Tym razem handlarz właściwie nie skłamał w ogłoszeniu, ale tylko nie zdradził całej prawdy. Oferowany Polonez był garażowany, ale w takim stanie rozkładu, że nie sposób twierdzić, czy był „bity” i jak wiele razy, czy też po prostu zgnił w naturalny sposób.
Polonez za 9999 zł
To był drogi „Borewicz”: radomski handlarz wycenił go na 9999 zł. Gdybyśmy uważniej i bardziej podejrzliwie oglądali zdjęcia zamieszczone w ogłoszeniu, być może byśmy zauważyli cienie pod autem maskujące stan progu albo odcinającą się kolorystycznie klapkę wlewu paliwa. Jednak byliśmy nieuważni, a zresztą przemalowana klapka nie jest dużym mankamentem. Samochód nam się podobał, a cena sugerowała, że jest to auto warte wyjazdu do Radomia.
Samochód na placu nie był wystawiony na widok publiczny. Trzymano go w metalowym garażu. Już chwilę po otwarciu bramy zrozumieliśmy, że nie z troski o czcigodnego staruszka. Po prostu auto, które trzyma się na dwóch, a miejscam trzech warstwach lakieru(w tym jedna naniesiona sprejem) wystawione na deszcz, mogłoby w krótkim czasie stracić resztki wartości handlowej. Zastrzeżenia? Oto tylko niektóre, zapisane podczas kilkuminutowych oględzin: dziury w komorze silnika – na wylot, używane błotniki z innego auta przed ponownym malowaniem nawet niezmatowione, rdza wyłażąca spod przedniej szyby, rdza na tylnej klapie, zewnętrzne części progów zrobione najprawdopodobniej z żywicy epoksydowej – od spodu dziurawe na wylot, podsufitka trzymająca się na lampce (na szczęście pośrodku dachu), rozpadająca się tapicerka... No wie Pan, gdyby ten samochód był idealny, to nie wiem, czy ktoś chciałby go sprzedać – handlarz starał się trzymać fason, gdy wskazywaliśmy na dyskwalifikujące szczegóły. Czy aby naprawdę? Dobrze utrzymane klasyki oferowane za rozsądną cenę to w Polsce wcale nie rzadkość. Tylko w komisach trudno o dobrą ofertę.
Co do oryginalności kompletacji i porządku w papierach auta trudno mieć pewność – w latach osiemdziesiątych. Polonezy składano z tego, co w rękę wpadło. Niemniej nie dalibyśmy złamanego grosza za to, że ów Polonez opuścił fabrykę w 1980 roku – wygląda nam raczej na rocznik 1983-86 (przypomina model 1.5C). Problem z tym egzemplarzem jest inny: nie ma on ani jednej części, która wzbudzać może pożądanie. 10 tys. zł? Wolne żarty! Małe są szanse, że za drugie tyle zrobi się z tego truchła samochód! Choć Polonez jest autem dość tanim w rekonstrukcji, tego już ktoś zdążył spartaczyć, łatając go byle jak i czym popadło. Dziękujemy więc i... obiecujemy zadzwonić. Jeszcze zastanawiamy się, czy złośliwie nie zaoferować sprzedawcy 2 tys. zł, ale... co zrobimy, jeśli się zgodzi?
Alternatywa - Mercedes 190
Jeśli legendy PRL-u są w Polsce przewartościowane, to może warto zainwestować w auto z Zachodu? Oto Mercedes 190 rocznik 1987. 105-konny silnik benzynowy pozwala na sprawną jazdę, a egzemplarz w dobrym stanie może być na tyle bezawaryjny i godny zaufania, by jeździć nim na co dzień. Za 11 tys. zł można było do niedawna kupić w Warszawie to auto zachowane w oryginale, z fabrycznym lakierem i – co się rzadko zdarza w tym modelu – właściwie bez korozji. Auto zabezpieczane było corocznie – od spodu nie widać rdzy nawet na wahaczach! Drobne mankamenty we wnętrzu to niewielkie pęknięcie drewienka na tunelu środkowym i odkształcenie skaju na jednym z boczków drzwi. Auto znalazło nabywcę w tydzień i... sprzedało się nieco drożej, niż wynosiła cena podana w ogłoszeniu. Właściciel skorygował oczekiwania pod wrażeniem ofert cenowych zawodowych handlarzy, za to dołożył trochę nowych, oryginalnych części zamiennych.
Uwaga: popularne wersje Mercedesów 190 i W124 coraz częściej oferowane są przez handlarzy za kwoty rzędu 20-30 tys. zł, jednak większość egzemplarzy nie jest tego warta! Szukajcie ofert prywatnych właścicieli – normalny człowiek ma opory przed kłamaniem w ogłoszeniu i nie ma czasu na sprzedawanie samochodu przez pół roku, dlatego zazwyczaj ma też bardziej realne oczekiwania finansowe.