Prototypy mają chyba najsmutniejszy żywot w świecie motoryzacji. Powstają tylko po to, żeby najpierw mógł się na nich wyżyć zarząd firmy, a nawet gdy zostaną zaakceptowane, to kierowcy testowi wykonują na nich mordercze próby. W przeciwieństwie do aut koncepcyjnych – rzadko porządnie jeżdżących, ale dopieszczonych wizualnie – prototypy po spełnieniu swej funkcji giną lub trafiają do nieprzytulnych magazynów.
Dzieje się tak niesłusznie, gdyż projekty, na których czegoś się próbuje, przyczyniają się przecież do rozwoju motoryzacji. Gdy powstają, są pilnie strzeżone, a czasem nawet wiele lat później wciąż nikt nie pokazuje ich publiczności. Porsche też tak robiło. Zachowywało różne próbne modele, z których do produkcji seryjnej przejmowano tylko niektóre elementy lub też wszystko odrzucano. Te auta obrazują czasem przedziwne tory myślowe inżynierów, koncepcje, które musiały kosztować krocie – czasem dopiero tuż przed planowanym początkiem produkcji seryjnej ktoś z szefostwa po konsultacji z księgowymi krzyczał: „weto”.