Dobrze by było, żeby w kraju, w którym auto będzie sprzedawane, jego nazwa nie miała dodatkowych znaczeń – całe szczęście, że Toyota w Niemczech w ofercie ma Yarisa, a nie, tak jak w Stanach, model Vitz (po niemiecku znaczy to tyle, co dowcip).
Oczywiście, zawsze też można iść w zaparte i udawać, że nic się nie dzieje, jak robi to pewna firma produkująca żarówki (wiecie która) albo Nissan ze swoim najpopularniejszym crossoverem, którego nazwy nie potrafi prawidłowo zapisać niemal pół Europy.
Tak, tak, czepiamy się. Przecież Suzuki nie nazwało swojego samochodu Wróżka Zębuszka. Nawet nie Mokka. Auto było produkowane w latach 1991-97 i cieszyło się nawet dość dużą popularnością w swojej ojczyźnie. Do napędu posłużył 3-cylindrowy silnik z doładowaniem o pojemności 650 ccm i mocy 64 KM. Pięciobiegowa skrzynia manualna przekazywała napęd na tylne koła (w opcji był 3-stopniowy „automat”).
W latach 30. XX w. był to jeszcze całkiem popularny zawód na świecie. Mimo to mniej despotyczna nazwa byłaby lepsza.
Colin Chapman wymyślał dla swoich aut nazwy zaczynające się na E. Czasem jednak mógłby choć na chwilę zajrzeć do słownika...
One million electric vehicles? Jeśli płynne przejście na alternatywne źródła zasilania się nie powiedzie, obwinimy Mitsubishi.