Po co komu klasa G z silnikiem V8? – zapytalibyście w 1989 roku. Wtedy to pytanie miałoby jeszcze sens. Cztery lata później już nie, bo silniki z taką liczbą cylindrów pojawiły się seryjnie w klasie G (W463). Jednak w momencie powstawania prezentowanego auta było ono nieco bezsensowne. Bo niby po co komu tak mocny motor w terenowym samochodzie, a nie mówimy tu przecież o wyczynowym offroadzie. Jednak to był szalony czas w Niemczech – m.in. wtedy powstawała najbardziej pancerna klasa S, model W140, która miała zadebiutować dwa lata później.
Do tego ta cena – bo ten samochód kosztował firmę Auto-Zulieferer KST (dystrybutor części samochodowych) z Bad Dürkheim aż 176 000 marek. Klasa S (W126), z której przejęto silnik, do tego w topowej wersji 560 SEL, była wyceniana na 133 000 marek i już to było bardzo wysoką sumą. Pewnie dlatego Mercedes nie zainteresował się wtedy takim autem, a może za dużo wydał na opracowanie wspomnianego już W140.
Dopiero później, wraz z wprowadzeniem do produkcji bardziej ucywilizowanej wersji klasy G (W463), pojawiły się odmiany z silnikami V8, ale, fakt, nie od początku produkcji. Tyle że nawet 500 GE z 1993 roku nie jest mocniejsze od prezentowanego prototypu, który ma aż 279 KM, czyli o całe 39 koników więcej. Dopiero rozwiercona do 6 litrów wersja AMG przebija prezentowany prototyp pod względem liczby koni mechanicznych pod maską, gdyż legitymuje się mocą aż 331 KM. I to dopiero ona może się równać z prezentowanym modelem (także dlatego, że W463 jest cięższe od prostego W460).
Mówi się, że Mercedes 560 GE wyprzedziło swoje czasy, bo w momencie, kiedy powstawało, klasa G nie była jeszcze symbolem statusu społecznego właściciela, lecz zwykłym samochodem nie do zdarcia, który znajdował zastosowanie np. w wielu armiach. I być może jest w tym sporo racji, bo przecież nawet Mercedes, zanim zastosował silniki V8 w klasie G, mocno ją ucywilizował, tworząc właśnie wersję W463.
Tymczasem w prezentowanym 560 GE ekstrasów jest relatywnie mało. Może potrafi ono ciągnąć ciężkie przyczepy z jachtami, a nieobciążone szybko osiąga 100 km/h, ale dwa dodatkowe baki na paliwo, klimatyzacja i elektryczne szyby to nieco za mało, żeby milionerzy ustawiali się w kolejce po ośmiocylindrową „gelendę” w 1989 roku. Poza tym, jak wyglądałoby auto służby granicznej pod którymś z butików Prady w Paryżu? Niedorzecznie – to mało powiedziane!
Żeby osiągnąć ten efekt, Mercedes musiał bowiem udowodnić, że jego antyaerodynamiczny kiosk jest autem, do którego można zamówić o wiele więcej luksusowych dodatków – tak, jak ma to miejsce w produkowanym do dzisiaj W463.
Wracając jednak do naszego prototypu. Sam silnik to nie wszystko, bo firma KST zastosowała tu m.in. dodatkowe chłodzenie, poszerzone nadkola, inne koła czy też wyskalowany do 220 km/h prędkościomierz. Do tego od początku ta wersja musiałaby być zasilana petrodolarami, bo sporo paliła – podaje się oficjalnie, że było to nawet 30 l/100 km.
Obecny właściciel, miłośnik i znawca klasycznych Mercedesów, znalazł ten egzemplarz i do razu wiedział, że ten swap wygląda zbyt profesjonalnie na to, żeby wykonał go ktoś we własnym zakresie. Okazało się, że tym egzemplarzem właściciel firmy KST ciągnął po całej Europie 4,5-tonową przyczepę. Ale co ciekawe, to niejedyna Gelenda 560 GE. Niestety, ile ich dokładnie było, nie wiadomo, ale raz na jakiś czas któraś się objawia. Właściciel prezentowanego auta zna co najmniej jeszcze jeden egzemplarz tego modelu.