2002 obowiązują przepisy Ustawy o transporcie drogowym z 06.09.2001 (DzU nr 125, p. 1371), które regulują sprawy transportu drogowego wewnętrznego i tranzytowego na terenie naszego kraju. Obejmują m.in. kwestię długości czasu pracy kierowców ciężarówek, opłat za korzystanie z naszych dróg, poruszania się pojazdów ciężarowych w weekendy, święta itp. Niestety, do dziś nie istnieją żadne przepisy wykonawcze do tej ustawy - można więc bezkarnie śmiać się policji w nos, kiedy zatrzyma np. ciężarówkę jadącą w niedzielę, a w dodatku jej kierowca siedzi za kierownicą już od 24 godzin. Ustawa przewiduje, że owe przepisy wykonawcze (czyli, mówiąc wprost, "cennik" za wszystkie wyliczone w ustawie wykroczenia) mają mieć formę rozporządzenia ministra infrastruktury, a w ogólnym zarysie wyglądać jak taryfikator mandatów ustalony kiedyś za wykroczenia drogowe. Co jednak najciekawsze, od dłuższego czasu projekt tego rozporządzenia istnieje - mało tego, posiada już wszystkie wymagane ustawą opinie z ministerstw "zainteresowanych" (Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Ministerstwa Finansów i Ministerstwa Sprawiedliwości). Wszystkie opinie są pozytywne, nie zgłoszono żadnych zarzutów, co jest ewenementem. I na tym koniec - projekt utknął na poziomie Rządowego Centrum Legislacyjnego. Klasyczny przypadek dyzmowski: sprawa nie jest ani załatwiona, ani niezałatwiona. Jest w załatwianiu. A ile tracimy na tym wszyscy? Nikt nie jest w stanie tego policzyć, ale każdy widzi dziesiątki ciężarówek na naszych szosach. Można spokojnie przyjąć, że co najmniej połowa kierowców jest przemęczona, najwyżej jeden na 30 ma dowód opłaty drogowej itp. Czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z jakimś lobby, które blokuje pozytywną jak najbardziej ustawę w imię wyimaginowanej obrony polskich przewoźników, których na to nie stać? A czy nas stać na to, żeby nigdy nie doczekać się autostrad (pieniądze z tych opłat miały niemal w całości iść właśnie na budowę autostrad) czy w miarę przyzwoitej nawierzchni na zwykłych drogach?
Martwe przepisy
Od 01.01.