Internet rządzi. Teraz oferty sprzedaży używanych aut znajduje się nie w gazecie, i nie na giełdzie. Większość z nas rzadko zaczyna poszukiwanie samochodu od wycieczki po komisach. Szkoda na to czasu. Serwisy ogłoszeniowo-aukcyjne, jak Allegro.pl, Otomoto.pl, Mobile.eu załatwiają temat: w ciągu kilkudziesięciu minut możemy przejrzeć setki ogłoszeń z całej Polski. Ciekawe auto, ale daleko - Pecha mamy wówczas, gdy najładniejszy samochód sprzedawany jest w innej części kraju oddalonej od naszego domu o 300 km lub więcej. Tak było i tym razem. Szukaliśmy konkretnego modelu – Mercedesa 190 lub W124. Miał być ładny, w wieku obojętnym, lecz w stanie pozwalającym przejeździć jeszcze 2-3 lata bez gigantycznych nakładów. Chętnie diesel.
I oto jest! „Stodziewięćdziesiątka” z 2-litrowym silnikiem Diesla z 1990 roku, nawet z „elektryką”, z przebiegiem 235 tys. km (co to jest dla takiego auta!). Stary, ale bezwypadkowy samochódza niecałe 7 tys. zł to dobra okazja. Obejrzeliśmy zdjęcia wielokrotnie i wydawało się, że to najlepsza w danej chwili oferta w internecie. Była tylko jedna wada: samochód można było obejrzeć w Zblewie, w woj. pomorskim. To ok. 300 km z Warszawy.
Niby nie od dziś wiadomo, że taka wycieczka to ryzyko straty czasu i pieniędzy na dojazd, ale raz się żyje! Do wyjazdu przekonał nas także rzeczowy sprzedawca, który w rozmowie telefonicznej potwierdził zapewnienia dane w ogłoszeniu.Wyjazd zaplanowaliśmy na 6 rano. Zaopatrzyliśmy się w CB-radio, mobilny internet (aby ewentualnie w trasie przeglądać także inne oferty), nawigację GPS i szybki samochód.
Postanowiliśmy, że po drodze zajrzymy do mijanych komisów samochodowych – a nuż coś się trafi.Oglądaliśmy też Mercedesy klasy C, które dziwnym trafem (a może po prostu świadczy to nie najlepiej o tym modelu) kosztują tyle samo lub mniej niż starsze, ale zadbane Mercedesy 190. Dwa takie auta znaleźliśmy w komisie znajdującym się na trasie przejazdu. Jeden za prawie 14 tys. zł i drugi za niewiele ponad 9 tys. zł. Inspekcja zajęła nam w sumie kilka minut. Oba odrzuciliśmy i ruszyliśmy na spotkanie „190-ki”. Naga prawda - W Zblewie na parkingu zobaczyliśmy auto podobne do tego ze zdjęć, ale na żywo niebudzące już dużego entuzjazmu. Zajrzeliśmy do wnętrza. Na tylnej kanapie pokrowiec, być może fabryczny, bo idealnie dobrany do koloru tapicerki, po prostu trudno go zauważyć. Gorzej, że tylne podłokietniki wygniecione są nie mniej niż ten w drzwiach kierowcy, tak jakby samochód przez rok lub dwa jeździł jako taksówka.
Kierownica nawet ładna, ale trudno powiedzieć, czy oryginalna. Przebieg raczej odbiegający od stanu licznika – ale jak to sprawdzić? Zegary były wyjmowane, ale po co? Motor trochę zalany paliwem z cieknących przewodów, zawieszenie silnika do natychmiastowej wymiany, ale to jeszcze nie dyskwalifikacja – dałoby się naprawić. Dach malowany, raczej po gradobiciu niż po dachowaniu, co też dałoby się zaakceptować, pomimoiż widoczne są wgniecenia.
Niestety, pozostałe elementy też miały jakieś przygody blacharskie. Skoro wycieczka oznacza przejazd w sumie ponad 600 km, nie warto rezygnować z jazdy próbnej. Bum, trach – to hałasy z tylnej części auta. Już nie sprawdzaliśmy, czy to usterka mocowania mostu, czy coś innego. Nie o takie auto nam chodziło.
Dyskretnie robimy zdjęcia, a na zdjęciach... ładne auto. Wychodzące tu i ówdzie purchle rdzy wielkości pięciozłotówki na zdjęciu stają się niewidoczne. Widać je dopiero na zbliżeniach, ale przecież w ogłoszeniach nie ma takich zdjęć.
Jakby tego było mało, przegląd ofert internetowych aut w sensownej odległościod Zblewa nie dał rezultatów. Te, które dobrze rokowały, były już sprzedane albo z rozmowy ze zprzedawcą wynikało, że jednak nie są takie, jak w opisie. Wracamy!
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do przydrożnej knajpy na obiad i to była najprzyjemniejsza część wyprawy. Wniosek: na przyszłość umówimy się z kilkoma sprzedawcami w okolicy, bo daleka podróż po to, aby obejrzeć jedno auto, to za duże ryzyko.
Podsumowanie - Jeśli macie dużo czasu i służbowe auto z paliwem – możecie się wybrać na taką wycieczkę. Jednak warto pamiętać, że zdjęcia upiększają samochody, nie widać na nich kompromitujących szczegółów.
Szansa, że traficie na auto tanie i dobre, jest mała. Nie znaczy to, że należy oglądać samochody tylko w swojej miejscowości. Sensownym rozwiązaniem są poszukiwania w promieniu ok. 100 km od miejsca zamieszkania, przy czym najpierw warto dokładnie wypytać sprzedawcę o stan auta.
Skoro napisał, że jest bezwypadkowe, spytajmy: skąd to wie? Tak unikniemy krętactw w stylu: „No, ja nim żadnego wypadku nie miałem!”. Lepiej zapłacić drożej za samochód w dobrym stanie niżkupić taniego gruchota.
Galeria zdjęć
Auto za nieco ponad 9 tys. zł odrzuciliśmy po minucie oglądania z powodu stanu nadwozia.
Drugi Mercedes (kombi, 2.2 CDI) z 2000 roku był tylko nieznacznie lepszy, ale też lakierowany, naszym zdaniem niewart swej ceny. Ruszyliśmy dalej.
Stuki z podwozia słyszalne były z odległości kilku metrów od auta!
Kierownica wyglądała zadziwiająco świeżo jak na ogólny stan auta. Nie kupiliśmy, bo nie było warto.
Po drodze wstąpiliśmy do przydrożnego komisu, aby obejrzeć dwa Mercedesy klasy C.
Najwięcej można powiedzieć o samochodzie, oglądając zdjęcia wnętrza. Tym razem jednak daliśmy się oszukać. Kierownica wyglądała jak nowa, kokpit wydawał się czysty i schludny. Na zdjęciu nie widać było rozdarcia siedziska fotela kierowcy. Z oczywistych względów z fotografii nie wynikało, w jakim stanie były: osprzęt silnika, zawieszenie i układ przeniesienia napędu – stąd wpadka.
Czego spodziewa się klient po aucie za 7 tys. zł? Zgodności z opisem! Niestety, nie tym razem.
Zanim przyjechaliśmy, końcówki zdążył wymienić, co jednak nie rozwiązało problemu.
Doprowadzenie samochodu do porządku kosztowałoby ok. 3-4 tys. zł, co jednak nie poprawiłoby w niczym stanu nadwozia.
Do natychmiastowej wymiany kwalifikowały się silentblocki stabilizatora.
Jeśli macie dużo czasu i służbowe auto z paliwem – możecie się wybrać na taką wycieczkę. Jednak warto pamiętać, że zdjęcia upiększają samochody, nie widać na nich kompromitujących szczegółów. Szansa, że traficie na auto tanie i dobre, jest mała. Nie znaczy to, że należy oglądać samochody tylko w swojej miejscowości. Sensownym rozwiązaniem są poszukiwania w promieniu ok. 100 km od miejsca zamieszkania, przy czym najpierw warto dokładnie wypytać sprzedawcę o stan auta. Skoro napisał, że jest bezwypadkowe, spytajmy: skąd to wie? Tak unikniemy krętactw w stylu: „No, ja nim żadnego wypadku nie miałem!”. Lepiej zapłacić drożej za samochód w dobrym stanie niż kupić taniego gruchota.
Internet rządzi. Teraz oferty sprzedaży używanych aut znajduje się nie w gazecie, i nie na giełdzie. Większość z nas rzadko zaczyna poszukiwanie samochodu od wycieczki po komisach. Szkoda na to czasu.
Właściciel (podający się za mechanika z wykształcenia) w rozmowie telefonicznej uprzedził o problemie z końcówkami drążków kierowniczych, ale zapewnił jednocześnie, że ktoś, kto się nie zna, nawet nie zauważy usterki.
RDZA wyłażąca na masce silnika od razu każe podejrzewać niechlujną naprawę powypadkową. Sprzedawca powinien o tym uprzedzić w ogłoszeniu, ale tego nie zrobił.
SZPARY nierówne, jedne miały kilka mm, a inne prawie 2 cm. Purchelki i nierówności na ich krawędziach świadczą wyraźnie o interwencji taniego lakiernika.
Właściciel nie zauważył wycieku z chłodnicy, donośnego stuku z okolic wału napędowego przy zmianie biegów, wycieku paliwa z okolic wtryskiwaczy (po otwarciu maski wyraźnie czuć było olej napędowy).