Dla wielu ludzi właśnie ta ostatnia kategoria oznacza najwięcej frajdy z jazdy. Ale nie tylko o frajdę tu chodzi. Jest mnóstwo grup zawodowych, które bez takiego sprzętu po prostu nie są w stanie pracować, i chodzi tu nie tylko o sportowców ekstremalnych. Sprawdźmy więc, jak to jest, skacząc na głęboką wodę, jaką dla normalnego automibilisty stanowi mercedesowski poligon samochodowy pod Gaggenau w Niemczech.
Do testu zaprosiliśmy bardzo kontrastowe towarzystwo
Pustynnego wojownika Hummera, dwukołowego mistrza wszechstronności enduro, Suzuki DR-Z 400, absolutnego króla "sięgania, gdzie wzrok nie sięga", Unimoga 1450, a na okrasę jeden z najpopularniejszych i najlepszych samochodów off-roadingowych i potomka legendy, Willysa: Jeepa Wranglera, tu z 6-cylindrowym silnikiem o pojemności 4,0 l
Mając 2,62 m "wzrostu" Unimog dosłownie pozostawia konkurentów w cieniu. Szoferka jawi się tu kierowcy niczym ścianka do wspinaczki. Po zajęciu miejsca za kierownicą niemal 2 metry nad ziemią napawamy się widokiem - i zaczynamy zabawę bez granic.
Do ruszenia z miejsca wystarcza właściwie w zupełności 4. lub 5. bieg; 6-litrowy silnik wysokoprężny z łatwością sobie z tym poradzi. Kto włączy 1. bieg, natychmiast przestanie bać się nawet najbardziej trudnych terenów - tu jazda możliwa jest z szybkością 0,11 km/h!
Przy maksymalnej głębokości brodzenia 1,2 m oznacza to, że dla Unimoga nie ma właściwie na świecie przeszkód. Ekstremalnie wielki prześwit i minimalne zwisy oznaczają możliwość wjechania na piramidę w Gizie albo bezproblemowe pokonywanie betonowych bloków kanalizujących ruch na przebudowywanych drogach.
Ujmijmy to wprost
Zanim Unimog natrafi na przeszkodę swego "życia", jego kierowca już dawno zrezygnuje, nie wytrzymując fizycznie tortur, które dla jego auta będą jeszcze dalekie od kresu możliwości.
Kiedy ten 5,4-tonowy potwór bez cienia wahania zaczyna się wspinać na 45-stopniową pochyłość, człowiek odruchowo szuka wokół siebie czegokolwiek, co by powstrzymało nieuchronny - jakby się zdało - upadek. Nic z tego, wbrew alarmowi włączanemu przez błędnik w głowie kierowcy auto ciągnie w górę niczym górska kolejka linowa.
Potwornie rzucając kierowcą i pasażerami po trzyosobowej kabinie Unimog przejeżdża także przez metrowej głębokości dziury; dzięki skokowi zawieszenia nieskończonej długości bardzo rzadko zdarza mu się przy tym oderwać choćby jedno koło od ziemi. Zupełnie się tym nie przejmuje Hummer, którego zawieszenie nie jest nawet w połowie tak "skoczne".
Auto przy każdej okazji podnosi koła z ziemi
Co o tyle mu nie przeszkadza, że mimo ogromnej masy, mając przyczepność tylko jednego koła, potrafi wydobyć się właściwie z każdej opresji. Świadczy o tym choćby szokujący, deklasujący wszystkie inne konstrukcje samochodowe (i większość czołgowych) wynik w dziedzinie wspinaczki: 60 stopni!
2,2-metrowej szerokości (bez lusterek!) potwór przy wadze 3,2 t właściwie kompletnie nie nadaje się do normalnego ruchu, o miejskim nie wspominając, za to po zjechaniu z bitej drogi przemieszcza się z ogromną lekkością.
Ale już nie tak nieograniczoną jak Unimog. Gigantyczne wymiary zewnętrzne nie mają znaczenia w czołgu, ale samochód podlega większym ograniczeniom trakcyjnym.
Wieszanie się na podwoziu i utykanie w naprawdę szerokich - ale dla niego za wąskich - przesmykach to rzeczywistość auta, które najlepiej jednak sprawdziło się w operacji "Pustynna burza".
Na pustyni
Tam kolosalny silnik V8 o pojemności 6,5 l radzi sobie z nieprawdopodobnie nieprzejezdnymi grzęzawiskami. Zastosowany tu system przeniesienia napędu Torq-Trac 4 daje właściwie nieskończoną siłę napędową.
W jego skład wchodzą zwolnice (dodatkowe przełożenie pomiędzy półosią napędową a piastą napędzanego koła, razem większy moment obrotowy i prześwit) i trzy automatycznie blokujące się mechanizmy różnicowe typu Torsen.
Nic dziwnego, że amerykańscy żołnierze tak zaufali temu mastodontowi.
Choć on im się wcale nie odwdzięcza. Czterej pasażerowie siedzą w samych rogach kabiny na wąziutkich i diabelnie niewygodnych fotelikach, rozdzieleni górą z tworzywa sztucznego kryjącą silnik. Na tle tych dwóch "próbników księżycowych" niezwykle malowniczo i delikatnie prezentuje się Suzuki.
Jest to pojazd wagi muszej, motocykl enduro, zredukowany do najpotrzebniejszych elementów. Wyraźnie sportowy w charakterze, każe ciągnąć każdemu ze swych 49 KM (w wersji sprzedażnej, homologowanej, ma ich 14) zaledwie 2,5 kg.
Czterozaworowa, jednocylindrowa jednostka napędowa o pojemności 400 ccm nadaje motocyklowi taki pęd, że w tym jednym wypadku wszyscy kierowcy testowi wycofali się na z góry upatrzone pozycje, na "Suzi" zasiadł zaś prawdziwy zawodowiec. I dobrze się stało, bo dopiero on pokazał nam, co potrafi prawdziwe enduro.
Właściwie nie ma się co specjalnie rozwodzić
Tak naprawdę motor ten powstrzymać może tylko głęboka woda, pod warunkiem jednak że jest nie tylko głęboka, ale i szeroka, bo zdecydowana większość przeszkód, które teoretycznie stanowią barierę dla niskiego przecież pojazdu (prowadzący siedzi na wysokości 94,5 cm) daje się nawet... przeskoczyć!
W końcu to małe "bzykadełko" ma 30-centymetrowy skok zawieszenia! Kierowca pokazał nam zresztą nie tylko zdolności do przeskakiwania rowów i wody. Nawet możliwości Hummera w dziedzinie wspinaczki nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, czemu dał wyraz wjeżdżając (wskakując?) na bardzo wysokie skały, sterczące z ziemi pod kątem prostym!
Nie wiemy, ile w tym prawdy, ale podobno pokonanie przewieszki także jest wykonalne. A wszystko to przy akompaniamencie szatańskiego, momentami ironiczno-hieniego wycia silniczka, który nie boi się nawet 11 000 obrotów na minutę.
I jest niezawodny jak... Chyba jedynym odnośnikiem dla jego niezawodności jest tu sam kierowca, którym - jak wynika z tego krótkiego opisu - nie może być po prostu "ktokolwiek"
Jeep (prawidłowo dziś powinno się o nim mówić "Chrysler-Jeep") w wersji Wrangler 4.0 o wiele wcześniej napotyka granice swych możliwości, choć trzeba przyznać, że dzielnie walczy. Ale dla niego przeszkody terenowe muszą być zawsze trochę niższe, podłoże bardziej przyczepne, rowy zaś dużo płytsze.
Z pewnością jest to samochód całkowicie wystarczający dla grzybiarzy, myśliwych czy koniarzy. Im wystarczy dołączalny napęd przedniej osi i skrzynia redukcyjna oraz niezawodny i trwały 6-cylindrowy rzędowy silnik o pojemności czterech litrów.
Szkoda tylko, że brak mu blokad mechanizmów różnicowych
Na życzenie można tu dostać tylko "hamulec mechanizmu różnicowego", co też nie oznacza blokady, tylko ograniczony uślizg. Jeśli więc jedno z kół straci przyczepność, Wrangler zatrzymuje się w miejscu, a owo koło bezradnie miele błoto lub wiruje bezsensownie w powietrzu.
Pozostałe trzy chronią bieżnik, i ani myślą pomagać. Z całą pewnością może to oznaczać gwałtowny koniec przyjemności z jazdy terenowej.
Za to dla specjalistów uczących w szkole przetrwania jest to idealna pomoc naukowa - kursanci po prostu go wypchną
Żaden z pojazdów testowych nie utknął na stałe na poligonie. Najdalej w teście dotarła "Suzi", która nie lubi tylko nurkować. Za nią uplasował się Unimog, który po prostu mieści się tam, gdzie Hummer blokuje się już między przeszkodami. Na tle tej trójki bez szans był Jeep, który jednak jako off-roader w pełni zasługuje na swoją sławę.
Galeria zdjęć
Hummer, Jeep Wrangler 4.0, Unimog 1450, Suzuki DR-Z 400 - Granicą jest niebo
Hummer, Jeep Wrangler 4.0, Unimog 1450, Suzuki DR-Z 400 - Granicą jest niebo