Chevrolety przeznaczone na rynki europejskie produkowane są w fabryce General Motors w Korei. Tam, gdzie kiedyś powstawały auta marki Daewoo. Czy komuś zapala się lampka ostrzegawcza? Zupełnie niepotrzebnie. Niedociągnięcia znane z Nubiry i Lacetti odeszły w niepamięć, a technika ( Chevrolet Cruze częściowo bazuje na Oplu Astrze IV) i solidne wykonanie na pierwszy rzut oka robią pozytywne wrażenie. Pozostaje pytanie, czy równie zadowoleni będziemy po zakończeniu półrocznego testu Chevy’ego.
Na naszym rynku Chevrolet Cruze ma szansę powalczyć ceną. Pakownego kombiaka możecie mieć już za 52 900 zł. Taka kwota wystarczy na auto w bazowej wersji LS, z dość ospałym silnikiem benzynowym 1.6/124 KM. Wybraliśmy jednak odmianę LT+ (w standardzie m.in. automatyczna klimatyzacja, alufelgi, radio z CD) z nowoczesnym silnikiem 1.4T/140 KM. Po doliczeniu nawigacji (1100 zł – warto!) i metalizowanego lakieru (1900 zł) końcowy rachunek wyniósł 73 890 zł. Cóż, kwota ta nie szokuje, ale jest na tyle wysoka, że oczekujemy od Cruze’a co najmniej przyzwoitej rekompensaty.
Chevrolet Cruze od razu ruszył w trasę i zdążył już zaliczyć kilka długich wyjazdów. Mieliśmy więc okazję przetestować tempomat (spisał się bez zarzutu) i doszliśmy do wniosku, że przedni podłokietnik, owszem, sprawdza się jako schowek, ale aby położyć na nim rękę, trzeba przyjąć dziwacznie wykrzywioną pozycję.
Parkowanie na słońcu to też raczej kiepski pomysł – ciemne wnętrze Cruze’a błyskawicznie się nagrzewa. Klimatyzacja ochoczo zabiera się do pracy, ale testujący skrytykowali irytująco głośną dmuchawę, niemal całkowicie zagłuszającą radio i komendy nawigacji. Pochwalili natomiast wygodne fotele oraz duży i foremny bagażnik.
Silnik nieźle radzi sobie z napędzaniem Chevroleta Cruze’a i okazuje się całkiem oszczędny – 6-7 l/100 km przy dynamicznej jeździe autem zapakowanym po dach (w trasie) i średnie spalanie 7,4 l/100 km to dobre wyniki.
Galeria zdjęć
Chevrolety przeznaczone na rynki europejskie produkowane są w fabryce General Motors w Korei. Tam, gdzie kiedyś powstawały auta marki Daewoo. Czy komuś zapala się lampka ostrzegawcza?
Zupełnie niepotrzebnie. Niedociągnięcia znane z Nubiry i Lacetti odeszły w niepamięć, a technika (Cruze częściowo bazuje na Oplu Astrze IV) i solidne wykonanie na pierwszy rzut oka robią pozytywne wrażenie. Pozostaje pytanie, czy równie zadowoleni będziemy po zakończeniu półrocznego testu Chevy’ego.
Na naszym rynku Chevrolet Cruze ma szansę powalczyć ceną. Pakownego kombiaka możecie mieć już za 52 900 zł. Taka kwota wystarczy na auto w bazowej (co nie znaczy, że zupełnie gołej) wersji LS, z dość ospałym silnikiem benzynowym 1.6/124 KM. Wybraliśmy jednak odmianę LT+ (w standardzie m.in. automatyczna klimatyzacja, alufelgi, radio z CD) z nowoczesnym silnikiem 1.4T/140 KM. Po doliczeniu nawigacji (1100 zł – warto!) i metalizowanego lakieru (1900 zł) końcowy rachunek wyniósł 73 890 zł. Cóż, kwota ta nie szokuje, ale jest na tyle wysoka, że oczekujemy od Cruze’a co najmniej przyzwoitej rekompensaty.
Kamera cofania to standard w wersji LT+.
Na półeczce w bagażniku można położyć parasol.
Dodatkowy schowek pod podłogą bagażnika.
Przeciętne materiały, hałaśliwa klimatyzacja i mało precyzyjny układ kierowniczy.
Plus za wygodne fotele. Na minus: skokowa regulacja oparcia i zupełnie nieprzydatny podłokietnik.
Zaskakująco duża ilość miejsca na nogi.
Praktyczny schowek na podszybiu.
Parkowanie na słońcu to też raczej kiepski pomysł – ciemne wnętrze Cruze’a błyskawicznie się nagrzewa. Klimatyzacja ochoczo zabiera się do pracy, ale testujący skrytykowali irytująco głośną dmuchawę, niemal całkowicie zagłuszającą radio i komendy nawigacji. Pochwalili natomiast wygodne fotele oraz duży i foremny bagażnik. Silnik nieźle radzi sobie z napędzaniem Cruze’a i okazuje się całkiem oszczędny – 6-7 l/100 km przy dynamicznej jeździe autem zapakowanym po dach (w trasie) i średnie spalanie 7,4 l/100 km to dobre wyniki.
Chevrolet od razu ruszył w trasę i zdążył już zaliczyć kilka długich wyjazdów. Mieliśmy więc okazję przetestować tempomat (spisał się bez zarzutu) i doszliśmy do wniosku, że przedni podłokietnik, owszem, sprawdza się jako schowek, ale aby położyć na nim rękę, trzeba przyjąć dziwacznie wykrzywioną pozycję.