Nowość: model GranCabrio. Musimy przyznać, że najbardziej ujęło nas jego wnętrze. Egzotyczne drewno carbalho oraz skórzana tapicerka o dźwięcznej nazwie Poltrona Frau tworzą niezwykłą atmosferę. Wspaniałe są również zaprojektowane przez Pininfarinę, rasowe, niemal kobiece kształty nadwozia oraz erotyczny wręcz dźwięk 8-cylindrowej jednostki napędowej. W skrócie: samochód marzeń. Niestety, realizację tego marzenia skutecznie utrudnią nam finanse. Maserati za wersję podstawową życzy sobie 133 770 euro (cena z rynku niemieckiego) – na szczęście „skóra” nie wymaga dopłaty. Testowany egzemplarz z kilkoma dodatkami to już wydatek prawie 155 tys. euro – kwota dla nas nieosiągalna.
Pozostaje nam więc jedynie przeprowadzenie redakcyjnej zbiórki. Ze łzami w oczach rozbijamy skarbonkę, na karcie kredytowej pojawia się mały debet, jeden z kolegów parę groszy pożycza od bogatej ciotki. Efekt naszych trudów: uzbierane 20 tys. zł. Na nowe GranCabrio na pewno nie wystarczy, ale na przyzwoity używany kabriolet już tak. I tu pojawia się pytanie: ile przyjemności z jazdy, którą daje Maserati, dostaniemy za mniej więcej jedną trzydziestą jego ceny? Albo prościej ujmując: czy kabriolet musi być drogi
Do tego z założenia niesprawiedliwego porównania wybraliśmy Mazdę MX-5 z 1996 roku. Uzbierana kwota w zupełności wystarczyłaby na zakup podobnego cabrio na rynku wtórnym. Właścicielka Mazdy zgodziła się wziąć udział w naszym teście. Przyznajemy, że jej zdanie było dla nas bardzo ważne. Na przykład w kwestii, za kierownicą którego z rywali wygląda się szykowniej.
Pierwsze spostrzeżenie dotyczyło tylnych świateł Maserati: przecież wyglądają one jak w pospolitym Fordzie Mondeo, który przewrócił się na dach. Druga uwaga była już bardziej rzeczowa: rama przedniej szyby, co jest typowe dla większości nowoczesnych kabrioletów, sięga zbyt daleko w głąb samochodu, przez co odbiera trochę radości z jazdy z otwartym dachem. Zgadzamy się w zupełności.
Gdy za kierownicą Maserati zajmiemy idealną pozycję, nad głową będziemy mieli kawałek osłony przeciwsłonecznej. W MX-5 taki problem w ogóle nie istnieje. W youngtimerze Mazdy jest również więcej przestrzeni na szerokość. Łokieć w MX-5 od razu nonszalancko wystawiamy na zewnątrz. W Maseratiz powodu wysoko poprowadzonej linii bocznej jest to niemożliwe. Sylwetka kierującego niemalże tonie we wnętrzu GranCabrio, a nie ukrywajmy, że samochody tego typu kupuje się przecież po to, by być widzianym. Jadący ognistym „włochem” kierowca wygląda niczym chomik w klatce. Mazda dzięki bardziej filigranowym kształtom zapewnia znacznie większą swobodę jazdy pod gołym niebem. Swobodę, na którą nie trzeba czekać 18 sekund – tyle motorom elektrycznym zajmuje złożenie dachu w Maserati.
W MX-5 wystarczy zwolnić rygle dachu i zdać się na pęd powietrza. Gdy zwiększy się prędkość (zarówno samochodu, jak i wiatru), Maserati nie da Maździe oczywiście żadnych szans. Dźwięki, jakie wydaje przejęta od Ferrari „V8-mka”, mogłyby zagłuszyć tor Monza. Właśnie za to kochamy klasyczne włoskie samochody. Niemniej jednak Mazda wypadła w naszym porównaniu o wiele lepiej, niż wskazywałaby na to jej cena czy pięciokrotnie mniejsza moc – 90 KM musi walczyć z o połowę mniejszą masą.
Odpowiedź na zadane przez nas wcześniej pytanie „czy kabriolet musi być drogi?” nasuwa się więc sama: cabrio lepsze niż stara dobra Mazda MX-5 nikomu do szczęścia nie jest potrzebne. Sprawiedliwie jednak przyznajemy, że w żadnym innym samochodzie z otwartym dachem nie poczujecie tyle ducha włoskiej marki, co w GranCabrio. W dosłownym i filozoficznym tego słowa znaczeniu.