Przed Polakami, którzy zdecydowali się na wyjazd zarobkowy za granicę, do innych państw Unii Europejskiej stoi nie lada problem, w momencie kiedy postanowią tam zostać, np. przez następny rok czy nawet trzy lata. Pomimo tego, że wszystkich państwach UE są honorowane nasze dokumenty, takie jak dowód osobisty czy prawo jazdy oraz różnego rodzaju ubezpieczenia, to nie tyczy się to samochodów zarejestrowanych w Polsce. Przynajmniej tych, których właściciele zamierzają zostać nieco dłużej niż wypada w celach turystycznych. O ile w przypadku krótkotrwałych wyjazdów formalności są minimalne, to w ostatnim przypadku wiąże się to z załatwianiem szeregu formalności.

Sprawę można podsumować krótko. Jeżeli w którymś z krajów obowiązuje w tej sprawie jakiś standard wytyczony przez Unię Europejską, to samochód trzeba będzie zarejestrować tam, gdzie się pracuje. Pytanie które warto sobie wtedy postawić brzmi: "Czy to się będzie opłacać?". Być może lepiej będzie zostawić samochód w Polsce i rozejrzeć się za czymś za granicą. Na dobry początek należałoby sprawdzić z jakimi kosztami będzie się wiązać przeprowadzka samochodu i jak długo będzie można się nim poruszać z polskim dowodem rejestracyjnym. Za wczasu warto zrobić wywiad w lokalnych instytucjach odpowiedzialnych za rejestrację samochodu.

Najbardziej optymistyczna opcja zakładałaby zachowanie polskiego dowodu i wracanie do kraju przy okazji konieczności odnowienia przeglądu technicznego. Trzeba się jednak upewnić czy na pewno polskie dokumenty będą honorowane w kraju docelowym i przez jaki okres. Warto to zrobić, bowiem na miejscu można będzie uniknąć wiele przykrych, a czasami bardzo kosztownych niespodzianek. Przy nieco mniej optymistycznej wersji trzeba będzie ponieść koszta związane z ponownym ubezpieczaniem auta, koniecznością wykonania specjalistycznego przeglądu, wydania nowych tablic rejestracyjnych lub opłacenia podatków.

Zobaczmy zatem co czeka statystycznego Kowalskiego, który zdecyduje się na emigrację zarobkową przy pomocy czterech kółek. Wbrew pozorom, w masowo okupowanej przez Polaków Irlandii nie jest wcale łatwo załatwić taką formalność. Każdy, zatrudniony legalnie pracownik otrzymuje odpowiednik naszego polskiego NIPu, zwany numerem PPS. W tym momencie każdy obcokrajowiec znajdujący się na terenie Irlandii ma tylko... 24 godziny (!) na zarejestrowanie auta  tym państwie. Gdy nie dopełnimy tego obowiązku, podczas rutynowej kontroli policyjnej samochód może zostać zarekwirowany, a następnie odstawiony na parking policyjny do momentu kiedy załatwimy wszystkie wymagane formalności. Sam koszt wszelkich formalności rejestracyjnych powinien zamknąć się w kwocie rzędu 500 euro. Istnieje możliwość zwolnienia obcokrajowca z obowiązku rejestracji pojazdu. Jest to możliwe w momencie, kiedy podpisaliśmy kontrakt terminowy np. na 12 miesięcy. Z takim dokumentem trzeba udać się do organu rejestrującego auto, który w konsekwencji zwolni nas z dodatkowych opłat i umożliwi bezstresową jazdę po Zielonej Wyspie.

Drugim krajem bijącym od paru lat rekordy popularności wśród polskich turystów zarobkowych jest Wielka Brytania. Tam cudzoziemcy, nie posiadający statusu turystów mogą jeździć własnym samochodem nawet przez sześć miesięcy bez żadnych konsekwencji. Sprytni zauważą, że w takim wypadku wystarczy tylko dwa razy do roku przyjechać samochodem do Polski, żeby wszystko było legalnie. Trzeba jednak pamiętać, że tamtejsze prawo nakłada na kierowcę konieczność udowodnienia angielskim policjantom, że przyjechało się do ich kraju nie więcej niż pół roku temu. Jak to zrobić? Wystarczy bilet na prom czy pociąg jadący Eurotunelem. Znajdują się tam numery rejestracyjne samochodu. Jednak taki sposób podróżowania do ojczyzny przegrywa pod względem kosztów i czasu podróży z popularnymi, tanimi liniami lotniczymi. Sam proces rejestracji samochodu jest dość prosty, ale kosztowny z powodu wysokich stawek podatku drogowego oraz stawek ubezpieczeniowych. Opłaty rosną w miarę wieku samochodu oraz jego pogarszającego się stanu technicznego.

Wydawało się, że Skandynawowie podchodzili bardzo liberalnie do tematu jazdy samochodem na polskich tablicach przy przedłużonym pobycie. Według prawa norweskiego cudzoziemiec mógł używać samochodu zarejestrowanego za granicą przez jeden rok bez konieczności płacenia cła. Pewne okoliczności pozwalały przedłużyć ten okres o następny rok, ale po jego upływie nie było już innej możliwości jak uiścić określoną opłatę celną powiększoną o podatek wyrównawczy. Norweskie władze zaostrzyły trochę kurs wobec obcokrajowców w pierwszej połowie tego roku. Został wtedy wydany nakaz kontroli wszystkich pojazdów należących do obywateli krajów tych państw, które wstąpiły do Unii Europejskiej po 1 maja 2004, z powodu podejrzenia nie opłacania cła.

Jako skrajnie nieciekawy przypadek na Starym Kontynencie warto jest wspomnieć Danię, do której z roku na rok zaczyna wyjeżdżać za chlebem coraz więcej Polaków. Wprawdzie można tutaj jeździć na "polskich blachach" przez okres kilku miesięcy od osiedlenia się, ale kłopot leży w podatku rejestracyjnym, który jest po prostu zaporowy. Wynosi on... 66 procent wartości samochodu w momencie jego kupna. Ta niekwestionowana "promocja" dotyczy pracowników, którzy posiadają kontrakt bezterminowy. Mają oni zaledwie 14 dni na uiszczenie opłaty. Dla osób które zostaną zatrudnione na kontrakt terminowy istnieje łagodniejsza opcja w postaci 1,5 procentowego podatku od 2/3 wartości rynkowej samochodu, w chwili jego kupna. W przypadku pierwszej wersji może się zdarzyć nawet tak, że sprowadzony paroletni samochód może okazać się droższy od nowego, stojącego w salonie. Kupno samochodu na miejscu także nie należy do najbardziej opłacalnych, bowiem wysokie podatki nie unikają nawet aut prosto spod igły.

Jak widać pomimo tego, że jesteśmy od dobrych paru lat w Unii Europejskiej, to przepisy niektórych krajów są bardzo restrykcyjne wobec obywateli naszego kraju i utrudniają swobodne migracje zarobkowe. Jedyna nadzieja w tym, że w przeciągu najbliższych paru lat cokolwiek zmieni się w kwestii rejestracji samochodów przez obcokrajowców. Na cud nie ma jednak co liczyć, podatki całkowicie nie znikną, gdyż są one poważnym zastrzykiem finansowym dla budżetów krajów, do których zwykle emigrujemy, wobec czego status quo pozostanie długo nienaruszony.