Jak nie opiewać cię, o, niekończąca się rosyjska szoso, nitko, na którą nanizane są niekończące się przekleństwa, ilekroć kolejne wyboje zaszurgoczą o podwozie, stukną z całą mocą o miskę olejową? Jak nie wyć z bezsilności, stając w kolejnym, niekończącym się, niewzruszonym korku? Jak nie zacisnąć zębów, po raz piętnasty w ciągu godziny kornie zjeżdżając na pobocze na pierwsze niedbałe machnięcie pałką milicyjną w paski? Jak nie wzdychać ciężko, zwalniając do 40 kilometrów na godzinę przy wjeździe do kolejnej, na wpół wymarłej wsi, przez którą, nie wiedzieć czemu, biegnie jedna z najważniejszych tras szybkiego ruchu w Rosji? Szkoda płuc, zębów i nerwów, czas uzbroić się w pancerz stoika: rozpoczęliśmy żeglugę zwodniczą, niebezpieczną rzeką, znaną jako "Federalna trasa szybkiego ruchu M10", dawniej - E95, łączącą dwie stolice, Moskwę i Petersburg.

Nie sposób nie trafić w ten nurt: dzieciom należą się wakacje! Karnie ładujemy się do samochodu, by wyrwać się ze stolicy na północ, na świeże powietrze, nad jezioro Wałdaj, w pobliżu Nowogrodu Wielkiego, do krainy zsiadłego mleka, poziomek i wędzonych na drucie koźlaków. I wydawałoby się, że nawet długa, wspólna droga może służyć umocnieniu rodziny. Pędzące gdzieś rozpaczliwie miejskie życie nie zostawia nam chwili czasu ani na to, by chwilę podumać, ani na rozmowę z dziećmi. Owszem, godziny mijają, tyle, że w męczących oczy blikach, w rozżarzonym brzęku. Z rozmowy nici, z tyłu najpierw słychać litanię znajomych kwestii "Kiedy wreszcie dojedziemy", potem już tylko płacz zmęczonego upałem dziecka, za to na rozmyślania czasu jest pod dostatkiem. I kiedy kolejną godzinę przychodzi wpatrywać się w niebezpiecznie podskoki i drgania sunącej przed nami pustej kratownicy autotransportera, do głowy zaczynają przychodzić coraz bardziej wywrotowe myśli.

Ot, choćby takie: oczywiście, wyprawy na koźlaki, nizanie poziomek na długie wąsy traw, niekończące się wieczory przy ognisku - to rzecz najzupełniej prywatna, która ma prawo nie obchodzić ani władz, ani partii rządzącej. Ale import samochodów, a co za tym idzie, ich transport i dystrybucja - to chyba ważny element gospodarki kraju? Im dłużej trwa dystrybucja, tym gorzej rozwija się gospodarka - czy naprawdę nikogo to nie obchodzi?

Mniejsza jednak o gospodarkę. Głęboko wierzę w to, że to idee rządzą światem, a w konsekwencji - że kształt gospodarki narodowej zależy w znacznej mierze od światopoglądu mieszkańców kraju. I skoro my, miliony dorosłych, samodzielnych i doświadczonych obywateli, godzimy się z taką szosą, znaczy to chyba, że zasłużyliśmy sobie na nią?

Inna rzecz, że nie bardzo wiadomo, jak moglibyśmy wyrazić swój sprzeciw?

Co może począć kierowca - już to doświadczony, już to nieopierzony - wobec tak niezwykłego, wymykającego się wszelkim klasyfikacjom odcinka tej szosy jak tzw. most twerski, łączący dwa brzegi Wołgi, który nie tylko od niepamiętnych czasów pozostaje jednopasmowy, lecz również wyłożony jest tak zjeżoną kostką, uzupełnioną o "leżących milicjantów", że nawet dalekobieżni szwoleżerowie szos przebywają go z prędkością nie większą niż 20 kilometrów na godzinę? Jak można walczyć ze stworzeniem przez zdesperowanych zakładników korków "trzeciego pasa", na którym mijają się (lub zderzają) nadjeżdżający z dwóch stron, wyprzedzający ciężarówki kierowcy?

Innymi słowy - gdzie mamy się podziać? Czy naprawdę jedynym wyjściem jest rezygnacja z wakacji dzieciaków - i z zakupu importowanych samochodów? Nikt się na to chyba nie zdecyduje - a jednak coś przecież trzeba zrobić.

Nie tylko ze względu na nasze bezpieczeństwo. Także dlatego, że droga w tym stanie, która łączy dwa najważniejsze miasta kraju - to dla tego kraju policzek, jeśli nie hańba. Dlatego, że Chińczycy i Słowacy jakoś potrafią budować szosy - nie mówiąc już o Włochach - dlaczego więc nie my? Dlatego, że gładki asfalt i szeroka, trzypasmowa szosa nie są - naprawdę - niczym nadzwyczajnym.

A może rozpocząć zbiórkę? Ogłosić wszechrosyjskie zapisy na akcje spółki, która zajmie się pieczą nad najważniejszą szosą w kraju, po czym rozsprzedać te akcje wśród ludności w taki sposób, by nikt nie zdołał zgromadzić kapitału kontrolnego - potem zaś każdy Rosjanin, z charakteru niewolny od zawiści, zadba już o to, by przypadający nań kilkumetrowy odcinek był w nie gorszym stanie niż ten sąsiada.

A przy okazji - może nauczymy się odrobinę demokracji? Trzeba będzie przecież wybrać zarząd, zorganizować ekipy naprawcze, kontrolować stan prac. Wydawałoby się niby, że mamy już od tego państwo - cóż, skoro jakoś się nie spisało.