O tym, że jest to najdroższa wersja MiTo, z zewnątrz przypominają: znaczek z czterolistną koniczyną i efektowne 17-calowe alufelgi. Poza tym nadwozie wygląda niemal tak samo jak w słabszych wersjach, czyli jak naładowany adrenaliną mały „paker”. Niestety, rozczarują się ci, którzy oczekują w standardzie m.in. skórzanej tapicerki, ksenonów, nawigacji, a nawet aluminiowych nakładek na pedały. Jednak i bez tego wnętrze wygląda dość szlachetnie – czynią to karbonowe elementy kokpitu.
Turbodoładowana jednostka 1.4 zapewnia bardzo dobre osiągi, ale nie ma w niej brutalności, której można by się spodziewać po 170 KM. Mimo dość dobrego „dołu” prawdziwe wciskanie w fotel wyraźnie czuć dopiero przy wyższych obrotach. Reakcja na gaz poprawia się przy ustawieniu systemu DNA (standard) w położenie Sport – uaktywnia się wtedy funkcja Overboost podnosząca chwilowo moment obrotowy. Niestety, nawet przy dość spokojnej jeździe komputer pokładowy pokazuje średnie spalanie znacznie wyższe (przynajmniej o litr na 100 km) od tego, jakie podaje producent. Dzieje się tak mimo zastosowania systemu start-stop. Dość precyzyjnie działa skrzynia biegów.
Sposób prowadzenia auta zmienia się w zależności od ustawień systemu DNA, który ingeruje m.in. w siłę wspomagania kierownicy i kontrolę stabilności toru jazdy (VDC). W efekcie MiTo prowadzi się stabilnie, ale sztywne zawieszenie znacznie obniża komfort.
Rozczarowuje nieco skuteczność hamulców. Poza tym masywna i wyposażona w 7 airbagów mała Alfa daje poczucie bezpieczeństwa. Niestety, pełne wyposażenie testowanego egzemplarza podnosi jego cenę do blisko 100 tys. zł, a to mimo wszystko o wiele za dużo.