• Od 1 października nie trzeba już wozić ze sobą dowodów rejestracyjnych i potwierdzenia zawarcia polisy OC
  • Policja i inne służby mające prawo zatrzymywać i kontrolować kierowców, mają dostęp online do CEPiK-u i tam sprawdzają niezbędne informacje
  • Miało być łatwiej i wygodniej, ale pojawiły się także nieprzewidziane problemy, przez które można niesłusznie stracić dowód rejestracyjny pojazdu

Wprawdzie od 1 października możemy jeździć samochodem bez dowodu rejestracyjnego oraz poświadczenia zawarcia polisy OC, ale w praktyce - jak się okazuje - lepiej ten dokument mieć przy sobie. Policja najchętniej bowiem sprawdza informacje o naszym samochodzie, sprawdzając je... w dowodzie rejestracyjnym. Jak wynika z uzyskanych przez nas informacji, niektóre dane na temat samochodu nie są natychmiast dostępne w elektronicznym systemie, w którym policjanci sprawdzają je w trakcie kontroli.

Chodzi na przykład o badanie techniczne. Jeśli nasze auto przeszło je w ostatnim czasie to może się okazać, że w systemie nie ma jeszcze o tym informacji. Jak twierdzi przedstawiciel policji, w takiej sytuacji funkcjonariusz w zasadzie powinien dokonać zatrzymania wirtualnych dokumentów pojazdu. Uzyskaliśmy wyjaśnienie, że czasem informacja o zaliczeniu przeglądu trafia do bazy nawet po miesiącu od wizyty.

Okazuje się, że technologia, dzięki której mogły być wprowadzone nowe przepisy, po niespełna dwóch tygodniach od wejścia w życie, nie do końca funkcjonuje prawidłowo. W czym tkwi problem? O to zapytaliśmy Stacje Kontroli Pojazdów, bo teoretycznie z ustawy i rozporządzeń dotyczących okresowych badań technicznych jasno wynika, że informacje o rezultacie badania technicznego powinny być przekazywane w czasie rzeczywistym do bazy danych.

Gdzie tkwi problem?

Pracownik Gdańskiej Stacji Kontroli Pojazdów od razu stwierdził, że sytuacja opisana przez policję jest możliwa, bo dane o wynikach badania technicznego nie trafiają od razu do Centralnej Ewidencji Pojazdów, ale widoczne stają się dopiero po 2-3 dniach, jednak według jego wiedzy większych opóźnień nie ma.

Z kolei Pan Cezary, nasz drugi rozmówca spod Warszawskiej OSKP, twierdzi, że jeśli CEP działa, oprogramowanie na stacji nie zawiesza się i nie płata figli, to poprawnie wprowadzone przez diagnostę dane powinny być widoczne w systemie już po kilkunastu sekundach, a przypadki, kiedy tak się nie dzieje (choć zdarzają się) należą do rzadkości. Pan Cezary upatruje jednak problemu w nie samym systemie, ale w procedurze przyznawania certyfikatów i... samych ludziach, którzy nie do końca potrafią radzić sobie z obsługą systemu. Pierwszy problem dotyczy słynnych certyfikatów, które Stacje Kontroli Pojazdów musiały zdobyć, żeby móc pobierać i wpisywać dane do bazy CEP.

Certyfikat miał być wydawany najpóźniej w ciągu 30 dni od złożenia przez SKP wniosku, jednak znane są przypadki, kiedy na dostęp diagności czekali nawet po cztery miesiące. W przypadku braku certyfikatu lub awarii stacje mogą działać w trybie awaryjnym, który tak naprawdę jest trybem ręcznym. W tym przypadku dane z badania są zbierane i wysyłane poza systemem CEP. Zanim zostaną wprowadzone, rzeczywiście może minąć kilka dni. Stąd mogą wynikać opóźnienia z ich widocznością w bazie, na której polegają policjanci i inne służby mundurowe uprawnione do kontroli kierowców.

Wszystko wskazuje na to, że na razie sytuacja się nie poprawi, a kierowcy będą musieli w takich sytuacjach liczyć na to, że policjant uwierzy im, że jednak ich auto ma ważne badania techniczne. Innym wyjściem jest wożenie ze sobą papierowych dokumentów, przynajmniej kilka dni po badaniu technicznym.