Ten samochód zostanie w Szwecji. W tak lakonicznym i stanowczym tonie szwedzki właściciel błękitnej „dziewięćdziesiątkipiątki” odpowiedział na mejlowe pytanie o stan auta. Prawdopodobnie, gdyby cena była bardziej przystępna, tak by się stało. Saab 95 (nie mylić z 9-5!) jest obecnie jednym z bardziej poszukiwanych rarytasów szwedzkiej motoryzacji.
W latach 60. i 70. za sprawą pojemnego 7-osobowego nadwozia kombi auta te były używane do ciężkiej pracy – na wsiach, w leśnictwie, do dojazdów do pracy w trudnym szwedzkim klimacie. Ich charakterystyczną cechą jest dwusuwowy, niezwykle trwały i mało awaryjny 3-cylindrowy silnik o pojemności 841 ccm. Jeśli chcecie obejrzeć takie auto w internecie, wpiszcie obok liczby „95” słowa „two stroke” (ang. dwusuw) – dzięki temu Google nie wyświetli zdjęć znacznie nowszego i bardziej znanego modelu 9-5.
Przyszły nabywca błękitnego Saaba nie odpuścił. Konsultował się m.in. z Eugeniuszem Wilkiem z Kańczugi – znanym w światku miłośników starych Saabów restauratorem tych aut – czy warto go kupić i co może być przyczyną, że ogłoszenie o sprzedaży auta wisi w internecie od tygodni.
Sprawa jest prosta – odparł fachowiec – auto jest za drogie i żaden Szwed go nie chce. A co do stanu technicznego, to jeśli ma ważny szwedzki przegląd, to nie ma czym się przejmować. To nie Polska – auto jest na pewno sprawne!
Po kilku tygodniach sprzedawca samochodu zmiękł i zaczął odpowiadać na mejle. Przysłał zdjęcia, odpowiedział na pytania. Zapadła decyzja: jedziemy po Saaba! To nie takie łatwe sprowadzić auto na lawecie ze Szwecji. Wysokie są koszty promu – to nie jest tak, jak ze sprowadzeniem pojazdu np. z Francji, kiedy to zadanie ułatwiają setki laweciarzy czekających na zlecenie i gotowych zadowolić się skromnym wynagrodzeniem.
W tej sytuacji normalny człowiek w normalnych warunkach wziąłby kolegów, drugie auto w charakterze obstawy (przecież w ponadpięćdziesięcioletnim samochodzie na długiej trasie coś musi się zepsuć) i pojechałby, biorąc też z sobą solidną linkę holowniczą. Linkę wzięli, ale... drugiego auta już nie. Wykupili pakiet assistance w PZM na pojazd, koce, chemiczne ogrzewacze do rąk i podobne gadżety (przydatne na wypadek niespodziewanego noclegu w lesie) i... wsiedli w samolot.
Pan Eugeniusz radził być dobrej myśli: W tym aucie nic się nie zepsuje. Te samochody konstruowano w czasach, gdy dróg w Szwecji właściwie nie było. Awaria pojazdu w lesie oznaczałaby, że pechowego właściciela, a właściwie jego zwłoki, znaleziono by wiosną... Zmiękczony długim oczekiwaniem na klienta Szwed obiecał wyjechać po kupców na lotnisko.
W ten sposób wyprawa z Polski trafiła do jego domu i garażu. Wieś, do której dotarli goście z Polski, leży kilkanaście kilometrów od Trollhättan, w którym znajduje się fabryka Saabów. Aut tej marki w okolicy jest wyjątkowo dużo, nie brakuje „krokodyli” i starszych modeli – 96 V4 i innych. Trudno je jednak stamtąd pozyskać: Szwed chętniej sprzeda auto Szwedowi niż obcokrajowcowi.
Polak ma szansę kupić samochód, jeśli jest gotów nieco przepłacić. Gospodarze okazali się jednak nad wyraz sympatyczni: podjęli gości śniadaniem, oprowadzili po sąsiedzkich garażach kryjących stare Saaby. Na marginesie: miejscowi bardzo się nudzą, mają w garażach podnośniki, zapasy części, narzędzia, większość ma też zdolności manualne, ciągle swoje auta naprawiają i modyfikują.
Właściciel za niewielką dopłatą dorzucił zapasowe części: kilka elementów blacharskich, części tapicerki, Hak holowniczy. Zgodził się podpisać umowę kupna-sprzedaży, co w tym kraju jest dość egzotycznym wynalazkiem – w Szwecji do urzędu wysyła się zawiadomienie o zbyciu pojazdu z adresem nowego właściciela i... starczy.
Obowiązkowy punkt programu: wizyta w muzeum Saaba w Trollhättan. Już na początku podróży okazało się, że choć Saaby to w Szwecji jak najbardziej typowe auta, to jednak stara „95-ka” zwraca na siebie uwagę: przejeżdżający kierowcy machają, trąbią i oglądają się. Co więcej, dyrektor muzeum w Trollhättan znał ten egzemplarz i przyznał, że Janne – poprzedni właściciel – nieco zaniedbał sprawy blacharskie, ale za mechanikę to można ręczyć. Zaprosił auto na podjazd pod samo okno muzeum w celu zrobienia zdjęcia.
Jak się tym jeździ? Właściwie jedyny trudny moment to uruchamianie zimnego silnika: należy wyciągnąć ssanie, ale gdy tylko motor zaskoczy, trzeba je schować, żeby nie zalać świec. Potem już z górki: lewarek biegów przy kierownicy działa normalnie, czyli mamy do dyspozycji cztery przełożenia w układzie H. Jeśli ktoś jeździł np. starym Fiatem 125p, nie będzie miał problemu. Nowością dla współczesnych kierowców jest tzw. wolne koło, czyli brak hamowania silnikiem – cecha aut z dwusuwem. Na postoju, jeśli zostawisz pojazd na biegu, a zapomnisz o „ręcznym”, odjedzie.
Obroty silnika podczas jazdy wydają się dwukrotnie wyższe niż są w istocie – masz na obrotomierzu 3 tys. obrotów, a słyszysz... 6 tysięcy. Choć problemem są podjazdy pod stromą górkę i zjazdy (hamulce bębnowe, brak hamowania silnikiem), komfort jazdy jest wzorowy – auto wybiera nierówności jak mało który współczesny pojazd. Plastiki nie skrzypią, bo ich nie ma. Ciekawostka: światła drogowe włączasz lewą nogą (jak w Syrenie). I smaczek: zegarek jest nakręcany niczym stary radziecki Poljot.
Z Trollhättan do miejsca, w którym udało się wynająć domek na nocleg, jest 200 km. Tę trasę Saab musiał pokonać po ciemku. Zajęło to 3 godziny. W te strony dotarła już cywilizacja: bierzesz smartfona, wchodzisz na Booking.com lub podobny portal, rezerwujesz lokal i gotowe. Na miejscu, a był to późny wieczór, trzeba było zadzwonić po dozorcę. Przyszedł, ucieszył się na widok starego Saaba, opowiedział o swoich starych samochodach, pobrał 600 koron (ok. 300 zł), przekazał klucze i pokazał, gdzie je zostawić. God natt!
Rano samochód odpalił bez problemu, ekipa ruszyła w kierunku Karlskrony. Prędkość podróżna Saaba 95 to 90-100 km/h. Na 250-kilometrowej trasie, poza króciutkim odcinkiem autostrady, którego nie dało się ominąć, nikt nie odważył się wyprzedzić auta jadącego ze stateczną, ale maksymalną dozwoloną prędkością.
Miejsce na promie dla samochodu i 3 osób z kabiną kosztowało 2300 koron (ok. 1100 zł). Prom, który wieczorem wypływa z Karlskrony, w Gdyni jest rano. W tym miejscu zaczął się najbardziej męczący odcinek podróży. Leciwy Saab, choć i u nas wzbudza życzliwą sympatię, nie jest w stanie na drodze nawiązać równorzędnej walki z nowymi autami. Wszyscy wyprzedzają pojazd jadący 90 km/h, niektórzy, także kierowcy tirów, są zniecierpliwieni, podwójna ciągła linia nie stanowi przeszkody.
Podróż z Gdyni do Warszawy (400 km poza autostradą) zajęła ponad pół dnia. 60 km przed Warszawą przytrafiła się usterka: podczas przyspieszania pojawiły się silne drgania na kierownicy i wyraźny szum z okolicy przednich kół.
Pan Eugeniusz Wilk, spytany przez telefon o możliwe przyczyny usterki, kazał założyć na rękawice foliowy worek i pościskać manszety przy przegubach napędowych. Jego zdaniem zastosowano zbyt gęsty smar i ten skawalił się z powodu niskiej temperatury. Po wykonaniu zaleconej operacji objawy usterki ustąpiły. O godzinie 15 operacja „Saab 95” dobiegła końca.
Autorzy: M. Fidecki, M. Popławski, M. Brzeziński
Galeria zdjęć
Można kupić gotowy, odrestaurowany już egzemplarz Saaba 95, ale po pierwsze, trudno znaleźć taki egzemplarz, a po drugie, to tylko połowiczna przyjemność. Znacznie ciekawiej jest wyszukać auto w Szwecji, kupić je i przywieźć do Polski, najlepiej na kołach. Tylko czy 50-letni samochód przed remontem będzie w stanie pokonać o własnych siłach 1200 kilometrów?
Ten samochód zostanie w Szwecji. W tak lakonicznym i stanowczym tonie szwedzki właściciel błękitnej „dziewięćdziesiątkipiątki” odpowiedział na mejlowe pytanie o stan auta. Prawdopodobnie, gdyby cena była bardziej przystępna, tak by się stało. Saab 95 (nie mylić z 9-5!) jest obecnie jednym z bardziej poszukiwanych rarytasów szwedzkiej motoryzacji.
W latach 60. i 70. za sprawą pojemnego 7-osobowego nadwozia kombi auta te były używane do ciężkiej pracy – na wsiach, w leśnictwie, do dojazdów do pracy w trudnym szwedzkim klimacie. Ich charakterystyczną cechą jest dwusuwowy, niezwykle trwały i mało awaryjny 3-cylindrowy silnik o pojemności 841 ccm.
Jeśli chcecie obejrzeć takie auto w internecie, wpiszcie obok liczby „95” słowa „two stroke” (ang. dwusuw) – dzięki temu Google nie wyświetli zdjęć znacznie nowszego i bardziej znanego modelu 9-5.
Przyszły nabywca błękitnego Saaba nie odpuścił. Konsultował się m.in. z Eugeniuszem Wilkiem z Kańczugi – znanym w światku miłośników starych Saabów restauratorem tych aut – czy warto go kupić i co może być przyczyną, że ogłoszenie o sprzedaży auta wisi w internecie od tygodni. Sprawa jest prosta – odparł fachowiec – auto jest za drogie i żaden Szwed go nie chce.
A co do stanu technicznego, to jeśli ma ważny szwedzki przegląd, to nie ma czym się przejmować. To nie Polska – auto jest na pewno sprawne! Po kilku tygodniach sprzedawca samochodu zmiękł i zaczął odpowiadać na mejle. Przysłał zdjęcia, odpowiedział na pytania. Zapadła decyzja: jedziemy po Saaba!
To nie takie łatwe sprowadzić auto na lawecie ze Szwecji. Wysokie są koszty promu – to nie jest tak, jak ze sprowadzeniem pojazdu np. z Francji, kiedy to zadanie ułatwiają setki laweciarzy czekających na zlecenie i gotowych zadowolić się skromnym wynagrodzeniem. W tej sytuacji normalny człowiek w normalnych warunkach wziąłby kolegów, drugie auto w charakterze obstawy (przecież w ponadpięćdziesięcioletnim samochodzie na długiej trasie coś musi się zepsuć) i pojechałby, biorąc też z sobą solidną linkę holowniczą.
Linkę wzięli, ale... drugiego auta już nie. Wykupili pakiet assistance w PZM na pojazd, koce, chemiczne ogrzewacze do rąk i podobne gadżety (przydatne na wypadek niespodziewanego noclegu w lesie) i... wsiedli w samolot.
Pan Eugeniusz radził być dobrej myśli: W tym aucie nic się nie zepsuje. Te samochody konstruowano w czasach, gdy dróg w Szwecji właściwie nie było. Awaria pojazdu w lesie oznaczałaby, że pechowego właściciela, a właściwie jego zwłoki, znaleziono by wiosną...
Zmiękczony długim oczekiwaniem na klienta Szwed obiecał wyjechać po kupców na lotnisko. W ten sposób wyprawa z Polski trafiła do jego domu i garażu.
Wieś, do której dotarli goście z Polski, leży kilkanaście kilometrów od Trollhättan, w którym znajduje się fabryka Saabów. Aut tej marki w okolicy jest wyjątkowo dużo, nie brakuje „krokodyli” i starszych modeli – 96 V4 i innych. Trudno je jednak stamtąd pozyskać: Szwed chętniej sprzeda auto Szwedowi niż obcokrajowcowi. Polak ma szansę kupić samochód, jeśli jest gotów nieco przepłacić.
Gospodarze okazali się jednak nad wyraz sympatyczni: podjęli gości śniadaniem, oprowadzili po sąsiedzkich garażach kryjących stare Saaby. Na marginesie: miejscowi bardzo się nudzą, mają w garażach podnośniki, zapasy części, narzędzia, większość ma też zdolności manualne, ciągle swoje auta naprawiają i modyfikują. Właściciel za niewielką dopłatą dorzucił zapasowe części: kilka elementów blacharskich, części tapicerki, hak holowniczy. Zgodził się podpisać umowę kupna-sprzedaży, co w tym kraju jest dość egzotycznym wynalazkiem – w Szwecji do urzędu wysyła się zawiadomienie o zbyciu pojazdu z adresem nowego właściciela i... starczy.
Obowiązkowy punkt programu: wizyta w muzeum Saaba w Trollhättan. Już na początku podróży okazało się, że choć Saaby to w Szwecji jak najbardziej typowe auta, to jednak stara „95-ka” zwraca na siebie uwagę: przejeżdżający kierowcy machają, trąbią i oglądają się. Co więcej, dyrektor muzeum w Trollhättan znał ten egzemplarz i przyznał, że Janne – poprzedni właściciel – nieco zaniedbał sprawy blacharskie, ale za mechanikę to można ręczyć. Zaprosił auto na podjazd pod samo okno muzeum w celu zrobienia zdjęcia.
Jak się tym jeździ? Właściwie jedyny trudny moment to uruchamianie zimnego silnika: należy wyciągnąć ssanie, ale gdy tylko motor zaskoczy, trzeba je schować, żeby nie zalać świec. Potem już z górki: lewarek biegów przy kierownicy działa normalnie, czyli mamy do dyspozycji cztery przełożenia w układzie H. Jeśli ktoś jeździł np. starym Fiatem 125p, nie będzie miał problemu.
Nowością dla współczesnych kierowców jest tzw. wolne koło, czyli brak hamowania silnikiem – cecha aut z dwusuwem. Na postoju, jeśli zostawisz pojazd na biegu, a zapomnisz o „ręcznym”, odjedzie. Obroty silnika podczas jazdy wydają się dwukrotnie wyższe niż są w istocie – masz na obrotomierzu 3 tys. obrotów, a słyszysz... 6 tysięcy.
Choć problemem są podjazdy pod stromą górkę i zjazdy (hamulce bębnowe, brak hamowania silnikiem), komfort jazdy jest wzorowy – auto wybiera nierówności jak mało który współczesny pojazd. Plastiki nie skrzypią, bo ich nie ma. Ciekawostka: światła drogowe włączasz lewą nogą (jak w Syrenie). I smaczek: zegarek jest nakręcany niczym stary radziecki Poljot.
Z Trollhättan do miejsca, w którym udało się wynająć domek na nocleg, jest 200 km. Tę trasę Saab musiał pokonać po ciemku. Zajęło to 3 godziny. W te strony dotarła już cywilizacja: bierzesz smartfona, wchodzisz na Booking.com lub podobny portal, rezerwujesz lokal i gotowe. Na miejscu, a był to późny wieczór, trzeba było zadzwonić po dozorcę. Przyszedł, ucieszył się na widok starego Saaba, opowiedział o swoich starych samochodach, pobrał 600 koron (ok. 300 zł), przekazał klucze i pokazał, gdzie je zostawić. God natt!
Rano samochód odpalił bez problemu, ekipa ruszyła w kierunku Karlskrony. Prędkość podróżna Saaba 95 to 90-100 km/h. Na 250-kilometrowej trasie, poza króciutkim odcinkiem autostrady, którego nie dało się ominąć, nikt nie odważył się wyprzedzić auta jadącego ze stateczną, ale maksymalną dozwoloną prędkością.
Miejsce na promie dla samochodu i 3 osób z kabiną kosztowało 2300 koron (ok. 1100 zł). Prom, który wieczorem wypływa z Karlskrony, w Gdyni jest rano. W tym miejscu zaczął się najbardziej męczący odcinek podróży. Leciwy Saab, choć i u nas wzbudza życzliwą sympatię, nie jest w stanie na drodze nawiązać równorzędnej walki z nowymi autami.
Wszyscy wyprzedzają pojazd jadący 90 km/h, niektórzy, także kierowcy tirów, są zniecierpliwieni, podwójna ciągła linia nie stanowi przeszkody.
Podróż z Gdyni do Warszawy (400 km poza autostradą) zajęła ponad pół dnia. 60 km przed Warszawą przytrafiła się usterka: podczas przyspieszania pojawiły się silne drgania na kierownicy i wyraźny szum z okolicy przednich kół. Pan Eugeniusz Wilk, spytany przez telefon o możliwe przyczyny usterki, kazał założyć na rękawice foliowy worek i pościskać manszety przy przegubach napędowych.
Jego zdaniem zastosowano zbyt gęsty smar i ten skawalił się z powodu niskiej temperatury. Po wykonaniu zaleconej operacji objawy usterki ustąpiły. O godzinie 15 operacja „Saab 95” dobiegła końca.