W miejscowości Brzozie Lubawskie (woj. warmińsko-mazurskie) doszło do kolizji czterech samochodów... policji, w której poszkodowanych zostało kilku funkcjonariuszy. Jak to się stało? Bardzo prosto: jeden radiowóz wjechał jadącemu przed sobą koledze w zderzak, kolejny wpadł na zderzak innego kolegi i tak dalej. Typowy "efekt domina". Jak dowiadujemy się ze stron rmf24.pl, do zdarzenia doszło w czasie "służbowego przejazdu". Hmm, służbowy przejazd radiowozów policji? Taki przejazd musi być bardzo niebezpieczny...

Karambol przy małej prędkości – w akcji osiem zastępów straży pożarnej!

Jak donosi lokalna prasa, na miejsce zdarzenia przyjechało pięć karetek pogotowia i osiem zastępów straży pożarnej. Kilku funkcjonariuszy przewieziono do szpitala.

Z nagrania zdarzenia zamieszczonego w serwisie YouTube widać, że prędkość pojazdów była niewielka, z pewnością jednak odstęp pomiędzy nimi był zbyt mały. Skąd zatem poszkodowani przy tak małej prędkości? Policjanci należą do "uprzywilejowanej" grupy kierowców i pasażerów aut i jako tacy nie mają obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa. Można domniemywać, że przynajmniej niektórzy skorzystali z tego przywileju...

Karambol – kto zawinił?

W przypadku kolizji polegającej na najechaniu na zderzak innego pojazdu domyślnie przyjmuje się, że winny jest ten, kto jest z tyłu, a wynika to z przepisu, który mówi:

Gdy dojdzie do karambolu i w zdarzeniu biorą udział więcej niż dwa pojazdy, sytuacja komplikuje się: wprawdzie winny jest ten, kto nie wyhamował, jeśli jednak któryś z uczestników zdarzenia jednak zdołał zahamować lub wszystko wskazuje na to, że udałoby mu się zahamować, ale został wepchnięty na poprzedzający pojazd przez tego, kto jechał z tyłu, wtedy powinien zostać uznanym za niewinnego. W praktyce policjanci badający zdarzenie analizują zapisy kamer pokładowych i zeznania uczestników: kto ile razy został popchnięty i w którym momencie...

Karambol – kto płaci?

Jeśli wjadę na poprzedzający pojazd, który wcześniej wjechał w inny, koszty naprawy tylnej części jego auta pokrywa mój ubezpieczyciel z polisy OC. Jeśli ktoś po chwili wjedzie mi w tył – jego ubezpieczyciel płaci za mój tylny zderzak, ale już przód (sam go uszkodziłem) naprawiam z własnej kieszeni albo korzystam ze swojej polisy autocasco. Jeśli kogoś wepchnąłem na inny pojazd, moje OC pokrywa koszty naprawy wszystkich pojazdów, które z mojego powodu zostały poszkodowane, jednak nigdy nie jest tak że wszystkie szkody, jakie wystąpią w wyniku karambolu, są pokrywane z polis OC sprawców. Najmniej angażująca prywatne środki i wypłaty z autocasco jest sytuacja, gdy jeden rozpędzony pojazd taranuje wszystkie pozostałe, których kierowcy są w zaistniałej sytuacji niewinni. Przypadek policyjnego karambolu wydaje się zbliżony jednak do "klasycznego domina"...

Radiowozy policyjne nie mają AC

W przypadku radiowozów policyjnych problem jest taki, że co do zasady pojazdy te autocasco nie mają, a odpowiedzialność (w określonych granicach) ponoszą ich kierowcy. Pozostałe koszty bierze na siebie Skarb Państwa. Policjanci kierujący autami służbowymi, by uniknąć odpowiedzialności finansowej, często wykupują sobie sobie sami OC.

Pozostaje kwestia odpowiedzialności karnej: typowy mandat dla kierowcy w przypadku kolizji to 300–500 zł, a dodatkiem jest sześć punktów karnych. Gdy są poszkodowani i sprawa kwalifikowana jest jako wypadek, winny odpowiada przed sądem.

Pozostaje wierzyć, że panowie funkcjonariusze, którzy jechali wbrew własnym zaleceniom "na zderzaku", wyznają sobie nawzajem skruchę, uroczyście przyrzekną poprawę i uznają, że pouczenie jest najbardziej odpowiednim środkiem wychowawczym w takiej sytuacji. Można też zapewne liczyć, że poszkodowani czują się już lepiej i zdarzenie angażujące większość środków ratowniczych dostępnych w regionie ostatecznie zostanie zakwalifikowane jako zwykła kolizja...

A na przyszłość... zachowujmy bezpieczny odstęp, panowie, zapinajmy też pasy – to pomaga!