Koncern naftowy Shell przygotowuje się do sprzedaży około 1000 swoich stacji paliw w ciągu najbliższych dwóch lat. Ten ruch, następujący po zamknięciu stacji wodorowych w Kalifornii, wskazuje na wyraźną zmianę kierunku w strategii biznesowej firmy. Shell zdaje się chcieć skupić na szybszym rozwoju sieci ładowania pojazdów elektrycznych, ale czy nie jest to zbyt pochopna decyzja?

Na rynku elektryków spowolnienie, a Shell sprzedaje stacje

Niemiecki rynek samochodowy, największy w Europie, doświadcza spowolnienia w segmencie pojazdów elektrycznych. Po zakończeniu wsparcia finansowego dla aut na prąd, prognozy zamówień na samochody elektryczne na 2024 r. wydają się mało optymistyczne. Dodatkowo problemem jest duża utrata wartości samochodów elektrycznych. Wielkie firmy wynajmu samochodów, takie jak Hertz i Sixt, ograniczyły swoje inwestycje w elektromobilność. Tymczasem Mercedes wraca do inwestowania w silniki Diesla. W tym kontekście decyzja Shella o sprzedaży stacji paliw wydaje się nieco zaskakująca.

Shell sprzeda część stacji, ale to i tak malutka część

Shell jednak wydaje się wierzyć, że najlepsze czasy dla rynku paliw kopalnych są już za nami, a elektromobilność odgrywać będzie coraz większą rolę. Mimo wszystko, choć 1000 stacji może wydawać się sporą liczbą, to dla Shella jest w zasadzie liczbą niezauważalną, przy posiadaniu 43 tys. stacji na całym świecie. Codziennie obsługuje 30 mln klientów. Nie jest to więc zupełny odwrót od paliw kopalnych, choć widać, że trend jest inny, niż jeszcze kilka lat temu.

To dlatego, że Shell poza dużą liczbą stacji benzynowych ma także 54 tys. punktów ładowania, a do 2030 r. zamierza ich mieć aż 200 tys. Ponadto koncern planuje poszerzyć swoją ofertę środków smarnych dla morskich farm wiatrowych oraz płynów chłodzących dla akumulatorów samochodów elektrycznych.

Czy jednak te wszystkie ruchy są odpowiedzią na rzeczywiste potrzeby rynku, czy może zbyt pochopne? Tylko czas pokaże, czy strategia Shella okaże się trafna.