Jakie to uczucie być mistrzem Polski, Europy i Azji w kitesurfingu?
Fantastyczne! Jakby świat należał do ciebie po prostu [śmiech].
Jesteś bardziej podróżnikiem, fotografem czy jednak kitesurferem?
Nazwałbym się sportowcem fotografem. Największą frajdę mam z robienia zdjęć i kręcenia filmów, więc staram się to łączyć ze sportem i podróżami. Niedługo zaczynam ćwiczyć skoki spadochronowe i już sobie układam pod to całe życie, bo chciałbym dodać do nich fotografię i produkcję filmów. Pracuję teraz nad projektem, który połączy loty helikopterem, skoki ze spadochronem i jedną z marek samochodowych. Ciekawe to będzie!
Ciekawy był też twój start biznesowy. Zocha Czyściocha...
Tak, to akurat efekt mojej pierwszej kontuzji, po której nie mogłem się szybko podnieść. Miałem jakieś 20 lat i zrozumiałem, że sport, pod który podporządkowałem całe swoje życie, może skończyć się z dnia na dzień. Nie mogłem nawet podnieść ręki do góry, ale wpadłem na pomysł, jak wykorzystać to, że siedzę na Helu i nie mogę trenować. Wymyśliłem z kumplem serwis sprzątający, który nazwaliśmy "Zocha Czyściocha".
Zosia Samosia, Jan Niezbędny, Anna Zaradna... Te klimaty?
Coś ty! Zrobiłem to inaczej – w stylu amerykańskim. Dziewczyny były ubrane jak pin-up girls (koszulki z pasami, bandanki zawiązane na głowie i pomalowane na czerwono usta) i jeździły na kempingi rowerami Chrysler z szerokimi kierownicami i niskimi siodełkami. Środki czystości i odkurzacze woziły w przyczepkach, więc efekt był czaderski. To był dobry biznes, bo zamożni ludzie, którzy przyjeżdżają nad morze i spędzają czas, np. uprawiając kitesurfing, nie mają ochoty zajmować się czymś tak upierdliwym jak sprzątanie.
Czym wozi się kite’a na ten Hel?
To jest ciekawe, bo sprzęt kite’owy mieści się właściwie do każdego auta. Wiem, bo sam na początku swojej kariery woziłem ekwipunek sportowy dla czterech osób Golfem "trójką" [śmiech]! Deski mają 1,40 m, więc wystarczy położyć oparcie kanapy, a w niektórych autach nawet to nie jest konieczne. Ja woziłem je już wszystkim – i "miniakami", i dużymi SUV-ami, i pikapami. Te ostatnie są najlepsze, bo mogę bez obaw wrzucać na pakę mokry i brudny sprzęt.
Instagram zdradza twoje zamiłowanie do terenówek.
Wiesz, one po prostu świetnie sprawdzają się na moich wypadach. Przez 10 lat organizowałem wyjazdy do Brazylii. Lecieliśmy do Fortalezy i tam wynajmowaliśmy pikapy. Zdążyłem w tym czasie przetestować wszystkie pikapy dostępne na rynku – od Nissana Navary, przez Volkswagena Amaroka i Forda Rangera po Mitsubishi L200. Mam nawet swój prywatny kajecik z ocenami i muszę przyznać, że L200 zawsze świetnie sobie radziło.
Nawet w ekstremalnych warunkach?
O, tak! Na tych wyjazdach jeździliśmy niemal ciągle po plaży, bo większość 1000-kilometrowej trasy prowadziła właśnie przez takie tereny. W Brazylii można to robić zupełnie legalnie, ale trzeba uważać na... pływy morskie. Raz jedno auto zaczął nam ściągać ocean! Gdyby nie pomoc "lokalesów" z gigantycznym traktorem (miał koła większe od naszych aut), samochód wypłynąłby na szerokie wody.
Auto jest dla ciebie po prostu narzędziem?
Skądże znowu! Samochody są jedną z moich pasji. Tak mi się potoczyło życie, że miałem okazję – i wciąż mam – jeździć chyba wszystkimi kategoriami aut. Od najprostszych i najmniejszych po najdroższe wozy z okładek magazynów.
Na co najbardziej zwracasz w nich uwagę?
Na wrażenie wywoływane przez samochód w bezpośrednim kontakcie. Te doznania są bardzo różne, szczególnie w autach premium, które mogą być niesamowicie wyciszone albo "wybebeszone", jeśli ważniejsze są osiągi i niska masa. Jeździłem kiedyś Mercedesem SLR McLaren i byłem zachwycony, bo słyszałem huk i czułem tę moc. Ale np. w takim Ferrari mi tego brakowało, bo było za dobrze wyciszone.
Jakieś inne auta nie spełniły twoich oczekiwań?
Niezłe pytanie! Jest taka zabawna, pudełkowata KIA Soul, która świetnie wygląda z zewnątrz. Nie myślałem o niej nigdy jako o aucie dla siebie, ale podobała mi się przez sexy design i bajeranckie elementy stylistyczne. Kolega dał mi kiedyś usiąść w takiej za kierownicą. Dodałem gazu i myślałem, że coś się zepsuło, bo auto w ogóle nie przyspieszało. Wtedy przekonałem się, że fikuśny wygląd nie zawsze idzie w parze z radością z jazdy.
A co ci ją dostarczyło?
Miałem przyjemność współpracować przez kilka miesięcy z BMW. Tam dostałem do dyspozycji całą flotę "emek" – od M2 poprzez M4 aż po M8. Tym ostatnim jeździłem prawie przez miesiąc i wrażenia zza kierownicy były po prostu kosmiczne. Za każdym razem ręce trzęsły mi się od adrenaliny. Powtarzałem sobie: "dobra, dziś nie będę szalał, pojadę grzecznie". Ale nie potrafiłem po prostu. Wystarczyło, że kichnąłem i przez przypadek musnąłem pedał gazu... Wyszalałem się też tymi autami na torze Silesia pod okiem instruktorów. Czasami nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę moje życie.
Rozumiem cię! A coś innego?
Może być z zupełnie innej beczki. Kiedy współpracowałem z Mitsubishi, dostałem od nich w ramach użyczenia pikapa L200. Zaje.... wóz! Pamiętam projekt na Cyplu Rewskim, w którym wyciągałem się na linie na 100 m. Dostaliśmy pozwolenie od burmistrza i zjechaliśmy tym autem na plażę. Byłem zachwycony tym, jak to auto fantastycznie jeździło po piachu. Trochę tam polataliśmy, bo było pusto, a auto jechało jak po asfalcie.
Twoim pierwszym samochodem był wspomniany Golf?
Sprzedałem go ostatnio za 100 zł [śmiech]. Ale moim pierwszym autem, kupionym za własne pieniądze, był Holden Barina, czyli australijski odpowiednik Opla Corsy. Kupiłem go w wieku 18 lat, kiedy mieszkałem jeszcze w Australii. Komis, w którym stała Barina, wyglądał jak z amerykańskich filmów, bo miał chorągiewki i wyginającego się dmuchańca przed wjazdem. Wóz kosztował 1,5 tys. dol. australijskich i myślałem, że zbiłem świetny interes, bo miał klimatyzację. Niestety, jak tylko wyjechałem z komisu i odpaliłem klimę, auto zgasło.
A to pech! Czym śmigasz teraz?
Mam dwa prywatne auta i żadne z nich nie jest nowe. Nadal mam obawy przed wiązaniem się umową kredytową czy leasingową. Nie lubię kosztów stałych. Poza tym jestem po ekonomii i ciężko byłoby mi pogodzić się z tak dużą utratą wartości od razu po zakupie. Staram się konsumować na takim poziomie, żebym wyszedł mniej więcej na zero. Mam więc 340-konne Audi A8 D3 z silnikiem benzynowym 4.2 V8. Najwspanialsze auto na świecie! Ma pneumatyczne zawieszenie i fotele z masażem, więc to idealny pochłaniacz kilometrów.
Bardzo ekonomiczny wóz...
Ściągnąłem sobie do niego BMW X3 ze Stanów, żeby sprawdzić na własnej skórze, jak wygląda import i czy można na nim zarobić. Wystawię je na sprzedaż za jakiś czas i zobaczę, czy ta inwestycja się zwróci. Jeśli tak, pewnie będę robić tak częściej, bo podoba mi się taki scenariusz: import, zabawa, sprzedaż z zyskiem albo przynajmniej bez straty. Mój przyjaciel wyremontował sobie niedawno Datsuna 280Z i chodzi mi teraz po głowie taka zabawka.
A jakiś "elektryk"?
A wiesz, że tak? Jedyne, czego się obawiam, to ładowanie. Nadal wydaje mi się, że to trwa za długo i jest zbyt mała dostępność stacji, na których można to zrobić. Przymierzałem się już do zakupu Tesli z Norwegii, bo na tym też da się zbić interes. Oni tam kupowali je bez VAT-u i mają ich całe pęczki, więc można je tanio sprowadzić. I to te, które Elon Musk dożywotnio "karmi" za darmo prądem z Superchargerów! Może to będzie kolejny eksperyment po imporcie z Ameryki.
Czy kupiłbyś dziś jeszcze diesla?
Chodzi ci o cenę paliwa? [Śmiech]. Nie mówię "tak", nie mówię "nie". Jestem zwolennikiem okazji, a jeszcze nie trafiłem na taką, która byłaby związana z dieslami. Nie wykluczam takiego zakupu w przyszłości, jeśli znajdzie się akurat dobry "ropniak". Gdybym miał nieograniczone środki i mógł wybrać dowolny nowy samochód, postawiłbym jednak na paliwożernego i niepoprawnego politycznie benzyniaka.
Z napędem na przód, tył czy 4x4?
Zależy do czego. Każda opcja ma swoje zalety, ale jeśli chciałbym czuć się bezpiecznie na co dzień, to pewnie wybrałbym napęd na wszystkie koła.
I na koniec – manual czy automat?
Dzisiaj już bez chwili zawahania zaznaczyłbym w konfiguratorze automat. Ale taki z łopatkami, żeby od czasu do czasu można było pobawić się samemu w zmianę biegów.