- Używanego samochodu w dobrej cenie lepiej szukać w Belgii niż w Niemczech?
- Belgijska giełda - kupisz tu głównie diesle od zawodowych handlarzy
- Co kupują polscy hanldlarze na belgiskich giełdach?
Niemiecki rynek aut używanych jest już mocno przebrany, poza tym lokalni handlarze nauczyli się cofać liczniki. Gdzie zatem szukać uczciwych „używek”? Ponoć dobrym kierunkiem wciąż jest Belgia. Jest trochę dalej, ale tu – podobnie jak w Polsce – organizowane są giełdy, gdzie trafiają nie tylko handlarze, ale także prywatni sprzedawcy. Wybraliśmy się zatem na jeden z większych placów, który znajduje się w okolicach Antwerpii.
Z Warszawy wyruszamy w sobotę, tak aby na miejsce dotrzeć w niedzielę. Co prawda giełda czynna jest przez 7 dni w tygodniu, ale to w niedzielę przyjeżdżają prywatni sprzedawcy, a na takich nam najbardziej zależy. Po kilkunastu godzinach za kółkiem dojeżdżamy na dalekie przedmieścia Antwerpii w pobliżu lotniska. To tam znajduje się największa (według organizatorów) giełda w kraju. Okazuje się, że jest ona położona z daleka od głównej drogi – trzeba wypatrywać niebieskich znaków z napisem „A12 Automarkt”. Przed samą giełdą z korowodu pojazdów wyłapuje nas policja – swoją drogą dziwnym trafem razem z nami kontrolowani są też Rumuni – czyżby Belgowie nie ufali przybyszom?
Mimo nieprzewidzianej kontroli na miejscu stawiamy się o 6.45, czyli kwadrans przed otwarciem. Przygotowani jesteśmy do przepychanki pod wejściem z innymi łowcami okazji. Okazuje się jednak, że pośpiech nie był konieczny. Co prawda na parkingu stoją już lory z Radomia i Gostynina, ale pod bramą kręci się zaledwie kilka osób. Kierowca jednej z lawet proponuje nam transport w okolice Płocka za 900 zł, a to zdecydowanie taniej niż koszt tablic wywozowych z ubezpieczeniem.
Gdzie te okazje?
Kilka minut po godz. 7 kupujemy bilety (3,50 euro) i wchodzimy. Na wybetonowanym placu w kilku rzędach stoi ok. 100 aut. Większość nie ma kartek z ceną, a za szybą widać jedynie ksero dowodów osobistych właścicieli (niezbędne do załatwienia formalności). Część aut ma zielone (handlarskie) tablice, ale większość stoi bez blach. Wystarczy nam szybka runda po placu, żeby zorientować się, że aut wartych uwagi jest tu jak na lekarstwo. Co prawda „rozbitków” widać mało, ale i tak większość z wystawionych aut nie wygląda, jakby była w stanie dojechać o własnych siłach do Polski – laweciarze czekający pod bramą wiedzą, co robią.
Dominują głównie auta niemieckie z dieslami pod maską. Dopiero ok. godz. 8-9 zaczynają się pojawiać handlarze – jedni otwierają już stojące na placu samochody, inni zwożą lawetami nowe. Wszyscy uruchamiają swoje „perełki”. Towarzyszy temu spore zamieszanie i wielkie chmury czarnego dymu. Auta w lepszym stanie służą później jako dawcy prądu dla tych, które nie są w stanie odpalić o własnych siłach.
„Wiesz co to Plak?”
Z daleka widzimy, jak jeden z handlarzy, w obecności zainteresowanego kupnem Polaka, próbuje bezskutecznie uruchomić lekko uszkodzoną Renault Lagunę III. Po kilku nieudanych próbach handlarz arabskiego pochodzenia zaczyna tłumaczyć się łamaną polszczyzną: „Sławek, dobra maszyna, silnik gut, obiecuję”. Sławek jednak nie wygląda na przekonanego, rzuca tylko: „Na Plaka może by odpalił. Wiesz, co to Plak?”.
Widać, że wielu polskich handlarzy to stali bywalcy giełdy, nie dziwi więc, że znają się ze sprzedawcami po imieniu. Większość sprzedawców stara się rozmawiać z nami po polsku, robią to nieporadnie, ale na tyle dobrze, że da się dogadać i dobić targu. Okazuje się też, że ceny wywoławcze są dość umowne – na dzień dobry dostajemy upusty rzędu 200-400 euro bez większego targowania.
Kto pierwszy ten lepszy
W końcu jednak na placu zaczynają się pojawiać Belgowie – sprzedawcy prywatni. Jednak nie dość, że jest ich jak na lekarstwo, to zaraz po przekroczeniu bramy osacza ich chmara handlarzy. Dopiero gdy okazuje się, że właściciel wysoko ceni swoje auto i nie jest skory do negocjacji, zbiegowisko powoli się rozchodzi. Jedni wracają do swoich „perełek” wystawionych na placu, inni idą do bud na kebab i lawasz.
Niestety, okazuje się że informacje na stronie internetowej giełdy (zamieszczone także w języku polskim) nie pokrywają się z rzeczywistością – aut jest mniej, a okazji nie ma prawie
w ogóle. Nawet polscy handlarze narzekają, że nie ma w czym wybierać. Jednak nikt nie może pozwolić sobie na pusty kurs, więc zaczynają się negocjacje i jazdy próbne – wyasfaltowany plac jest na tyle duży, że można się tu porządnie rozpędzić.
Desperatów nie brakuje
Co i rusz przemyka obok nas auto, większość z nich puszcza czarne chmury dymu i ozdabia beton śladami sadzy. Wielu kupujących jednak to nie zraża – prawdopodobnie to auta na handel, a nie do własnego garażu. Kiepski wygląd też nie jest problemem. Litwini kupują Volvo V50 poskładane naprędce z blach różnego koloru oraz Volksawegena Sharana – w pakiecie taniej.
Transakcję zwykle kończy się w „kontenerze” biurowym przy wejściu na giełdę – jest tu ksero i... holenderskie blachy. Tak, tak, to nie pomyłka – organizatorzy giełdy sprzedają takie tablice wraz z ubezpieczeniem za 200 euro. Czy to legalne? Oczywiście, że nie. Taki pomysł odradza nam nawet jeden ze spotkanych rodaków: „Niektórzy kupują, ale jak was policja złapie, to same kłopoty”. Trudno się zatem dziwić, że koło południa lory z Radomia i Gostynina są już pełne.
Więcej dowiecie się z książki „Auto używane z zagranicy”
Giełda pod Antwerpią to niejedyne takie miejsce w Europie. To, gdzie są inne i jak wygląda ich oferta, opisujemy w książce „Auto używane z zagranicy”. Sprawdziliśmy dla was ofertę na rynku 12 krajów oraz podpowiadamy, jak dopełnić formalności na miejscu i już po sprowadzeniu w kraju. Zapraszamy do lektury!