W jednym z bawarskich powiatów z dróg zniknęły tablice z nazwami miejscowości. I wcale nie dlatego, że trzeba było je wymienić na nowe, tylko dlatego, że zostały skradzione. Z tym problemem mierzy się powiat Ebersberg, w którym od pewnego czasu skokowo rośnie liczba kradzieży znaków drogowych.

Znikające znaki problemem dla kierowców

Jak informuje serwis merkur.de, sprawa jest poważna, bo przyjeżdżający w te okolice kierowcy nie dość, że nie wiedzą, do jakiej miejscowości wjechali, to, co gorsza, w ogóle nie wiedzą, że wjechali na obszar zabudowany i obowiązuje ich ograniczenie prędkości do 50 km/h. Wszystko dlatego, że wśród coraz częściej kradzionych znaków drogowych szczególną popularnością cieszą się żółte tablice z nazwami miejscowości.

Jak powiedział burmistrz Ebersberga, kradzieże trwają już od dwóch lat i w tym czasie z dróg zniknęło 10 tablic z nazwami miejscowości, przy czym niektóre nawet trzy razy z tego samego miejsca. Przy cenie ok. 500 euro za znak łatwo policzyć, że łączne szkody sięgnęły już ok. 5 tys. euro.

Część znaków była kradziona już kilkukrotnie

Z podobnym problemem musi mierzyć się burmistrz Grafingu, w którym co kilka tygodni znika kilka znaków z nazwami miejscowości. Wtóruje mu burmistrz z Glonn, gdzie w ostatnim czasie również skradziono kilka znaków. Samo dostarczenie i ponowne zamontowanie oznakowania może potrwać do miesiąca, a w tym czasie konieczne jest ustawienie znaków informujących o robotach drogowych i ograniczeniu prędkości.

Jak na razie pytaniem bez odpowiedzi pozostaje to, dlaczego w ogóle znaki są kradzione. Włodarze z Bawarii nie mają wątpliwości, że ze skradzionymi znakami praktycznie nie można nic zrobić. Ci, którzy chcieliby pokazać je w domu, musieliby liczyć się z możliwością doniesienia na nich na policję. Analogicznie działoby się w przypadku umieszczenia znaku np. w ogrodzie, a sama wartość materialna odsprzedawanego znaku nie daje podstaw do jego kradzieży.