- Właściciel stacji nie może ani podwyższyć, ani obniżyć stawek za przeglądy
- Ostatnia korekta stawek za obowiązkowe badania techniczne miała miejsce 19 lat temu. Dziś za standardowe badanie techniczne trzeba zapłacić 99 zł, a jeśli samochód ma instalację LPG – 161 zł
- Z kwot pobieranych od kierowców właściciel stacji musi oddać m.in. 23 proc. podatku VAT
- Rząd od lat odmawia waloryzacji stawek za przeglądy samochodów. Według opinii niektórych przedstawicieli branży jest to działanie świadome, mające na celu "zagłodzenie", a następnie przejęcie stacji kontroli pojazdów.
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Kierowcy na ogół nie lubią obowiązkowych przeglądów samochodów i nie są skłonni, by wczuć się w rolę właściciela czy pracownika stacji kontroli pojazdów. Nie są też na ogół zainteresowani wzrostem żadnych opłat, które ich dotyczą. Niemniej sytuacja jest niecodzienna: wiadomo, że gwałtownie rosną koszty prowadzenia firm, wszyscy odczuwamy nieznany od lat poziom inflacji, firmy podnoszą ceny towarów i usług. SKP nie mogą tego zrobić, bo choć są to prywatne biznesy, to jednak działają w państwowej strefie i są od państwa zależne, a państwo ich nie lubi. Albo – bo i takie krążą opinie – państwo chciałoby ten biznes znacjonalizować, a potem dopiero podnieść ceny. Dlatego poprosiłem o rozmowę współwłaściciela działającej od 21 lat stacji kontroli pojazdów na warszawskiej Białołęce pana Jacka Pędzicha, żeby pokazać ten biznes "z drugiej strony".
Maciej Brzeziński: Ile robicie badań technicznych w miesiącu?
Jacek Pędzich: We wrześniu zrobiliśmy... zaraz panu powiem dokładnie – pan Jacek zagląda do komputera – dokładnie zrobiliśmy 449 badań. Ile to jest pieniędzy? To jest, mówimy o kwotach netto, bo podatek VAT zawarty w cenie badania oddajemy urzędowi skarbowemu bez dyskusji, 35 tys. zł. Jeśli ktoś myśli, że za badanie techniczne dostajemy 100 zł, to jest w błędzie. Nie 100, tylko 99 zł, a z tej kwoty złotówka to opłata ewidencyjna – zostaje 98 zł. Odejmujemy VAT – mamy już tylko 79 zł z kawałkiem za standardowe badanie techniczne.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
A więc 35 tys. zł miesięcznie. Co za to można, co trzeba kupić?
JP: Przygotowałem się do rozmowy i wyjaśniam: najwięcej kosztują nas diagności – ok. 14 tys. zł dla dwóch. Liczę z premiami i nadgodzinami. Wiadomo, oni na rękę mają mniej, trzeba zapłacić ZUS i podatek, tak więc można powiedzieć, że robią za półdarmo. Księgowość – 1400 zł. Podatek od nieruchomości to ponad 20 tys. zł rocznie, powiedzmy 1500 zł miesięcznie. Media – 1800 zł miesięcznie. W tym jest woda, prąd, telefon, wszystko. Znośnie, ale ja podwyżki cen prądu na razie znam tylko z prasy, więc może być gorzej. Biznes prowadzimy we dwóch – ZUS na dwóch to ok. 3300 zł miesięcznie. Utrzymanie biura – 1000 zł. Serwis urządzeń – 1800 zł. Leasing urządzeń – 2000 zł. To jak za darmo, ale chwilowo nie mamy dużych potrzeb. Dwa auta dla dwóch wspólników – po 1000 zł miesięcznie. Raczej tanio liczę. Wyszło mi 28 tys. 800 zł. Dla równego rachunku dopisałem 1200 zł w rubryce "inne" i wyszło 30 tys. zł. Jak pan chce, to może pan to "inne" wykreślić, bo nie mam nic konkretnego na myśli. W zeszłym roku zepsuł się np. analizator spalin. Nowy kupiliśmy za 35 tys.
Jak się dobrze policzy, to po wszystkich opłatach i podatkach we wrześniu zostało nie więcej niż 6200 zł. Na dwóch. Tak, nie mylę się: na dwóch. Moi diagności mają więcej, ale przecież nie za dużo, uważam, że powinni mieć po siedem tys. na rękę. Gdy odejdą, nie znajdę nowych. I pan się pyta, czy nam się dobrze pracuje?
Ale przecież nie zamykacie się, a więc ta działalność się pewnie opłaca.
Jeden czy drugi minister zapewne uważa, że to się opłaca, bo ktoś gdzieś tam otworzył nową stację. Ale to nie ma szans na siebie zarobić, no, chyba że ktoś nie wie, co robić z pieniędzmi. Może i są ludzie, którzy prowadzą interes hobbystycznie... Jeżeli ktoś zaczyna dziś ten biznes, jest bez szans. Zanim ludzie zaczną do niego przyjeżdżać, miną lata, a gdy osiągnie docelowy obrót, wystarczy mu co najwyżej na pokrycie bieżących kosztów, no, chyba że znów wzrosną opłaty. Na spłatę kredytów zabraknie tak czy tak. Gdy ktoś pyta mnie, czy warto otworzyć stację, mówię: nie otwieraj, bo się przeliczysz!
Kiedyś mieliśmy ze wspólnikiem taki pomysł, aby tu, gdzie teraz jest wulkanizacja – pokazuje za szybę – po drugiej stronie otworzyć drugą ścieżkę diagnostyczną. Chodzi o to, że sporo klientów dzwoni i chciałoby umówić się na konkretną godzinę. Gdy mamy jedną ścieżkę, nie ma takiej możliwości, więc część klientów rezygnuje, nie dociera. Gdyby były dwie, a do tego trzech diagnostów, to co innego. Ale przy tych cenach... nie ma szans. Kiedyś mieliśmy trzech diagnostów i bardzo dobrze się wtedy pracowało.
Przynajmniej macie coraz więcej pracy...
JP: Co ciekawe, liczba badań spada nam od jakichś pięciu, sześciu lat. Wydaje się to niemożliwością, ale tak jest. Proszę zobaczyć: we wrześniu tego roku mieliśmy 449 badań. Weźmy rok 2018 – wówczas we wrześniu zrobiliśmy 543 badania. To o prawie 100 więcej! W Warszawie samochodów jest bardzo dużo, stacji za bardzo nie przybywa...
Mam taką teorię, że od kiedy ludzie nie muszą wozić ze sobą dowodu rejestracyjnego, wielu nie wie, że jeżdżą bez badań technicznych. Zapominają. Może być i tak, że w Warszawie jest sporo nowych aut, do piątego roku takie auta mają tylko jeden przegląd. Może być też, że... nas nie wszyscy lubią. Nasi diagności nie mają obowiązku zaliczać przeglądu wszystkim, jak leci.
Ile aut u was nie zalicza przeglądu?
JP: To musiałbym poszukać w komputerze, ale tak myślę, że 8-10 proc. I wcale nie jest tak, że oblewamy kogoś za przepaloną żarówkę. Moi diagności rocznie wymieniają setki żarówek – jeśli nie trzeba rozbierać pół samochodu, to się żarówkę wymienia na poczekaniu i już. Wie pan, trochę inaczej patrzy się na tę sprawę w zależności od tego, po której stronie stołu siedzimy. Pan, jako klient, chce mieć problem z głowy. Ja ponoszę odpowiedzialność.
Czy ma pan teorię, dlaczego rząd nie podnosi stawek za badania techniczne?
JP: Nie ten jedyny rząd nie podnosi stawek. Znam temat, bo od 20 lat jeżdżę na spotkania branżowe i z przedstawicielami władzy.
Nie ten jedyny, ale teraz sytuacja jest wyjątkowa. Koszty rosną i ludzie spodziewają się podwyżek, akceptują je. Dotąd koszty rosły, ale łagodnie. Teraz jest lawina. Gdyby koszt badania wzrósł do 150 zł, nikt by się nie zdziwił.
JP: Dokładnie tak. Ale tu zatrzymajmy się: moim zdaniem koszt badania powinien wynosić nie mniej niż 170 zł. 150 zł to absolutne minimum, ewentualnie z perspektywą dalszych wzrostów. Chodzi o to, żeby zapewnić nam jakiś bufor, podstawowy komfort pracy. Powiem panu, że gdyby ministerstwo podniosło teraz stawki do 120 zł, naplułoby nam w twarz. Jesteśmy tak zdołowani finansowo, że to by nic nie zmieniło. A gdyby podnieśli stawki do 170 zł... na miejscu Kowalskiego strasznie bym, się zdenerwował: "No ludzie, 70 proc. podwyżki?". Ale to kwestia wieloletnich zaniedbań. Gdyby co roku cena rosła o 2-5 proc., nikt by tego nie zauważył i nawet dziś radykalne podwyżki nie byłyby potrzebne. Z drugiej strony inne rzeczy drożeją skokowo, np. opony o 30-40 proc. rok do roku. Wiem coś o tym, bo mamy tu wulkanizację. Na marginesie: to też biznes do zamknięcia, ale to zupełnie inna historia.
Przyjeżdża klient, wjeżdża na kanał. Płaci 21 zł
Mandaty wzrosły o 700 proc. z dnia na dzień, a więc można.
JP: Gdy słyszę, że minister powiedział, że nie będzie "doginał" kierowców, podnosząc stawki za badania techniczne, to ja się zastanawiam, o czym on mówi. Skokowo podnoszą stawki mandatów, podnoszą ceny paliw, ludzie płacą więcej za części, opony, usługi, autostrady. Wszystko drożeje, a badania techniczne nie mogą zdrożeć, bo minister "nie będzie ich doginał"! Gdy rządzący dzisiaj byli w opozycji – siedem lat temu – występowali w naszym imieniu o podwyżki. No ale już nie są w opozycji.
Do pokoju "kasowego", w którym rozmawiamy, wchodzi kobieta, która właśnie podstawiła auto na badanie "cząstkowe" po negatywnym wyniku badania okresowego. Za pierwszym podejściem nie miała hamulców na tylnej osi, o czym dowiedziała się na badaniu. "Dwadzieścia jeden złotych. Karta, gotówka? – pyta szef stacji. "Zapłacę kartą. Wie pan, to musiała być jakaś straszna usterka, jaki ja rachunek zapłaciłam za naprawę...". Wychyla się diagnosta: "Wymienione bębny, szczęki hamulcowe, jeden cylinderek i linka ręcznego. Niby nic, ale musiało boleć". W kasie SKP za powtórne badanie kobieta płaci 21 zł, z czego jeden złoty to opłata ewidencyjna.
JP: Z tych 20 zł od razu oddajemy VAT – zostaje trochę ponad 16 zł. Minus podatek dochodowy. W ciągu godziny obsłużylibyśmy trzech takich klientów, może czterech. Godzina pracy diagnosty, zajęta ścieżka diagnostyczna, moja praca, bo cały czas tu jestem albo mój kolega, prąd i inne media, wykorzystanie urządzeń kosztujących grube pieniądze – 65 zł minus podatek! Ja na czysto z wizyty tej klientki mam jakieś 3 zł. Słownie: trzy złote. Obłowiłem się, nie?
To pana zdaniem prawda, co mówi się w branży, że władze chcą was zagłodzić i przejąć?
JP: Czy mam jakieś podejrzenie? Tak się mówi, że TDT (Transportowy Dozór Techniczny – red.) mógłby przejąć czy zorganizować od nowa sieć stacji kontroli pojazdów, ale wydaje mi się, że to nie takie proste. Nie da się na szybko wybudować sieci stacji kontroli pojazdów. Z drugiej strony nie byłoby łatwo wykupić upadające SKP. Mało jest stacji, które funkcjonują w oderwaniu od innych usług. Tak jak my: po jednej stronie SKP, a po drugiej – warsztat wulkanizacyjny. A wszystko to na działce o powierzchni 2400 m. Ale gdyby to się udało, wtedy badanie mogłoby kosztować np. 300 zł. Wtedy tak. Tak jak jest jedno badanie dotyczące odstępstwa od warunków technicznych pojazdów, które może wykonać tylko TDT. Przez wiele lat badanie to kosztowało 40 zł, ale ktoś doszedł do wniosku, że badanie wraz z kupą papierologii za 40 zł – to się nie spina. No to podnieśli cenę na 400 zł i już się spina! To tak jak z badaniem powtórkowym: to też trwa, też jest papierologia, a rachunek... 21 zł. Dla nas 16 zł minus podatek. Śmiech na sali! I wszystko zgłasza się do CEPiK-u (Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców — przyp. red.), to trwa. Nie ma spokojnej atmosfery. Drugie auto staje w kolejce i kończy się spokój – aby tylko nie odjechało! Z drugiej strony powinienem mieć to gdzieś, bo ja z jednego klienta, który przyjeżdża na "pełne" badanie techniczne, mam ok. 10 zł. Czy ja je zrobię, czy nie zrobię... Tak czy tak szału nie ma.
Dlaczego to robimy? To taki samograj. Mamy ludzi, którzy nie kombinują (a wiemy, że nie kombinują, bo ja albo mój wspólnik zawsze jesteśmy na miejscu), to by mogła być spokojna, fajna praca. Zresztą od czasu, gdy wszystko trafia do CEPiK-u komfort pracy, ten formalny komfort, poprawił się. Wszystko jest pod kontrolą.
Tracimy jednak kontrolę nad finansami, tu nie ma komfortu. Ktoś może powiedzieć: ten właściciel ma siedem stacji, inny pięć – musi im się to opłacać, inaczej by to zamknęli. No pewnie tak. Z pięciu stacji można pewnie żyć, ja nadal mam z jednej stacji trzy czy cztery tysiące, gdybym miał ich siedem... Ale to nie o to chodzi. Wzrosną koszty i nas nie ma! Nie możemy niczego zaplanować – o naszych przychodach decyduje ktoś inny, z góry.
Macie tu kontrole zgodnie z ustawą?
JP: Tak, co roku. Co roku przyjeżdża kontrola ze starostwa, czasem GUM (Główny Urząd Miar – przyp. red.). Przyjeżdżają, sprawdzają dokumenty, sprawdzają urządzenia – czy wszystkie mają przeglądy – i czekają na badanie techniczne. Biorą zaświadczenie z badania i gdzieś tam sprawdzają. Moim zdaniem to się solidnie odbywa. Kiedyś przyjeżdżali z człowiekiem z TDT, ale teraz już nie, bo musieli płacić za obecność pracownika TDT. Tu w Warszawie ze starostwa przyjeżdżają od lat ci sami ludzie, kompetentni, siedzą w branży i wiedzą, o co chodzi. Taka kontrola to lekki stres, bo jak się chce psa uderzyć... ale dotąd nie mieliśmy problemów. Jak wejdzie w życie nowelizacja ustawy, to przejdziemy chyba pod kontrolę TDT, pozostając jednocześnie pod kontrolą starostwa. Coraz mniej mnie to zresztą interesuje.
Będziecie robić zdjęcia samochodom?
JP: Dla mnie te zdjęcia to żaden problem, jestem za tym, żeby badania były robione w miarę solidnie. Gorzej z archiwizacją tych zdjęć. Dla tych uczciwych to może być jakiś problem, dla tych, co kombinują – a jest ich mało – nie bardzo, oni sobie poradzą. To jednak kolejna czynność, która sprawi, że badanie się wydłuży. Ale jestem za. Również kwestia przesyłania danych pomiędzy stacją a CEPiK-iem – to jest w porządku. Błędem byłby jednak obowiązek archiwizacji danych na SKP.
Jednak 6 tys. badań rocznie... To byłby spory segregator i spory dysk...
JP: Skoro pan tego dotknął, to dla mnie poronionym pomysłem jest drukowanie wyników badań. Ja zużywam 20 tys. kartek rocznie! Szkoda papieru, po co to? A segregatory będą pękały w szwach. W dobie cyfryzacji jest to pomyłka. Dziś niektórzy klienci przychodzą po duplikat, bo zgubili zaświadczenie. Po co, nie wiem.
Kolejny bezsensowny przepis to obowiązek zatrzymywania dowodów rejestracyjnych (aut, które nie zaliczyły przeglądu z powodu poważnych usterek – przyp. red.). Po co zatrzymywać dowód, a potem wysyłać go do starostwa, skoro klient nie musi mieć dowodu, aby jeździć? Dane z przeglądu i tak są we CEPiK-u, policjant na drodze ma do nich dostęp. Policjant nie ma obowiązku zatrzymywania dowodu, a diagnosta musi.
Kiedyś walczyłem z tym, jeździłem na spotkania, wysyłałem listy do posłów. Pamiętam, że kiedyś przed jakąś zmianą ustawy wysłałem kilkanaście listów do różnych posłów, w kolorowych kopertach, by bardziej rzucały się w oczy. Raz jedyny oddzwonił do mnie jeden poseł, nazywał się Artur Zawisza, który zajmował się naszą branżą (Artur Zawisza to już raczej były polityk, jego karierę zakończyło kierowanie samochodem po pijanemu, a następnie kierowanie autem bez uprawnień i udział w wypadku komunikacyjnym – przyp. red.).
On jeden zadzwonił. W tej chwili to wszystko już ze mnie schodzi, już nie chce mi się pisać do posłów czy ministrów.
Klienci narzekają jeszcze, że przeglądy są drogie?
JP: Przeciwnie, coraz częściej klienci pytają: dlaczego pracujecie za półdarmo, czemu nie podniesiecie stawek? Tak sobie czasem żartuję, że kupię węża, fujarkę, usiądę przed firmą i grając na fujarce, zarobię więcej, niż kontrolując pojazdy. Taki żart. Ale wie pan, myślimy poważnie co dalej.
Co prawda przez lata zmienili się klienci, zmienili się na lepsze. Kiedyś bardziej się awanturowali. Dziś rzadko się zdarza, może raz na miesiąc, że ktoś ma pretensje, że nie zaliczył przeglądu. Nie, żeby zaraz dziękowali za znalezienie usterki, ale mówią, że naprawią i wracają po naprawach. Kiedyś były pogróżki, że ktoś już tu nie przyjedzie, bo dostał negatyw. Albo komuś się nie podoba, że dostał negatywa, bo nie miał w motocyklu trzech żarówek. Trzech! Zresztą w Warszawie te auta nie są najgorsze, a ludzie raczej kulturalni.
Na koncie firmowym mamy 131 zł
Co zrobicie, gdy stawki za badania techniczne pozostaną bez zmian, za to wzrosną opłaty za prąd?
JP: Chce pan, żebym powiedział, że to zamknę? No może i zamknę, jestem coraz bliżej tej decyzji, ale co wtedy będę robił? Nie, nie mam zapasów. Powiem panu, że kiedyś na koncie firmowym miałem o tej porze roku kilkadziesiąt tys. zł, a faktury płaciłem od ręki. Dziś mam – żeby nie skłamać... o, dokładnie 131 zł na koncie firmowym. Zapłaciłem kilka faktur i mam sto trzydzieści jeden zł. Więc z kolejnymi fakturami się nie spieszę, przyjdzie termin, to zapłacę. Nie wiem, z czym to jest związane. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej biedy na koncie. Nie balujemy. Jeżdżę Fordem, żaden wypas.
Pamiętam kiedyś konferencję w Zakopanem, był tam jakiś dyrektor departamentu w Ministerstwie Infrastruktury. Ja jeździłem wtedy Mercedesem. I też była mowa na tej konferencji o podwyżce stawek. Mówiliśmy: podnieście stawki o 20, o 10 zł. Na to dyrektor: "jak widzę, jakimi samochodami jeździcie, to wiem, że wam się podwyżka nie należy". Żałuję, że wtedy nie przyjechałem koniem. Co to w ogóle za gadanie? Po to prowadzi się działalność, by się dobrze żyło. Nam się jeszcze pięć lat temu dobrze żyło. A mam dwie działalności i w sezonie (wymiany opon – przyp. red.) pracuję po 14 godzin. Ja ciągle pracuję, teraz prawie za darmo. Cały czas łudzimy się, że wzrosną stawki. A może inne stacje wykrwawią się i będziemy mieli więcej klientów? No ale wtedy będzie tu kolejka. W takich warunkach źle się pracuje. Wolałbym tego uniknąć. Inna rzecz, że ostatnio chciałem przerejestrować auto. Zapisałem się... na 4 listopada. Na 4 listopada, aby przerejestrować samochód! A więc wszyscy gdzieś czekają. Chciałbym, żeby moi klienci nie czekali, bo wtedy robi się nerwowo, ludzie poganiają diagnostów. Tymczasem przyjeżdżają samochody, które mają przepalone po cztery żarówki! Wtedy mówię: diagnosta oceni, jeśli da się łatwo wymienić, wymienimy. Ale na zabawę nie ma czasu. Myślimy więc, co robić. Może wynająć?
Im lepiej pracujesz, tym mniej masz klientów
Komu możecie to wynająć?
JP: Nie wiem. Myślałem, żeby pracownikom, ale zbankrutują. Inni mają te same problemy. Wynajęliby stacje pracownikom, ale przecież nie zarobią oni na czynsz. Nie mają na nic wpływu: na stawki, na liczbę klientów, na opłaty – na nic. Gorzej nawet, bo im lepiej pracują, tym klientów mniej – kto chce na przegląd jeździć dwa razy? Albo weźmy płatności kartą – każdy płaci kartą. Złotówka od każdej transakcji dla operatora. Gdyby badanie kosztowało 170 zł, nie byłoby problemu, Dziś każdy grosz, który, ucieka, trzeba liczyć. Każdą opłatę za przegląd urządzenia, a jest ich trochę.
Ile jest pozycji na obowiązkowej liście urządzeń w SKP?
JP: To pójdę po teczkę, będzie łatwiej. To tak... rolki, płyta zbieżności, odciąg, miernik hałasu, analizator spalin, szarpak, dźwignik kanałowy, ciśnieniomierz, światła, detektor gazu, dymomierz...
Pan Jacek dolicza do osiemnastu.
Ale przecież nie używa się dymomierza...
JP: To by się pan zdziwił, u nas się go używa. Ja się dziwię, że się inni dziwią. Ale rozumiem, że jak się za badanie ma na hamburgera, to niektórzy idą na skróty. Albo jak ktoś ma kolejkę i boi się, że klient odjedzie – wtedy przyspieszają. Inna rzecz, że badanie zadymienia spalin w nowych autach ma niewielki sens. Wie pan, badanie kasy fiskalnej kosztuje 300 zł. A badanie samochodu – 99 zł. No ludzie!
Ja zawsze mówię, że SKP to taki internista – lekarz pierwszego kontaktu. Jaki lekarz zbada pana kompleksowo za 80 zł? Dziś była u nas pani, dostała warunkowe dopuszczenie do ruchu, musi naprawić amortyzatory. I jest zdziwiona, nikt jej wcześniej nie powiedział, sama nie poczuła.
Co pana jeszcze boli?
JP: Jestem zasmucony postawą rządu. Gdy poszliśmy protestować pod ministerstwo, nikt do nas nie wyszedł, nikt. Nie mógł minister – dobrze, ale może mógł jego zastępca, pierwszy, drugi czy trzeci, chociaż sprzątaczka? Wyjść i powiedzieć: "pochylimy się nad waszą sytuacją, pomyślimy" – czy to tak wiele? Kiedyś pani premier Szydło mówiła, że trzeba być poczciwym, słuchać ludzi. Nas jednak nikt nie chce wysłuchać.
Ale jest pan jednak optymistą.
JP: Umiarkowanym optymistą. Najbardziej boję się, że podniosą stawki o np. 20 zł. To byłby koniec, wizja zabetonowania stawek na tym poziomie na kolejne lata to koniec. To nam nie pomoże, niczego nie zmieni, za to odbierze szansę na rozwój. Nie zapewni satysfakcji z pracy. Satysfakcja to także pieniądze. I świadomość, że nie pracuje się za darmo, że stać nas na uczciwą pracę.
Dziękuję za rozmowę.