Dzwonimy pod numer telefonu firmy znalezionej w internecie, oferującej „regulację” liczników. – Mam ładne auto, które chcę sprzedać, no i wie pan, teraz nikt nie kupi samochodu, który ma „na szafie” 200 tys. km z okładem. Niestety, równolatki mają, przynajmniej oficjalnie, dwa, trzy razy mniej. – To kosztuje 200 zł mówi głos w słuchawce. – Gdzie przyjechać? – pytamy. – W cenie jest dojazd do klienta – mówi pracownik firmy.
Podajemy adres, umawiamy się na 10 rano. O umówionej porze nikt nie przyjeżdża. Dzwonimy więc, głos w słuchawce przeprasza – tam gdzie jechał załatwić dwa auta, okazało się, że do obsłużenia jest siedem, potem jeszcze raz dzwonimy zirytowani, w końcu o godzinie 12przyjeżdża człowiek z czymś w rodzaju laptopa.
Wchodzi do auta, włącza komputer, podłącza wtyczkę do gniazda diagnostycznego, wchodzi w menu samochodu i po chwili pyta: – Ile ma być? – Chcielibyśmy „zdjąć” ze 180 tys. km – mówimy nieśmiało. Facet bez mrugnięcia oka wpisuje stosowną liczbę w swoje urządzenie. Inkasuje 200 zł, przepraszając za spóźnienie.
Nadmiar pracy. Cały dzień jeździ po komisach i pomaga przygotować auta do sprzedaży. Odjeżdża, a my mamy Mercedesa, którego cena rynkowa jest co najmniej o kilkanaście tys. zł wyższa niż przed chwilą. Teraz, gdybyśmy naprawdę chcieli sprzedać ten samochód, pozostałoby kupić książeczkę serwisową. Można to zrobić za kilkadziesiąt złotych w salonie Mercedesa lub na Allegro.pl.
Ta druga opcja jest droższa, ale dostaniemy druk od razu wypełniony, z pieczątkami przybitymi różnymi kolorami tuszu. Kto by dzwonił do niemieckiego warsztatu i dopytywał się, czy auto było serwisowane? Zresztą w większości salonów Mercedesa i tak kupujący niczego się nie dowie, w ogłoszeniu można śmiało podać numer nadwozia, aby frajerzy myśleli, że sprzedawca nie ma nic do ukrycia. Podobnie jest w przypadku aut innych marek.
Niestety, cena „regulacji” licznika nie zawsze jest taka sama. Są takie auta, które wymagają fachowego podejścia i dużej wiedzy, gdyż przebieg zapisywany jest w kilku urządzeniach – np. w radiu, w samym liczniku, w sterowniku silnika itp. Skasowanie widocznego przebiegu nie wyklucza, że jakiś sprytny elektronik przy okazji pierwszej naprawy zorientuje się, jaki jest faktyczny przebieg auta. To kosztuje więcej – nawet 800 zł, ale w przypadku samochodu za np. 70 tys. zł opłaca się.
Jak to się robi i za ile? - Digiprog to droga „zabawka” – kosztuje ok. 12 tys. euro. W cenie mamy okresową aktualizację oprogramowania – firma dba, aby klient miał na bieżąco dostęp do sterowników wszystkich modeli aut. W ofercie są także tańsze modele współpracujące z samochodami np. jednej marki.
Sprzęt służy niemal wyłącznie „programowaniu oraz korygowaniu” liczników samochodowych. Działa tak skutecznie, że np. w dobrze zabezpieczonych autach BMW zmienia zapisy przebiegu nawet w kluczykach. Producent zastrzega, że korekcja przebiegu w celu oszustwa to poważne przestępstwo. Więcej na: www.digiprog.com.
Spowalniamy naliczanie - Niewielka kostka wpięta na stałe w gniazdo diagnostyczne samochodu, który pokonuje duże przebiegi, to dla użytkownika czysty zysk. Takich rzeczy używają np. niemieccy taksówkarze, ale bywają one wykorzystywane także w niektórych flotach. Urządzenie sprawia, że samochód nalicza np. co drugi lub co trzeci kilometr.
Zysk na bieżąco: w samochodach, które zapisują tylko połowę rzeczywistego przebiegu, olej wymienia się dwa razy rzadziej, niż to naprawdę potrzebne. Silnik to wytrzyma, przynajmniej przez jakiś czas. Dwa razy rzadziej wykonywane przebiegi, gwarancja wydłużona dwukrotnie...
Dodajmy, że nawet w autoryzowanym serwisie nie sposób zwykle stwierdzić, że samochód wykazuje ślady nadmiernego zużycia. Nie wiadomo bowiem, w jakich warunkach jest użytkowany, jak traktuje go właściciel itp. Kto chce, wie, skąd wziąć taki sprzęt.
Czy można ocenić przebieg auta po elementach wnętrza i częściach eksploatacyjnych? - Zaprzyjaźniony właściciel komisu obracający autami jednej marki, chlubiący się, że „u mnie nie jest tanio, ale ja nie kręcę liczników”, przyznał, że w kantorku ma cztery gotowe kierownice – do każdego modelu, jakim handluje, po jednej.
Każde auto, które przyjeżdża, dostaje nową kierownicę, a stara wysyłana jest do tapicera w celu obszycia skórą. Jeśli chodzi o wycierające się plastiki (prawie każdy model ma słabe punkty), zużywające się elementy – włączniki, nakładki pedałów, podłokietniki – zamawia się je hurtem. Aby ocenić stan samochodu, nie wystarczy rzut oka na „zadbany” kokpit. Należy starannie oglądać elementy pod kątem równomierności zużycia.
Nowe lub jak nowe plastikowe elementy podłokietników, np. w 5-letnich VW Passatach, świadczą o tym, że zostały wymienione. O ocenę drogiego auta, bardziej niż kiedyś, warto poprosić fachowca.