęto jednak znacznie wcześniej, bo już w 1904 r., ale do lat 30. nikt nie wpadł na pomysł rozdzielenia elementów radia i rozmieszczenia ich w różnych częściach kabiny. Poza tym, jak można nazwać rozrywką słuchanie komunikatów nadawanych alfabetem Morse’a?

Amerykański wynalazca Lee DeForest wyprzedził swoją epokę, prezentując w 1904 r. lampę audionową z myślą o wykorzystaniu jej w autach. Dlaczego? Dopiero pół dekady później ktoś wpadł na pomysł jak transmitować bezprzewodowo mowę i muzykę, a w latach 20. tęgie głowy zaczęły myśleć nad tym, jak wykorzystać tę technologię w pojazdach. Wszystkie propozycje z tamtego okresu były jednak nietrafione – ze względu na rozmiar instalacji, niedopasowane napięcia, zakłócenia powodowane przez pracę silnika czy zbyt duże ciepło generowane przez lampy próżniowe.

Radio na liście wyposażenia opcjonalnego po raz pierwszy pojawiło się u Chevroleta. W 1922 r. dziennikarz z tygodnika "Literary Digest" napisał: "Instalacja tego urządzenia w samochodach Chevroleta jest tak prosta, że w przyszłości możemy zobaczyć wiele podobnie wyposażonych samochodów". I miał rację – po 1926 r. instalowane na zamówienie radioodbiorniki zaczęły upowszechniać się w autach, ale były tylko dla zamożnych ludzi. Dlaczego? Kosztowały prawie połowę ceny całego samochodu! Do tego nadal był to niedopracowany produkt – antena zajmowała zbyt dużą połać dachu, a wielki radioodbiornik zabierał miejsce dla pasażerów.

I wtedy wchodzą bracia Galvinowie...

Legenda głosi, że domorośli wynalazcy wybrali się na podwójną randkę samochodową ze swoimi dziewczynami. Jedna z nich powiedziała w trakcie: "Wiesz, co sprawiłoby, żeby ta noc była idealna? Gdybyśmy mogli posłuchać muzyki teraz, tutaj w samochodzie". Ciężko ocenić, ile w tym prawdy, ale faktem jest, że Paul i Joseph Galvinowie wykazali się pomysłowością.

Zamiast szukać w samochodzie miejsca na jedno gigantyczne urządzenie, postanowili rozdzielić je na cztery mniejsze elementy. Odbiornik został zamontowany na ścianie grodziowej, pokrętło do regulacji częstotliwości przy kierownicy, głośnik u góry deski rozdzielczej, a zasilanie pod siedzeniami. Anteną z kolei była umieszczona na dachu siatka.

Interes się kręcił pomimo wciąż dość wysokiej ceny urządzenia – Motorola 5T71 kosztowała prawie 1/4 ceny oferowanego w tamtym czasie Forda A Deluxe. Rok później Galvinom zaczęła wyrastać konkurencja w postaci firm takich jak Philco czy Blaupunkt. W połowie lat 40. po świecie jeździło już 10 mln samochodów wyposażonych w radio odbierające fale krótkie AM.

Pierwsze kontrowersje i innowacje

Tak duża popularność radioodbiorników podzieliła społeczeństwo. Ponad połowa członków Auto Klubu z Nowego Jorku uważała nowe urządzenie za "niebezpieczną rozrywkę". Doszło do tego, że w Massachusetts prawie przegłosowano ustawę zakazującą korzystania z radia w trakcie jazdy.

Zwolennicy nowej technologii przekonywali, że wówczas kierowcy zostaną pozbawieni ważnych informacji, takich jak komunikaty drogowe czy ostrzeżenia przed burzami. Do tego Stowarzyszenie Producentów Radia i inne organizacje wskazywały, że słuchanie audycji zmniejsza ryzyko zaśnięcia za kółkiem. Radio zostało obronione.

W latach 50. nadeszła kolejna innowacja. Po wojnie Niemcom niemal w całości odebrano dostęp do pasma AM, zmuszając ich do eksperymentów z niezbadanymi jeszcze dokładnie falami FM. W efekcie zaczęły powstawać radia przystosowane do nowego pasma. Wszystkie nadal opierały się na delikatnych, nieporęcznych i wydzielających zbyt dużo ciepła lampach próżniowych.

Dopiero w 1955 r. Philco i Chrysler wspólnymi siłami opracowały niezawodne i wolne od tych wad radio tranzystorowe. Niestety, z powodu wysokiej ceny nie spotkało się ono z dużym zainteresowaniem. Sukces w tej dziedzinie osiągnął kilka lat później Becker, wprowadzając na rynek bezlampowy model Monte Carlo.

Od kaseciaków do streamingu

Ten sam producent pod koniec lat 60. opracował pierwszy samochodowy radiomagnetofon FM z dźwiękiem stereo. Taki sprzęt musiał w końcu powstać – od 1964 r. trwał szał na zaprezentowane przez Philipsa kasety. Aż ciężko uwierzyć, ale ten sposób odtwarzania dźwięku w aucie towarzyszył nam aż do... 2010 r.! Ostatnim samochodem wyposażonym w fabrycznego kaseciaka był Lexus SC 430.

W międzyczasie pojawiły się płyty CD. Pierwszym radioodtwarzaczem z napędem przystosowanym do czytania tego nośnika był Pioneer CDX-1 z 1984 r. Fabrycznie to udogodnienie pojawiło się w oferowanej w tamtym czasie Klasie S Mercedesa, ale tam urządzenie dostarczał Becker, a nie Pioneer.

Dzisiaj w wielu nowych samochodach nie ma już miejsca na płyty CD. Ten nośnik stał się przeżytkiem, gdy pojawiła się możliwość podłączania zewnętrznych źródeł muzyki za pomocą kabla AUX, a później także USB. Niewiele później w radiach zadebiutowała technologia strumieniowania muzyki z telefonów za pomocą łączności Bluetooth.

Same urządzenia to już nie proste i eleganckie radioodtwarzacze tylko rozbudowane kombajny będące częścią pokładowego systemu inforozrywki. Obsługa? Oczywiście na ogromnym dotykowym ekranie. To by się Galvinowie zdziwili!