Niemcy mówią o tym modelu „Knudsen Taunus” na cześć Semona E. „Bunkiego” Knudsena – prezesa zarządu Forda, który mieszał się nie tylko do finansów firmy, lecz także do pracy projektantów. Auta, które powstały za jego krótkiej kadencji, miały charakterystyczny „nosek” – przetłoczenie na masce i dopasowaną do tego przetłoczenia przednią atrapę.
W Taunusie z początku lat 70. widać jednak nie tylko wpływ Knudsena – nawiązania do kultowego Mustanga są aż nadto wyraźne. Długa maska, krótki tył – to musiało się podobać nabywcom. Mimo podobieństwa do sportowego auta Taunus był wygodnym samochodem. Dzięki pokaźnej karoserii nawet pasażerowie siedzący na tylnej kanapie nie mieli powodów do narzekania – drugi rząd nie oznaczał wcale miejsc drugiej kategorii.
Wygodne duże fotele, jak i deska rozdzielcza wyglądały tak, jakby je żywcem wyjęto z amerykańskiego krążownika, choć oczywiście były nieco mniejsze. Nie oszczędzano na błyskotkach i sztucznym drewnie. Ergonomia? No cóż, najwyraźniej nie była priorytetem. Przełączniki zostały porozrzucane po desce rozdzielczej, do tego zbyt nisko umieszczone zegary i dodatkowe wskaźniki – na te niedoskonałości całkiem ciekawego projektu narzekali testujący już w latach 70.
Pod względem technicznym „Knudsen Taunus” był dla Forda przełomowym samochodem, chociaż w dosyć specyficznym sensie. Otóż po modelu 12M, wyposażonym w przedni napęd, firma zdecydowała się na powrót do przeszłości – do łask wrócił klasyczny układ napędowy, sztywny tylny most, chociaż zawieszony nie na resorach piórowych, lecz na nowocześniejszych sprężynach śrubowych.
Zawieszenie jest mięciutkie, samochód buja się na nierównościach i przechyla na zakrętach. W widocznym na zdjęciu aucie pod maską pracuje czterocylindrowy silnik, ale bardzo popularne były też jednostki V6.
„Knudsen Taunus” wygląda niczym amerykański krążownik w miniaturze
Rzucające się w oczy auto w bardzo amerykańskim stylu i z amerykańskimi manierami, zwłaszcza w dziedzinie prowadzenia. Pod ciekawą karoserią kryją się proste i sprawdzone rozwiązania techniczne, bez żadnych fajerwerków. To, co w latach 70. uważano za wadę, dziś dodaje Taunusowi specyficznego uroku.
Z daleka lub na zdjęciach Taunusa można pomylić z amerykańskimi autami z tamtych lat. Z bliska widać jednak, że samochód ma europejski rozmiar.
Drewno to oczywiście atrapa, ale i tak zapewnia atmosferę luksusu w charakterystycznym dla Forda stylu z lat 70. Ergonomia na niskim poziomie.
W wersji GXL standardem były dodatkowe zegary. Owszem, to sympatyczny gadżet, ale umieszczono je stanowczo zbyt nisko.
Fotele? Ależ skąd – to foteliszcza! Grube, mięsiste, z miękkimi obiciami – zupełnie jak w krążownikach szos.
Emblemat z koroną i wieńcem laurowym.
Sportowe felgi bez kołpaków, za to z chromowanymi kapslami wyglądają podobnie do kultowych obręczy Minilite, mimo że to stalówki.
Czterocylindrowy silnik zapewniał przyzwoite osiągi, ale miłośnicy komfortu woleli jednak jednostki V6.
Rzucające się w oczy auto w bardzo amerykańskim stylu i z amerykańskimi manierami,
zwłaszcza w dziedzinie prowadzenia. Pod ciekawą karoserią kryją się proste i sprawdzone rozwiązania techniczne, bez żadnych fajerwerków. To, co w latach 70. uważano za wadę, dziś dodaje Taunusowi specyficznego uroku.