• Sieci publicznych ładowarek korzystają z długoterminowych kontraktów na dostawy energii, dlatego nie muszą regularnie korygować swoich cenników
  • Kontrakty długoterminowe kiedyś się jednak kończą, a wówczas dostawcy energii korzystają z okazji, by podnieść jej cenę
  • Prezes sieci Greenway Polska mówi o "dynamicznej" sytuacji na rynku, wzroście kosztów i nie wyklucza wzrostu cen ładowania samochodów
  • Na wzrost cen ładowania na publicznych stacjach wpłynie także ustawa mająca chronić indywidualnych odbiorców energii. Może ona sprawić, że ładowanie samochodów będzie droższe
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Oficjalnie nikt nie straszy, ale w branży "ładowarkowej" robi się nerwowo. Przyczyną tych nerwów są rosnące ceny energii, które w przypadku firm oferujących kierowcom prąd z szybkich stacji ładowania stanowią znaczącą część ich całkowitych kosztów. Na razie wyższe ceny pojawiły się na Superchargerach Tesli (2,65 zł za 1 kWh), na ich tle oferta Greenway Polska z maksymalną ceną 2,30 zł za 1 kWh szybkiego ładowania wydaje się bardzo atrakcyjna. Jednak "tania" energia kiedyś się kończy – w obecnych warunkach wraz z końcem terminowych kontraktów na dostawę energii.

Skąd się bierze "tani" prąd na publicznych stacjach ładowania?

Biorąc pod uwagę, iż samochód na prąd zużywa od kilkunastu kWh na 100 km jazdy, a zimą zdecydowanie ponad 20 kWh/100 km, cena na poziomie 2,30 zł za 1 kWh nie wydaje się przesadnie atrakcyjna. A jednak, biorąc pod uwagę kilkusetprocentowe podwyżki cen energii, na jakie niemal co dzień uskarżają się przedsiębiorcy, takie ceny pomału stają się wręcz... okazją. Greenway Polska, największa w Polsce sieć stacji ładowania po raz ostatni "aktualizowała" cennik 1 kwietnia. "Od tego czasu sytuacja na rynku energetycznym zmieniła się diametralnie" – mówi Rafał Czyżewski, prezes firmy.

Sekretem dotychczasowe względnej stabilności cen ładowania samochodów są kontrakty długoterminowe. Firmy, dla których koszt zakupu energii jest istotnym składnikiem całkowitych kosztów funkcjonowania, opierają się na umowach zawieranych na dłuższy okres, np. na rok, i to nierzadko nie z jednym, a z kilkoma dostawcami. Prąd pozyskuje się też ze źródeł odnawialnych (np. farm fotowoltaicznych), niemniej większość energii trzeba kupić. Rafał Czyżewski: "Oczywiście, wraz z wygasającymi "starymi" kontraktami, rośnie w sieci udział energii zakupionej po aktualnych, bardzo wysokich cenach. To niestety odbija się na cenach ładowania samochodów elektrycznych, które w przypadku naszej sieci aktualizowane były ostatnio w pierwszym kwartale tego roku".

Ostatnio w pierwszym kwartale, czyli... dawno temu.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Co to znaczy "drogie" ładowanie?

Już przy cenie 2,65 zł/kWh (cena występująca okresowo na stacjach ładowania Tesli) jazda samochodem elektrycznym kosztuje co najmniej tyle, ile kosztuje podróżowanie samochodem benzynowym. Przy zużyciu 20 kWh/100 km przejechanie 100 km kosztuje 53 zł, co w dzisiejszych realiach stanowi równowartość 8,4 l benzyny.

Nieoficjalnie przedstawiciele branży "ładowarkowej" straszą, że jest kwestią najbliższych kilku miesięcy, gdy cena jednej kilowatogodziny z szybkiej ładowarki może kosztować nawet 4 zł. Prąd z szybkiej ładowarki musi być droższy niż z takiej, która oferuje powolne ładowanie prądem zmiennym do 22 kW, z kilku względów. Po pierwsze, podczas ładowania pojawiają się duże straty energii. Po drugie, infrastruktura do takiego ładowania jest bardzo droga. Po trzecie, w przypadku wielu lokalizacji ładowarki korzystają z magazynów prądu (akumulatorów), ponieważ sieć energetyczna nie byłaby w stanie na bieżąco dostarczyć odpowiedniej ilości energii. To winduje koszty. Niezależnie od lokalnych uwarunkowań ceny szybkiego ładowania są uśredniane – na stacjach Greenway prąd z ładowarki o mocy powyżej 100 kW (nie jest to tożsame z faktyczną mocą ładowania) wynosi 2,30 zł za 1 kWh. Mniej za pobraną energię płacą posiadacze abonamentów, które kosztują od ok. 30 do ok. 85 zł za miesiąc. Ładowarek o mocy ponad 100 kW nie ma też zbyt wiele, większość podlega pod niższą taryfę 2,09 zł za 1 kWh. To i drogo, i niedrogo jednocześnie: jadąc oszczędnie, zapłacimy nieco mniej niż właściciel samochodu spalinowego, z drugiej strony oszczędność jest symboliczna, no i prąd domowy jest tańszy. To jednak do czasu.

Będzie ustawa o ochronie odbiorców energii, będzie droższy prąd do ładowania aut

Z jednej strony operatorzy ładowarek starają się utrzymać przystępne ceny, aby nie spłoszyć klientów, z drugiej strony jednak kierowcy samochodów elektrycznych z publicznych ładowarek korzystają wtedy, gdy jest to niezbędne. Jeśli ktoś może ładować auto w domu, ładowarka publiczna jest kiepską alternatywą. Kiepską, bo drogą – ładowanie samochodu w domu kosztuje znacznie poniżej 1 zł za 1 kWh. Tymczasem w przyszłym roku ma się to zmienić, co jednocześnie ułatwi decyzje o podwyżkach wszystkim operatorom publicznych sieci ładowania.

Tylko 2000 kWh taniej energii dla domu, czyli...

Widmo drastycznych podwyżek na publicznych stacjach ładowania samochodów jest tym bardziej realne, im bliżej do uchwalenia przyjętej już przez rząd ustawy mającej chronić przed podwyżkami indywidualnych odbiorców energii. Oto bowiem planowany roczny limit na poziomie 2000 kWh na gospodarstwo domowe jest zdecydowanie za mały, aby tańszej energii wystarczyło do ładowania samochodu. W żaden sposób nie zmienia tej sytuacji limit 2600 kWh dla gospodarstw domowych, w których jest osoba niepełnosprawna czy 3000 kWh dla posiadaczy Karty Dużej Rodziny. Niezależnie, który z limitów będzie nam się należał, są one zbyt niskie, by brać pod uwagę tanie ładowanie samochodu prądem z sieci.

Wejście w życie rozwiązań planowanych przez rząd spowoduje wzrost kosztów ładowania samochodu we własnym domu. Wówczas podwyżki prądu sprzedawanego "na ulicy" będą z pewnością mniej szokujące, nawet jeśli jazda na prądzie nie będzie już w żadnym wypadku tańsza niż jazda na benzynie. Pytanie tylko, ile zapłacimy za prąd zużyty ponad chroniony przez państwo limit.

O ile mogą wzrosnąć koszty ładowania elektryków?

Oficjalnie nie wiadomo, nikt z wyprzedzeniem nie chce podać swoich planów. Greenway Polska: "Obecna sytuacja na rynku energii jest tak dynamiczna, że prognozy z naszej strony miałyby charakter spekulacji. (...) Ale jeśli ceny energii, którą kupujemy od producentów, będą rosły, znajdzie to swoje odzwierciedlenie w cenach ładowania."

Podobnie nikt nie zdradzi obecnie, ile zapłacą gospodarstwa domowe za prąd zużyty ponad limit, nie należy wykluczyć, iż ceny będą znacząco różnić się w zależności od dostawcy. Biorąc pod uwagę jednak planowane dopłaty dla gospodarstw domowych ogrzewających się energią elektryczną (1500 zł) i całkowity koszt utrzymania dzisiejszych cen energii (23 mld zł, a mówimy tylko o limitach zużycia podanych w projekcie ustawy), przyszłoroczne stawki mogą być – z dzisiejszego punktu widzenia – absurdalne.

O ulgach dla właścicieli samochodów na prąd rząd nie wspomina, aby nie drażnić elektoratu, dla którego auta na prąd to tylko "ekogadżety dla zamożnych". Być może – po "aktualizacji" cen prądu w domach i na stacjach ładowania – faktycznie będą to auta drogie w zakupie i nieekonomiczne w eksploatacji. No, chyba że właściciele elektryków znajdą się jakimś cudem na liście chronionych odbiorców energii.

Teoretycznie – pociesza prezes Greenway Polska – po podwyżkach możliwe są też obniżki, gdyby kolejne kontrakty podpisywane na dostawy energii opiewały na niższe kwoty. W taki rozwój sytuacji na razie nie wierzą chyba jednak nawet najwięksi optymiści.