Wtedy czasem po prostu przewracam oczami. A czasem ich podpalam. Bywa też jednak, że przybieram mój specjalny, spokojny ton głosu i wyjaśniam, że o ile we wtorkowy poranek droga z Islington do siedziby Channel 4 News może być nieco zatłoczona, o tyle drogi z Thwaite do Hawes w hrabstwie North Yorkshire ten problem zazwyczaj nie dotyczy.

Nie dotyczy również drogi biegnącej obok mojego domu. Ani też żadnej z dróg, jakie pokazaliśmy w końcowym i bardzo opacznie zrozumianym fragmencie ostatniego odcinka Top Gear. Miał on być lamentacją nad możliwym odejściem do przeszłości szybkich, napędzanych benzyną samochodów; można tam było zobaczyć, jak Aston Martin V12 Vantage mknie kilometr za kilometrem przez całkowicie puste połacie asfaltu.

Sfilmowaliśmy to częściowo w Walii, częściowo w Cotswolds, częściowo zaś w Hertfordshire. Rozumiecie, co mam na myśli. Nawet na południowym wschodzie Anglii, nawet w swoim rodzinnym hrabstwie wciąż możecie znaleźć drogi, właściwie to całe mnóstwo dróg, na których uda się wam czerpać przyjemność z posiadania pięciusetkonnego sportowego samochodu.

W zeszły weekend znalazłem kolejną taką drogę. Choć nie ma wątpliwości, że została ona sfinansowana z moich oraz waszych pieniędzy, to znajduje się w Hiszpanii i łączy ulubione przez aferzystów wybrzeże z odległym o pięćdziesiąt pięć kilometrów i położonym na szczycie wzgórza czarującym miasteczkiem Ronda. Niestety, wypiłem zbyt wiele wina, by usiąść za kierownicą Lamborghini Gallardo LP560-4 Spyder, które stało zaparkowane na ulicy. Właściwie to gdyby nie fakt, że było ono pomalowane groszkowozielonym, metalizowanym lakierem, mógłbym nawet nie być w stanie go odnaleźć. Na szczęście miałem do dyspozycji szofera - kogoś, kto nie ma pojęcia, co to alkohol. Ani dlaczego kaczki potrafią unosić się na wodzie. Ani co to znaczy wtorek.

O dziwo, choć pracuję ze Stigiem przez cały czas, to nigdy nie jechałem z nim samochodem. I gdyby nie to, że tamtego wieczora byłem lekko wstawiony, zapewne również wówczas nie zdecydowałbym się wsiąść z nim do samochodu. Na trzeźwo pomyślałbym o rozciągającej się przed nami drodze, o ścianach klifów i stromych urwiskach, a także o nadjeżdżającym z naprzeciwka Ronniem Biggsie - i wolałbym raczej pokonać tę trasę na czworakach niż wsiąść do samochodu z kimś, kto uznaje tylko dwa rodzaje szybkości: bezruch oraz jazdę z pedałem gazu wciśniętym do samej dechy. A jednak cieszę się, że to zrobiłem, bo - o mój Jezu! - sposób, w jaki Stig prowadzi, jest po prostu niezrównany.

Samochodem ani razu nie zarzuciło ani nie szarpnęło. Tył wozu ani razu nie zatańczył, a opony nawet nie pisnęły. Jechaliśmy tą cudowną drogą z opuszczonym dachem, a ja patrzyłem na gwiazdy przelatujące nad nami zupełnie tak, jakbyśmy znajdowali się na pokładzie obserwacyjnym statku kosmicznego "Enterprise". Mam wrażenie, że była to najprzyjemniejsza przejażdżka w całym moim życiu: w tak dobrym samochodzie z dziesięciocylindrowym silnikiem, którego warkot odbijał się echem od wapiennych skał; przy rozbrzmiewającej z głośników muzyce Steely Dana; z mniej więcej milionem kilometrów na godzinę na liczniku; w towarzystwie faceta, który naprawdę wie, co robi za kierownicą.

To właśnie jest coś, czego ludzie ze skłonnością do "Guardiana" nigdy nie zrozumieją: samochód może być nie tylko narzędziem, ale czymś znacznie więcej. Może być niczym defibrylator, niczym narkotyk, niczym dzieło sztuki; może wzruszać oraz sprawić, że dotrzecie z Marbelli do Rondy przed zamknięciem barów.

Nowe Lamborghini Gallardo potrafi każdą z tych rzeczy, a także wszystko inne, co tylko są w stanie zapewnić pieniądze wydane na samochód.

Mam oczywiście świadomość, że Ferrari wypuszcza wkrótce nowe 458 - swój pierwszy naprawdę piękny samochód od czasów 355. Jednak nawet on ledwie dorówna czystej estetycznej doskonałości Gallardo, które pod względem proporcji jest jednym z najdoskonalszych supersamochodów, jakie widział świat.

I niech mnie, Ferrari będzie musiało być dobre - bardzo, bardzo dobre - by przebić Gallardo pod względem przeżyć, jakich dostarcza prowadzenie tego pojazdu. Spędziłem z nim kilka dni na wyjątkowym torze Ascari i okazało się, że sprawuje się fantastycznie. Możecie wejść w każdy łuk przy niemal dowolnej prędkości, a przyczepność zapewniana przez napęd na cztery koła przechodzi po prostu ludzkie pojęcie. Biorąc zakręt, wciś­nijcie pedał gazu do oporu, a w rezultacie poczujecie coraz to lepszą przyczepność.

Wadą jest w tym przypadku fakt, że nie będziecie mogli spędzać czasu w tak ekstrawagancki sposób jak w samochodzie z napędem na tylną oś. Zaletą zaś, że kiedy jadąc po publicznej drodze, zechcecie wyprzedzić kolejnego Sennego Holendra w Datsunie, będziecie wiedzieć, że możecie wcisnąć gaz do dechy, przemknąć obok niego, używając waszej monstrualnej mocy, i nie martwić się zbytnio o hamowanie przed kolejnym zakrętem, bo i tak uda się wam go pokonać.

Kolejną sprawą jest nowy silnik o pojemności 5,2 litra. Jest wspaniały, przy czym nawet to określenie nie oddaje mu sprawiedliwości. Jego moc jest natychmiastowa, moment obrotowy - ogromny, a prędkość, jaką zapewnia - hipnotyzująca. Szczególnie spodobał mi się przypominający szydercze parsknięcie odgłos, jaki układ wydechowy wydaje z siebie w momencie, gdy podnosicie nogę z gazu. Brzmi zupełnie tak, jakby pytał: "Czemu zwalniasz?".

To nie wszystko. Kiedyś samochody Lamborghini były bardziej kruche niż zasuszone kwiaty. Jeden podmuch wiatru wystarczył, by obrócić je w pył. Koniec z tym. Dzień po dniu, w piekielnym, czterdziestotrzystopniowym upale znęcałem się na torze nad Gallardo oraz jego starszą siostrą, Murciélago SV, i żaden z wozów nie wydał z siebie choćby jednego pomruku niezadowolenia. Oba sprawiały wrażenie solidnych niczym Audi. To porównanie jest całkiem na miejscu, ponieważ z technicznego punktu widzenia są to Audi.

W przeszłości patrzyliście, jak cała pokrywa silnika odsuwa się do góry, by umożliwić złożenie dachu, i myśleliście sobie: "No, to się popsuje". Obecnie jednak cały mechanizm wydaje się solidny niczym wykonany z brązu. To samo dotyczy systemu, który pozwala podpiąć waszego iPoda do centrum dowodzenia na konsoli środkowej i wybierać playlisty podczas jazdy. To prawda, że wszystkie kable zostały podłączone przez Włocha. Ale Niemiec zaglądał mu przez ramię, więc system działa jak należy.

Jedyny problem natury technicznej - oprócz takiej błahostki, że wiele egzemplarzy Gallardo staje w płomieniach - dotyczy skrzyni biegów. Jeśli zamówicie skrzynię manualną, pedał sprzęg­ła będzie umieszczony tak blisko tunelu wału napędowego, że nie znajdziecie tam dość miejsca, by w czasie jazdy oprzeć waszą lewą stopę. To wyjątkowo męczące. Musicie więc zdecydować się na półautomatyczną skrzynię z manetkami do zmiany biegów przy kierownicy. Ponieważ jednak cała reszta samochodu jest tak dobra, warto zapłacić tę cenę.

Ale… tu się zaczyna. Byłem w przeszłości właścicielem różnych supersamochodów: Ferrari 355, starego, pięciolitrowego modelu Gallardo Spyder oraz Forda GT. Jednak - to, co teraz powiem, wywoła uśmiech na nieskończenie cienkich wargach wszystkich guardianistów - supersamochody nie sprawdzają się na co dzień.

Szybko poczujecie się zmęczeni spojrzeniami, które będziecie na siebie ściągać, ilekroć się zatrzymacie. Gdy znajdziecie się u zbiegu dróg krzyżujących się pod ostrym kątem, nie zauważycie nadjeżdżających pojazdów. Wasze ręce będą nieustannie ubrudzone od podnoszenia maski, pod którą znajduje się bagażnik, okazujący się za mały za każdym razem, gdy zrobicie zakupy. A brzmienie silnika, które wydaje się wam wysublimowane, gdy jesteście w odpowiednim nastroju, w innych okolicznościach okaże się irytujące.

Używanie supersamochodu jako codziennego środka transportu przypomina wyjechanie na konną przejażdżkę na Pustynnej Orchidei, przeprowadzenie się do jednego z tych nowoczesnych, zbudowanych w całości ze szkła domów, wzięcie ślubu z Jordan albo żywienie się wyłącznie wykwintnymi potrawami. Tak naprawdę supersamochody nie są projektowane z myślą o codziennym życiu. Projektuje się je po to, by dać wyraz marzeniom, i właśnie dlatego napisałem scenariusz wspomnianego wcześniej fragmentu poświęconego Astonowi Martinowi, który został pokazany w Top Gear. Dlatego jako jego podkład muzyczny wybrałem utwór Briana Eno An Ending. Dlatego wreszcie reżyser Nigel Simpkiss włożył tyle czasu i wysiłku w pracę nad zdjęciami. Chcieliśmy zwrócić uwagę na zagrożenia związane z tym, co wyrabia lobby przeciwne szybkiej jeździe do spółki z różnymi grupami nacisku oraz ekoidiotami z rządu. Odbieranie nam wolności do przeżywania naszego życia tak, jak tego chcemy, to jedno. Ale oni prowadzą jeszcze wojnę przeciw naszej wolności do marzeń.

Powiedziałem to wcześniej i powtórzę to tutaj raz jeszcze. Wcale nie chcę mieć Lamborghini Gallardo. Ale nie chcę też żyć w świecie, w którym taki samochód nie istnieje.