- Wybór odpowiedniej wersji silnikowej może uchronić przed dużymi wydatkami
- Nawet w przypadku auta takiego jak Volkswagen Bora rachunek w serwisie może wynieść kilka tysięcy złotych
- Jak pokazuje nasz przykład, wybór najtańszej oferty to lawina nieoczekiwanych wydatków
Dlaczego kupił taki samochód? Miało to być drugie auto pana Dariusza (prosi o niepodawanie nazwiska oraz wizerunku; stąd na zdjęciach ma zasłoniętą twarz). Pierwszym, dużo nowszym, porusza się jego małżonka. Bora miała więc być samochodem do dojazdów do pracy. Pierwszy błąd pan Dariusz popełnij już podczas zakupu. Przyzwoite Bory z dieslem kosztowały wtedy około 10 tys. zł, nasz bohater stwierdził jednak, że nie będzie wydawać aż tyle pieniędzy na gruza! Szukał więc wśród najtańszych aut tego typu, a założona kwota miała nie przekroczyć 5 tys. zł.
Musi być VAG z dieslem
Kolejnym, jak się później okazało, błędem był wybór wersji silnikowej. Zamiast poszukać sobie prostego i taniego w naprawach silnika benzynowego, pan Dariusz wymyślił sobie, że musi to być silnik TDI. — Mój pierwszy wybór padł na Octavię pierwszej generacji – mówi. — Auto stało w Krakowie i w ogłoszeniu prezentowało się zacnie. Na miejscu moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, a właściciel nie chciał obniżyć ceny z 5 tys. nawet o 100 zł.
Bora, którą znalazł pod Łodzią, w porównaniu z Octavią była o niebo lepsza, ale... — Znajomy, który był tam ze mną, odradzał mi jej zakup, bo jak twierdził, jest to auto mocno wyeksploatowane, a do tego źle naprawione po wypadku. Ja zobaczyłem w niej moją kochaną "borunię" i kupiłem. Z drugiej strony mimo śladów napraw blacharskich z przodu i z tyłu, auto miało całe podłużnice, a silnik pracował równo i nie kopcił.
Za Volkswagena Borę Variant Highline 1.9 TDI/115 KM z 2000 r. z przebiegiem 360 tys. km (trudno oszacować czy prawdziwym) pan Darek zapłacił w listopadzie 2021 r. 4 tys. zł. Parę rzeczy wymagało wymiany, ale jak się okazało nie od razu, a ceny na pozór nie odstraszały. Na pierwszy ogień poszło wsteczne lusterko (używane za 100 zł) i rączki do otwierania maski (200 zł wraz z grillem, który się przy wymianie połamał). W maju 2022 r. auto musiało jednak przejść duży serwis.
Tu po raz pierwszy "borunia" zaczęła być "złomem, który trafi na ul Strażacką" (ulica w Warszawie, na której jest skup samochodowego złomu). — Za serwis zapłaciłem tyle, że pożałowałem, że nie kupiłem lepszego auta za nieco więcej kasy — mówi nasz bohater.
Rachunek opiewał bowiem na ponad 5,5 tys. zł. Co się na niego złożyło? Przede wszystkim zaniedbania poprzednich właścicieli. Poza rozrządem wymiany wymagały bowiem m.in. przednie amortyzatory, przednie hamulce, tylny zacisk hamulcowy, poduszki silnika, zawór EGR, świece, linka hamulca postojowego. Do tego ustawiono zbieżność, naprawiono alternator i nabito klimatyzację. Drogo? Pewnie, ale pan Darek zawziął się i postanowił "odgruzować" Borę!
Wydatki na własną prośbę
Dalsza część tej historii nie jest niestety zbyt różowa. Miesiąc po serwisie okazało się, że w silniku wymienić trzeba wtryskiwacze – komplet po regeneracji dorzucił do kosztów utrzymania Volkswagena kolejne 2,1 tys. zł – przekroczyliśmy więc już magiczne 10 tys. zł, których to nasz bohater nie chciał wydać na starego gruza. Przy tym wydatku kolejne 300 zł na ozonowanie czy też 400 zł na kupno i założenie plastikowej osłony pod silnik (urwana przez właściciela) nie wydają się już dużym wydatkiem – ale łączna suma wydatków coraz bardziej rosła.
I tu dochodzimy do wydatków na własną prośbę: — Ponieważ dużo już wydałem, postanowiłem doprowadzić Borę do stanu idealnego – wyjaśnia właściciel. — Auto miało zniszczoną materiałową tapicerkę, postanowiłem więc ją wymienić. Wybór padł na skórzane wnętrze z przednimi fotelami Recaro za 2100 zł. Niestety przedni fotel tego zestawu również okazał się nieidealny, ale i tak to wnętrze jest nieco lepsze niż fabryczne.
W sierpniu 2022 r. właściciel dołożył też audio z radiem 2 din za 900 zł i głośniki za kolejne 600. Miesiąc później, cofając na parkingu, uderzył w naczepę. Uszkodzeniu uległa (nieco już podrdzewiała) tylna klapa, wybiła się tez szyba – Za używaną klapę zapłaciłem 900 zł – wyjaśnia pan Dariusz. — Strach pomyśleć co by było, gdyby Bora Variant i bliźniaczy Golf IV nie były modelami popularnymi!
Po tym wszystkim po raz pierwszy laweta
To oczywiście nie koniec. Właściciel musiał kupić opony, bo te, które dostał z autem, były już mocno zużyte (zarówno letnie, jak i zimowe), wybór padł więc na komplet opon wielosezonowych za 1600 zł plus wykonanie zbieżności za 150 zł. We wrześniu 2022 r. doszły do tego jeszcze: wymiana tylnej belki (na regenerowaną) oraz wymiana tylnych amortyzatorów za 1250 zł. Poprawy wymagała także elektryka. Pan Dariusz dokupił wiązki i przyciski grzanych siedzeń (250 zł), przez wymianę fotel trzeba też było zmienić kostki poduszek powietrznych (fotele były z wersji poliftingowej, która ma inne) – 150 zł.
W listopadzie zeszłego roku przyszła kolej na wymianę turbosprężarki wraz ze strojeniem (2,5 tys. zł) oraz wymianę poduszek, sprężyn i kolejny zestaw amorów do przodu (950 zł). W grudniu tuż przed świętami samochód zgasł w trasie, trzeba więc było zapłacić 300 zł za lawetę do mechanika. Skończyło się na wymianie filtra paliwa, diagnostyce i sprawdzeniu układu paliwowego za 200 zł. — Mimo tego w dalszym ciągu autu zdarzało się gasnąć – mówi właściciel. — Na początku tego roku doszła więc wymiana czujnika położenia wału.
Przy okazji mechanik zamontował metalowe osłony silnika i nadkoli oraz usunął błąd poduszki powietrznej – wszystko za 350 zł. Kolejny 1150 zł do ogólnego rachunku dołożyła konieczność wymiany półosi.
Doinwestowana Bora?
Pan Dariusz w ciągu dwóch lat wydał ponad 26 tys. zł. Jasne, że część z nich wynikała z jego pomysłów (tapicerka, radio), błędów (tylna klapa), jednak większość to efekt ogromnego wyeksploatowania samochodu, który kupił. No dobrze, ale czy te ponad 26 tys. zł świadczy o tym, że nasza bohaterka — Bora Variant — jest już autem pozbawionym wad? Niestety nie. Podstawowym problemem samochodu jest korozja. W momencie zakupu dawała pierwsze znaki, a dzisiaj po dwóch latach zaczyna wymagać sporej poprawy. Końcówki progów, nadkola to najbardziej widoczne miejsca. Pan Darek szacuje, że aby usunąć te niedoskonałości, wyda kolejne… 10 tys. zł!
Ale na tym nie koniec, bo auto wciąż cierpi na różne drobne problemy, np. z elektryką – wycieraczki w trakcie pracy potrafią się zatrzymać, nie działa regulacja podświetlenia, a wyświetlacz między zegarami jest wylany. Do tego wiele elementów nosi tu ślady tanich napraw – na zewnątrz widać gdzie przesadzono ze szpachlą, a w środku plastikowych elementów trzyma się na wkrętach.
— Czy warto oszczędzać podczas zakupu używanego auta? — pyta retorycznie właściciel. — Pozwólcie, że nie odpowiem na to pytanie.