Na 144 kontrole wykonane przez rzeszowską policję za pomocą dymomierza, analizatora spalin i sonometru aż 95 zakończyło się zatrzymaniem dowodu rejestracyjnego. Statystyka wydaje się w pierwszej chwili imponująca.

Niestety, te 144 kontrole to urobek działań prowadzonych w mieście od... początku roku. Policzmy: 144 kontrole podzielone przez 7 miesięcy daje ok. 20 kontroli na miesiąc. Nawet przy założeniu, że kupiony za ciężkie pieniądze sprzęt odpoczywa w weekendy, otrzymujemy wstrząsający wynik: jedna kontrola dziennie.

Nie tylko samorządowcy z Rzeszowa kupują w imieniu mieszkańców sprzęt, który ma wyeliminować samochody zatruwające środowisko. W podobne prezenty dla policji zainwestowały Kraków, Wrocław i wiele mniejszych miejscowości.

Skutek? Głównie marketingowy... Szczegółowe badania techniczne samochodów na drodze to ciężki kawałek chleba, nawet jeśli wybiera się (a tak zazwyczaj jest) do kontroli auta, które już na oko „dobrze” rokują. Procedura kontrolna wraz z wypisaniem kwitów trwa nie mniej niż 30-40 minut. Tak statystyki wykrywalności wykroczeń drogowych się nie zbuduje...

Tymczasem desperacja włodarzy miast okazuje się uzasadniona. Na drogach jest coraz więcej (albo teraz zaczęliśmy zwracać na to uwagę; kto to wie, skoro nie ma twardych danych?) samochodów, za którymi nie sposób jechać dłużej niż przez chwilę, bo tak kopcą.

Głównie są to diesle, ale to nie reguła. Nie jest też zasadą, że dymią głównie te samochody, z których wyjęto osławiony filtr cząstek stałych. Wśród pojazdów, którym w ciemno można by zabierać dowody rejestracyjne, są auta w każdym wieku, także te, które filtra nigdy nie miały, i benzyniaki, i diesle, i te na gaz, osobówki, ciężarówki i stare zajeżdżone autobusy. Ich właściciele nie mają interesu w tym, by je naprawiać. Ogromna większość z nich i tak ma ważne badania techniczne.

O ile w Rzeszowie, gdzie włodarze i policja ostro wzięli się (jak twierdzą) za trucicieli, przeciętny kierowca statystycznie ma szansę trafić na kontrolę raz na około 400 lat (!), o tyle obowiązkowe badania techniczne każdy musi zaliczyć raz w roku. Gdyby system działał jak należy, nie byłoby tematu i wydawania miejskich pieniędzy na urządzenia, z których policja i tak niechętnie korzysta.

Sam kilka razy ostatnio prowadziłem auta na obowiązkowy przegląd. Kontroli spalin diagności nie zaproponowali ani razu! W wielu miastach, w których policja rzekomo ściga trucicieli, wystarczyłoby podjechać pod zajezdnię komunikacji miejskiej, żeby pod koniec dnia mieć pełną torbę dowodów rejestracyjnych. Wiadomo jednak, że właściciele łatwo je odzyskają. Mają własne stacje kontroli pojazdów.

Naszym zdaniem

Drogowe szczegółowe kontrole stanu aut są bez sensu. Policjanci, widząc, że samochód dymi na czarno lub na niebiesko, mają prawo bez żadnych badań zabrać dowód rejestracyjny. Dlaczego więc tego nie robią?