Z pewnością jazda samochodem, który wzbudza sensację swoim wyglądem, a każde naciśnięcie na pedał gazu, wbija nas w fotel. Taki właśnie jest Mini John Cooper Works.

Kiedy pięć lat temu zaprezentowano seryjny samochodzik Mini, od razu wzbudził on zainteresowanie klientów. Niski i szeroki maluch, dzięki zabudowie kół na krańcach karoserii, dawał wyobrażenie doskonałej przyczepności i jazdy po zakrętach jak klasyczny gokart. Kiedy po raz pierwszy wsiadłem do samochodu i ruszyłem po serpentynach, nie poczułem żadnego rozczarowania. Pojazd faktycznie jechał jak gokart i reagował na każdy ruch kierownicy, jak samochody w grze komputerowej.

Wydawało się, że w tym modelu nic mnie już nie zaskoczy, ale świadomość ta trwała do chwili przejażdżki modelem z pakietem tuningowym John Cooper Works (JCW).

Z zewnątrz odmienność od tradycyjnej wersji Cooper podkreślają małe lampki doczepione przed maską, obudowa lusterek wykonana z włókien węglowych, charakterystyczne koła o wymiarach 205/45R17, oraz białe pasy na masce i mały spojlerek z tyłu. Zapewne te dwa ostatnie dodatki w każdym samochodzie wymagałyby głośnego puszczenia piosenki Elektrycznych Gitar "Jestem z miasta", aby nie sądzono że jedziemy z dyskoteki w remizie, ale w Mini te ekstrawagancje nie rażą. Wręcz przeciwnie, są sympatycznym podkreśleniem stylu. Wnętrze to kubełkowe fotele z otworami do założenia pasów szelkowych, skórzana tapicerka i charakterystyczne dywaniki.

Jednakże największe zmiany jakich dokonano w firmie tuningowej, to nie wizualne poprawki szczegółów, ale modernizacje pod maską. Dzięki zmianie kompresora, filtra powietrza i świec zapłonowych, z tradycyjnego silnika Cooper S o mocy 170KM, wydobyto 210 KM. Zmieniono także charakterystykę mocy i momentu obrotowego. Podczas gdy Cooper S moc maksymalną uzyskiwał przy prędkości obrotowej 6000 obr/min, JCW ma moc maksymalną przy 6950 obr/min. Także moment obrotowy wynoszący 245 Nm przy 4500 obr/min (wersja Cooper S ma 220 NM przy 4000 obr/min) wskazuje na sportowe aspiracje i duże możliwości "kręcenia silnika".

Widząc czego mogę oczekiwać od "małego sportowca" ruszam z Krakowa w tereny podgórskie, aby na tamtejszych serpentynach poczuć się jak prawdziwy rajdowiec.

Niestety zanim dojechałem do wybranej trasy odczułem wszystkie minusy tuningu. Sztywne zawieszenie powodowało, że każda -nawet minimalna- nierówność drogi była odczuwalna we wnętrzu. Dodatkowo twarde, sportowe fotele zamiast amortyzować drgania, przenosiły je na kręgosłup jadącego. Zważywszy zaś, że dziurawe jezdnie to specjalność naszych miast, jazda Mini JCW nie należała do przyjemności. Jedyną rekompensatą były spojrzenia zachwyconych dziewcząt…

Przykre doznania w czasie jazdy minęły jednak za miastem. Sztywne zawieszenie, które było przekleństwem przy przejeździe przez nierówności, na zakrętach sprawiało, że samochód nie reagował na przechyły nadwozia i tylko piszczące opony sugerowały, że jadę za szybko.

Skrzynia biegów pozwalała na szybką i pewną zmianę przełożeń (krótki ruch dźwigni jak w samochodach sportowych), a hamulce (także po tuningu JCW) działy szybko i pewnie nawet podczas wytracania prędkości na zakrętach.

Jednakże największe wrażenie robił silnik. Przy prędkości obrotowej powyżej 4000 obr/min do uszu jadących dochodził gwizd kompresora, który ostro zabierał się do pracy, aby spełnić oczekiwanie jadącego. Kiedy zaś ściągałem nogę z pedału gazu, z rury wydechowej dochodziły strzały jakie słyszymy na rajdach. Dane katalogowe podają, że przyspieszenie 0-100 km wynosi tylko 6,6 sek, a przyrost prędkości 80-120 km/h na czwartym biegu zajmuje tylko 5,4 sek. Nie jechałem wprawdzie za stoperem, ale energiczny przyrost prędkości sugeruje, że dane te nie są zaniżone.

Po powrocie zachwyt nad samochodem szybko jednak osłabł. Twardych foteli nie można dopasować do sylwetki jadącego i w efekcie wysiadłem z samochodu zmęczony, jakbym przejechał non stop kilka godzin. Tradycyjne fotele -w wersjach którymi wcześniej jeździłem- nie robią wprawdzie takiego wrażenia, ale .. są bardziej komfortowe i także dobrze trzymają na zakrętach.

Największe rozczarowanie przeżyłem jednak na stacji benzynowej. Okazało się, że podczas jazd z "ułańską fantazją" samochód pożarł prawie 14 l/100 km. Być może dla kogoś kto kupuje zabawkę za ponad 150 000 zł, płatność przy kasie nie jest niemiłym obowiązkiem, ale dla mnie była.

Wracając do Warszawy nie naciskałem już energicznie na pedał gazu, a "ułańską fantazję" zmieniłem na "rozsądną oszczędność". Efektem było wprawdzie ograniczenie spalania do 10,5l/100 km, ale z samochodu wysiadłem tak samo zmęczony sztywnym zawieszeniem i twardymi fotelami, jak podczas szaleństw na serpentynach.

Po przejechaniu wielu kilometrów tradycyjnym Mini i tuningowaną wersją Works, wybrałbym jednak wersją "cywilną". Mocniejszy Cooper Works jest bowiem idealną zabawką, aby zabłysnąć w każdym towarzystwie, ale samochód normalnie użytkowany traci wiele ze swego uroku. Najgorsze jest zaś to, że traci głównie w oczach kierowcy.