Ople Omegi są tanie, bo rdzewieją. Wyobrażacie sobie, aby zagraniczny właściciel – Niemiec czy Szwajcar – pozbywał się tak dużego, komfortowego i oszczędnego auta w przyzwoitym stanie za bezcen? Skoro w polskim komisie samochód wystawiono za 12,5 tys. zł (w przypadku tego modelu to raczej wysoka cena), to za ile został kupiony za granicą? Ktoś przecież zapłacił za transport i jeszcze na pewno chce na tym aucie zarobić!
Próbować jednak warto, kto nie szuka, nie znajdzie
Właściciele komisu do którego trafiliśmy – twierdzą, że przy pozyskiwaniu aut kierują się ich nienagannym stanem technicznym, zawsze sprawdzają, czy auta są bezwypadkowe, używają profesjonalnych narzędzi, aby upewnić się, że w pojazdach wszystko działa. To dla nich nie tylko praca, lecz także hobby, dlatego auta są czyste, zadbane i przyciągają uwagę. Na miejscu jest stacja diagnostyczna.
Wspomniana Omega miała mieć karoserię pielęgnowaną na bieżąco, do tego czystą, zadbaną i dobrze utrzymaną tapicerkę, a klimatyzację sprawną, nie jakąś atrapę. W tej sytuacji, pamiętając o znajomym, który właśnie szuka tak zadbanej, czystej i sprawnej Omegi z silnikiem Diesla, pojechaliśmy do komisu. Nie mieliśmy daleko, ale nawet gdybyśmy mieli, ryzyka nie było, bo sprzedawca zapewniał w ogłoszeniu, że osoby przyjeżdżające z daleka nie będą rozczarowane.
Nie ma korozji na karoserii
Jakkolwiek sprzedawca zapewnił solennie, że korozji nie ma co szukać, zaczęliśmy od inspekcji nadwozia, bo w Oplach z tego okresu to pięta achillesowa. Faktycznie, widywaliśmy gorsze Omegi, także takie, w których błotniki przynitowano do reszty nadwozia. Tu zastaliśmy jednak pojazd, który na większości elementów miał oryginalny lakier, ale ktoś go bardzo mocno polerował – mało co z niego zostało.
Tylna część przyjęła solidne uderzenie – nie tylko klapa była naprawiana, lecz także nadwozie wokół klapy było prostowane, szpachlowane bez dbałości o estetykę, miejscami podmalowane sprejem. Korozję na krawędziach blach w bagażniku ktoś po prostu zamalował pędzelkiem.
Podwozie – na ile udało się je ocenić na zakurzonym placu – rdzewieje, aż chrupie. Przednia szyba stłuczona. Ogranicznik otwarcia drzwi naderwany – korozja przeżarła zgrzewy, wystarczyłoby mocniej szarpnąć, aby odpadł. Jak na karoserię „pielęgnowaną na bieżąco”, znaleźliśmy dużo uszkodzeń.
Czysta i zadbana, dobrze utrzymana tapicerka
Lewy fotel przetarty, w prawym ktoś wypalił dziurę, kanapa zaplamiona tak, jakby auto stało w wodzie. Klimatyzacja włącza się (tzn. świeci kontrolka), ale nie chłodzi.
Wyświetlacz ciekłokrystaliczny (to akurat typowe) uszkodzony. Silnik tak umyty, że aluminium po prostu zbielało (po umyciu trzeba silnik zabezpieczyć, a nikt tego nie zrobił). Ale włącza się i po chwili stukania brzmi przyzwoicie.
Hamulce do wymiany. Wystarczy zajrzeć pod auto, by przekonać się, że ktoś się go pozbywa, bo szkoda wydawać na nie choćby 20 euro – i tak stanu przyzwoitego nie sposób osiągnąć.
Książka serwisowa prowadzona do końca
Jest jakaś książka serwisowa do tego auta? – pytamy. Sprzedawca nie wie, radzi zajrzeć do schowka, sprawdzić. Mówi, że takich aut nie kupuje się, patrząc na książkę serwisową. A skąd auto przyjechało? Z Niemiec. Klimatyzacja nie działa? Działa, włącza się, tylko trzeba ją nabić – wystarczy 80 zł i po sprawie. Ale nie działa! Ależ działa, tylko nie chłodzi.
To za ile ta Omega pójdzie? Czekam na propozycję – mówi już czujniej handlarz, a my podpuszczamy: 10 tysięcy i bierzemy. Sprzedawca się obraża, w ogóle nie chce dalej rozmawiać, więc kierujemy się do wyjścia. Halo, halo! – ktoś krzyczy za naszymi plecami, odwracamy się, bo pojawia się kolega sprzedawcy – ten trochę opuści, odda Omegę za 11,5 tys. złotych.
Pytamy o papiery, czy można autem podjechać do warsztatu na kontrolę, ale jest problem. Handlarz chce 200 zł za fatygę, ale jak kupimy, to odliczy te 200 zł od ceny. Radzi, żeby nie jechać do warsztatu, bo tam i tak nic nam nie powiedzą, za to tu obok jest kanał, można samemu zobaczyć. Na odchodne robimy jeszcze zdjęcie auta w całej okazałości – dla cioci, niech sobie obejrzy – i obiecujemy wrócić.