Jarosław Bartkiewicz: Czy zamożni ludzie poza sporą ilością pieniędzy mają też gust? Pytam dlatego, ponieważ po pierwsze jesteś kobietą, więc z zasady na modzie, kolorach i estetyce znasz się lepiej od mężczyzn, a po drugie jako osoba, która ma wiele do czynienia z wyglądem wnętrza w samochodach Rolls-Royce’a, masz dużą wiedzę na ten temat.

Beata Nogawka: Z tym jest różnie. O gustach podobno się nie dyskutuje, więc powiem w ten sposób. W większości modeli, z jakimi miałam styczność, kolorystyka wnętrza, dobór materiałów (drewna, skóry, aplikacji z aluminium) były naprawdę rewelacyjne. Stąd mogę stwierdzić, że bogaci mają gust. Odcieni samochodów, a tym samym kolorystyki we wnętrzu jest ponad cztery tysiące wzorów. Jest więc w czym wybierać. Z drugiej strony, jeśli nawet ktoś zażyczy sobie auto w różowym kolorze też będzie nieźle. W końcu to Rolls-Royce!

Mówisz z takim przekonaniem jakbyś już widziała różowego "Rollsa".

Zgadłeś. Kilka miesięcy temu przygotowywałam kilka elementów do wnętrza Phantoma właśnie w takim kolorze (śmiech). Zamówił go pewien szejk z Arabii Saudyjskiej dla jednej ze swoich córek. Druga otrzymała niemal identyczny egzemplarz w kolorze błękitnym.

Wszyscy pracownicy w fabryce wiedzą dla kogo przygotowywane są konkretne egzemplarze samochodów?

Tak, nie jest to żadna tajemnica. Mogę nawet powiedzieć, że najwięcej zamówień przychodzi właśnie z krajów azjatyckich: Japonii, Chin, Arabii Saudyjskiej.

Kto w ostatnim czasie ze sławnych osób był jeszcze klientem brytyjskiej marki?

Było ich trochę (śmiech). Pod koniec ubiegłego roku budowany był egzemplarz dla Rowana Atkinsona. Cały czarny. Były także auta między innymi dla Beyonce Knowles i dla Davida Beckhama.

Czy któraś z wymienionych przez Ciebie osób miała specjalne życzenia odnośnie wyposażenia samochodu?

Raczej nie. Pamiętam za to pewnego klienta z Hamburga, który zażyczył sobie, aby na specjalnej karcie podpisali się wszyscy pracownicy, którzy brali udział w budowaniu jego egzemplarza. To było miłe.

Rolls-Royce kojarzy się z prestiżem, dostępnością dla nielicznych, elegancją, wyrafinowaniem. Nie przez przypadek brytyjska marka jest legendą motoryzacji. Czy w fabryce czuć ten powiew mistycyzmu?

Zaczynając pracę tutaj byłam w pewnym sensie przerażona, choć też bardzo ciekawa, jak funkcjonuje firma o takim prestiżu. "Rolls-Royce, to musi być coś ważnego. Zapewne panuje niesamowity rygor w pracy, białe fartuchy, rękawiczki, każdy skupiony na swojej pracy" - myślałam sobie. W rzeczywistości okazało się, że tak naprawdę zakład pod względem wzajemnych relacji pracowników nie różni się niczym innym od pozostałych firm. Panuje bardzo miła atmosfera, nikt nie wzbrania się od rozmów. Nie ma szefa, który stoi nad głową i nadzoruje każdy twój ruch. Menadżerowie działów są po to, aby ci pomagać i służyć radą. Darzą pracowników zaufaniem. W zamian wymagają jedynie profesjonalizmu i dokładności.

Po kilku dniach spędzonych tutaj czułam się jakbym należała do tej wielkiej, sześciuset osobowej rodziny od dawna. Mamy świadomość, że budujemy naprawdę unikatowe samochody, jednak nie ma mowy o jakimkolwiek spięciu i ściśniętym żołądku.

A białe fartuchy i rękawiczki?

Są, ale zakładam je tylko wtedy, kiedy sklejam albo maluję złożone wcześniej elementy (śmiech).

O panujących bardzo dobrych relacjach na linii pracownik-szefostwo niech świadczy fakt, że każdy zatrudniony na mocy kontraktu pracownik ma możliwość otrzymania na tydzień Rolls-Royce’a.

Phantom na własność przez siedem dni?!

Tak. I co ważne, wszystkie koszty eksploatacji i napraw pokrywa firma. Nawet jeśli samochód weźmie udział w stłuczce pracownik nie zapłaci za to ani grosza. Nikt oczywiście nie rozbija specjalnie Phantoma, jednak manewrowanie takim olbrzymem po ciasnych londyńskich ulicach nie jest łatwe. Widać to po karoserii tych samochodów (śmiech).

Czym dokładnie zajmujesz się w fabryce?

Pracuję w dziale nazywanym "Leathershop", przygotowującym elementy wyposażenia samochodów. Składam i tapiceruję ze skóry popielniczki, cup-holdery, stoliki nazywane fachowo "picnic-table". Wykonuję jeszcze kilka innych aplikacji.

Skomplikowana praca…

Też tak myślałam na początku, jednak można się tego szybko nauczyć. Technikę wykonywania poszczególnych elementów nauczyłam się na indywidualnym kursie zorganizowanym przez firmę. Z każdą kolejną wytworzoną częścią nabiera się wprawy.

Jak wygląda w telegraficznym skrócie budowa popielniczki?

Materiały potrzebne do wykonania danej części przygotowuję dzień wcześniej, tak aby następnego dnia mieć posegregowane odpowiednie elementy do odpowiedniego samochodu. Materiały dostarczane są przez magazyniera, mają już swoje numery, po których się je identyfikuje. W przypadku skór stosuje się nieco inną technikę. Każdy kawałek ma przygotowane miejsce do naniesienia numeru specjalnym białym ołówkiem. Takie numerowanie gwarantuje, że napis nie odbije się nagle na zewnętrznej stronie skóry po dłuższym okresie użytkowania.

Sama budowa elementu nie jest skomplikowana. Składam "podzespoły" elementu, wycinam odpowiednią wielkość materiału, całość sklejam, a dla dokładnego spasowania ogrzewam dodatkowo specjalnym pistoletem. Czasami dodaje się jeszcze kilka szwów i gotowe. Po wszystkim rzeczy odsyłane są do kolejnego działu, który zajmuje się już ich montażem. Każdy z siedmiu działów zajmuje się czym innym. Ostatecznie codziennie z fabryki wyjeżdża pięć nowych aut.

Z ilu osób składają się działy?

Wszystko zależy od tego, o jakim dziale mówimy. W moim pracuje około czterdziestu osób. W lakierni na przykład już znacznie mniej.

Aż  czterdzieści? To sporo zwłaszcza, że produkcja Rolls-Royce’ów nie jest przecież masowa. Dzienna produkcja to, jak sama wspomniałaś, zaledwie pięć sztuk.

Zgadza się, jednak trzeba mieć na uwadze to, iż liczba elementów, które wypełniają wnętrze auta jest naprawdę spora. O ile dobrze pamiętam podstawowa wersja wyposażeniowa Phantoma składa się z 322 elementów wykonanych ze skóry, z kolei samo wnętrze to blisko 500 różnych części. Dlatego też mój dział podzielony jest dodatkowo na specjalne sekcje. Jedni zajmują się obszywaniem wewnętrznej strony drzwi, drudzy podsufitki, a jeszcze inni elementów w "dashboard’zie" (red. centralna konsola). Pracujemy niejako na dwóch liniach. Część osób wykonuje elementy na lewą stronę samochodu, a część na prawą.

Skąd docierają części do fabryki?

Głównie z Niemiec, gdzie mieści się jeden z naszych największych magazynów. Po przetransportowaniu ich samolotem do Wielkiej Brytanii są odpowiednio segregowane, układane kolorami, czy gatunkiem danego materiału. Zajmuje się tym także wyspecjalizowany dział. Później części trafiają już do konkretnych sekcji, gdzie następuje montaż. Rolls-Royce ma również kilku poddostawców części z innych krajów. Zdarza się, że określona partia samochodów wyposażana jest w unikatowe elementy. Wówczas dostarczane są one z zupełnie innych źródeł, z którymi nie współpracujemy na bieżąco. Tak było chociaż w przypadku lusterek bocznych, który trafiły z zakładów we Francji. Montowane były później tylko do kilku sztuk Phantomów.

Wykonanie i montaż to faktycznie, jak mówią szefowie Rolls-Royce’a, typowa "ręczna robota"?

Zdecydowanie. Dodałabym jeszcze, że bardzo precyzyjna robota (śmiech). Oczywiście przy montażu karoserii czy też innych, większych elementów korzysta się z mechanicznego sprzętu… dźwigów, podnośników. Przy sprawdzaniu jakości materiałów korzystamy w naszym dziale także z laserów, które są w stanie wykryć ubytki w strukturze. Każdy element wykonywany jest jednak ręcznie, bez użycia automatów, które można zaprogramować w dowolny sposób. W "Woodshop’ie" (red. dział zajmujący się budową i montażem elementów z drewna) każda część przygotowywana jest z określonego kawałka drewna. Element poddawany jest szlifowaniu, frezowaniu. Tak jak w każdym zakładzie stolarskim. Skóry lub inne materiały są także przygotowywane od podstaw. Odpowiednio nacinane, prasowane. Każdy z elementów tworzony jest więc zupełnie od podstaw ręcznie.

Jakość. To jedna z największych zalet Rolls-Royce’ów. Możesz powiedzieć jak jest ona sprawdzana w fabryce? Czy na podobieństwo szwedzkiego producenta mebli trzaska się drzwiami tysiąc razy, aby przekonać się że zamykają się tak jak powinny?

Wybrałeś element samochodu, który faktycznie jest skrupulatnie poddawany testom (śmiech). Jakość drzwi sprawdza się akurat nieco inaczej. Nie trzaska się nimi, a popycha delikatnie palcem. Jeśli bez problemu się zamkną wówczas wiadomo, że cały mechanizm został wykonany poprawnie. Proces sprawdzania jakości jest więc bardzo ważny, w końcu klient musi mieć pewność, że każda część, która znalazła się na pokładzie jego samochodu jest w stu procentach bez skazy. Między innymi dla zachowania tej sterylności i bezsprzecznie wysokiej jakości osoby dokonujące ostatecznych oględzin modelu ubrane są w specjalne uniformy bez ostrych elementów, zamków czy guzików. Tak na wszelki wypadek, aby przypadkiem nie porysować karoserii lub innej części wewnątrz auta.

Limuzyny Rolls-Royce mimo to, podobnie jak inne samochody, też się psują. Może się więc zdarzyć, że zawiedzie stojak na szampana albo klientowi nie podoba się już kolor obicia foteli, który wcześniej zamówił. Co wtedy?

Wszystko jest wymieniane w ramach gwarancji. Dzięki udokumentowaniu każdego modelu można szybko po numerze danego elementu sprawdzić, jakie materiały zostały użyte do jego wykonania. Daną część opracowuje się na nowo i montuje ponownie w samochodzie. Jeśli klient chce zmienić kolor wnętrza proces jest podobny. Zdarza się to jednak bardzo rzadko.

Co Ciebie osobiście urzeka w Rolls-Royce’ach?

Właściwie trzy rzeczy. Pierwsza to silnik V12. Jest naprawdę potężny i świetnie chodzi (śmiech). Po drugie gadżety, których nie znajdziesz w innych samochodach. Suszarka, która w mgnieniu oka wysusza parasolkę czy już słynna popielniczka, która utrzymuje temperaturę tytoniu. To tylko kilka z nich. Trzecia rzecz, chyba najistotniejsza, to niepowtarzalność. Komponując nawet drobne części codziennie wykonuję je zupełnie w innej formie, kolorze, a nawet kształcie. Co chwilę bowiem lista wyposażenia jest aktualizowana o kolejne elementy. W tej pracy trudno jest się nudzić.

Dziękuję za rozmowę.