• Liczba chętnych do uzyskania prawa jazdy kategorii B na przestrzeni dekady spadła
  • Impulsem do rezygnacji ze starania się o uprawnienia do prowadzenia pojazdów są m.in. coraz lepsza komunikacja miejska i rosnące koszty paliwa oraz aut
  • Zmniejszenie się liczby kandydatów na kierowców bezpośrednio przełożyło się na krótszy czas oczekiwania na egzamin

Wygląda na to, że kandydaci na kierowców w najbliższym czasie nie będą musieli zbyt długo czekać na wyznaczenie terminu egzaminu na prawo jazdy. Po latach, w których na egzamin trzeba było czekać nawet kilka miesięcy, teraz czas oczekiwania liczony jest w tygodniach. To efekt malejącej liczby osób zainteresowanych zdobyciem uprawnień, na co wpływ ma wiele czynników — od zmian demograficznych zaczynając, poprzez coraz mniejszą potrzebę posiadania samochodu, a na rosnących obecnie cenach paliw i aut kończąc.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Jak powiedział nam Tomasz Matuszewski, z-ca dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego (WORD) w Warszawie, jeszcze przed końcem 2009 r. liczba zdarzeń egzaminacyjnych, czyli podejść do egzaminu teoretycznego lub praktycznego, ale też i egzaminów powtórkowych, sięgała rocznie ok. 4 mln. Od 2010 r. liczba ta w stołecznym WORD-zie nie przekroczyła 3 mln. W efekcie jeszcze w 2009 r. dziennie miało miejsce ok. 1300 zdarzeń egzaminacyjnych dziennie, dzisiaj już tylko 500. Konsekwencją tego spadku zainteresowania zdobyciem uprawnień jest również zmniejszenie się liczby egzaminatorów, których przed 2010 r. w Warszawie pracowało 100, a obecnie 50.

Liczba wydawanych po raz pierwszy praw jazdy w latach 2014-2021:

  • 2014 — 354 tys. 499;
  • 2015 — 418 tys. 384;
  • 2016 — 453 tys. 590;
  • 2017 — 414 tys. 382;
  • 2018 — 417 tys. 973;
  • 2019 — 370 tys. 611;
  • 2020 — 295 tys. 964;
  • 2021 — 372 tys. 443.

Mniej obywateli to mniej chętnych do nauki jazdy samochodem

Braku zainteresowania uzyskaniem prawa jazdy kat. B, którego odsetek na tle wszystkich uprawnień do prowadzenia pojazdów sięga 94-95 proc., należy upatrywać w trzech głównych przyczynach. Pierwszą z nich są z pewnością zmiany demograficzne. Mniejszą liczbą dzieci odczuły początkowo placówki oświatowe, ale z czasem przełożyło się to również na mniejsze zainteresowanie kursami jazdy. Potwierdzeniem niekorzystnych zmian są m.in. suche dane — podczas gdy w 2010 r. było nieco ponad 3,4 mln osób w wieku od 18 do 24 lat, to w 2015 r. liczba ta spadła do 3,24 mln, a w 2020 r. do 2,69 mln.

Na zmiany demograficzne nałożył się kolejny czynnik, a mianowicie mniejsza chęć społeczeństwa do uzyskania uprawnień. W wielu miastach poprawiła się komunikacja miejska, co z kolei spowodowało, że część potencjalnych użytkowników samochodów całkowicie zarzuciła myśl o zdobywaniu uprawnień do prowadzenia pojazdów. Jak zauważa Tomasz Matuszewski, po 2015 r. zwiększyła się liczba osób, które, chociaż rozpoczęły naukę jazdy, to nie uzyskały uprawnień i nie próbowały tego robić. Zapewne część osób zniechęciła się niepowodzeniem na egzaminie, co w połączeniu ze wspomnianym rozwojem komunikacji miejskiej przełożyło się na brak zainteresowania kolejnymi próbami zdania egzaminu (dzisiaj zdawalność teorii sięga ok. 60 proc., praktyki ok. 35 proc.).

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze

Do kluczowych czynników decydujących o zainteresowaniu prawem jazdy należą z pewnością pieniądze. Z opublikowanego w marcu br. raportu rankomat.pl wynikało, że za szkolenie na kategorię B jeszcze do niedawna w zależności od województwa trzeba było zapłacić od 1,9 tys. do nawet 2,5 tys. zł. Obecnie te kwoty to już historia, bo po gwałtownym wzroście cen paliw, szkoły jazdy podniosły stawki za szkolenie i już dzisiaj w wielu miejscach przekraczają 3 tys. zł. A przecież cena za kurs to tylko część kwoty, jaka wiąże się z uzyskaniem uprawnień do prowadzenia pojazdów — do tego dochodzą, chociażby koszt badań lekarskich i opłaty za egzamin (30 zł teoria i 140 zł praktyka). W efekcie zdobycie prawa jazdy kategorii B oznacza dzisiaj wydatek niejednokrotnie sięgający nawet 3,5 tys. zł. Dlatego coraz więcej osób, szczególnie tych, które już na starcie wiedzą, że rzadko będą jeździły samochodem, nie widzi sensu w wydawaniu tak dużej kwoty.

Ostatnim elementem układanki, który na pewno nie pomoże w odwróceniu tego negatywnego trendu, jest wzrost kosztu zakupu samochodu. Młodzi adepci szkół jazdy zazwyczaj zaczynali przygodę z samochodami od kupna stosunkowo niedrogich, używanych aut. A tych, jak już informowaliśmy, jest jak na lekarstwo. To oczywiście konsekwencja kłopotów z dostępnością nowych i, niestety, wciąż drożejących nowych samochodów.