Singapurska firma Mitsui O.S.K. Lines (MOL), która jest operatorem statku Felicity Ace, opublikowała w piątek 25 lutego ważny komunikat. Wynika z niego, że wydobywający się z samochodowca dym ustał i nie jest już widoczny. Dzięki temu (i sprzyjającym warunkom pogodowym) po raz pierwszy od ewakuacji 22-osobowej załogi 16 lutego było możliwe wpuszczenie na pokład ekipy ratowniczej.

Statek Felicity Ace jest już holowany

Desantowany z helikoptera portugalskiej marynarki wojennej zespół ratowniczy z powodzeniem dostał się na pokład i przywiązał linę holowniczą do dryfującego w pobliżu Azorów samochodowca. Na razie nie wiadomo, dokąd ściągają statek załogi głównego holownika "Bear" i trzech pomocniczych jednostek. Operator poinformował jednak, że będzie to "bezpieczny obszar poza Azorami".

Andrea Baldi, szef Lamborghini USA, komentuje sprawę ostatnich Aventadorów Foto: Lamborghini / Reuters
Andrea Baldi, szef Lamborghini USA, komentuje sprawę ostatnich Aventadorów

Zobacz: Ostatnie egzemplarze Aventadora na Felicity Ace. Mamy komentarz Lamborghini

Co ważne, było już możliwe pobieżne ocenienie stanu Felicity Ace. Firma MOL przekazała, że do tej pory nie zostały stwierdzone żadne wycieki, a jednostka jest na tyle stabilna, że nie grozi jej wywrócenie. Wnikliwszą analizę będzie można przeprowadzić dopiero później – podobnie jak ocenę stanu przewożonych samochodów Grupy Volkswagen.

Niemal 4 tys. aut w ogniu na Felicity Ace

Przypomnijmy, że na pokładzie mierzącego ponad 200 m długości samochodowca znajduje się blisko 4 tys. aut, które płynęły z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Wśród nich jest 189 Bentleyów, ponad tysiąc aut Porsche, wiele Audi, a nawet ostatnie egzemplarze Lamborghini Aventador.

Sprawdź: Ile jest wart załadunek Felicity Ace? Są wstępne szacunki strat

Akcję gaśniczą niezwykle utrudniały akumulatory obecnych na pokładzie samochodów elektrycznych. Pożary baterii litowo-jonowych są nieprzewidywalne i trwają bardzo długo, a tradycyjne gaśnice wodne nie są skuteczne w ich gaszeniu. Są też znane przypadki ponownego samozapłonu nawet po kilku dobach od ugaszenia pierwotnego pożaru.

Wciąż nie wiadomo, co dokładnie było przyczyną zapłonu. Czy jest szansa, że choć kilka egzemplarzy aut Grupy Volkswagen przetrwało pożar i trafi do klientów? Eksperci są bardzo sceptyczni. Twierdzą, że uratowanie czegokolwiek z płonącego załadunku nie będzie możliwe.