- W przypadku wielu problemów zimowych sprawdza się zasada: bardziej opłaca się zapobiegać niż leczyć
- Wiele trików, które sprawdzały się w starszych samochodach, teraz prowadzi do usterki
Galeria zdjęć
Zwłaszcza podczas marznących opadów albo rano, gdy już warstwa lodu na dobre pokryje szyby naszego auta, pojawia się problem: jak odzyskać widoczność? Lód można zeskrobać, ale po pierwsze, zajmuje to trochę czasu i wcale nie jest przyjemne, a po drugie, trzeba to robić ostrożnie, aby nie porysować szyby. To może – skoro auto stoi pod domem – po prostu polać przednią szybę wodą z czajnika? To bardzo zły pomysł. Bo tak: zimna woda nie pomoże, a wręcz przeciwnie – stworzymy dodatkową warstwę lodu na szkle. Jeśli weźmiemy gorącą wodę, to owszem – łatwo rozpuści ona lód, ale jest ryzyko, że szok termiczny doprowadzi do pęknięcia szyby.
To co robić? Jednak skrobać albo użyć chemicznego odmrażacza do szyb.
Nie ma z tym najmniejszego problemu. To, czym się różnią zimowe i letnie płyny do spryskiwacza, to głównie zawartość alkoholu (stężenie tej substancji w płynie może być bardzo różne), a także zawartość detergentów czy rozpuszczalników organicznych (pomagają zmyć z szyby m.in. resztki owadów). Jeśli do letniego płynu dolejemy płynu zimowego, to powstanie płyn "przejściowy" – i tyle. Oczywiście, zmieszanie różnych kompozycji zapachowych może dać dziwny efekt, ale w ogóle od płynu zimowego produkowanego często na bazie odpadów gorzelniczych nie można oczekiwać zbyt wiele. Tak więc nie wahajcie się, resztek letniego płynu nie trzeba wylewać.
Jeśli ktoś jeszcze nie ma centralnego zamka otwieranego pilotem, tylko otwiera drzwi auta w tradycyjny sposób – kluczykiem wkładanym do zamka, prędzej czy później natknie się na lód w zamku, który uniemożliwia otwarcie samochodu. Kiedyś był na to sprytny sposób: wystarczyło podgrzać grot kluczyka np. zapalniczką i rozgrzany włożyć do zamka. Ciepły kluczyk rozpuszczał lód i po kłopocie.
Tymczasem jednak w wielu autach, nawet tych już nienajmłodszych, w rękojeści kluczyka znajduje się elektronika, m.in. transponder, którego działanie jest niezbędne, aby uruchomić silnik. Wysoka temperatura może bo zepsuć i wówczas już naprawdę nigdzie nie pojedziemy.
Rada: do odblokowania zamka można użyć odmrażacza, choćby odmrażacza do szyb. Potem jednak warto zamek nasmarować specjalnym smarem, inaczej znów zamarznie albo zablokuje się.
Pociągniesz za mocno, rozerwiesz uszczelkę drzwi, a to może być kosztowne doświadczenie. Należy to robić z wyczuciem. Pomóc może odmrażasz (np. do szyb) wprowadzony w szparę pomiędzy uszczelką a nadwoziem.
Użycie odmrażacza jednak nie sprawi, że jutro problem się nie powtórzy. To, co skutecznie zapobiega przymarzaniu uszczelek drzwi do nadwozia, to warstwa specjalnego sztyftu do gumy, sprej sylikonowy do uszczelek albo po prostu cieniutka warstwa smaru sylikonowego.
Jeśli myjnia jest otwarta, to znaczy, że działa i można z niej skorzystać. Zimowe programy na myjniach automatycznych są tak obliczone, aby samochód wyjeżdżał z myjni z grubsza osuszony i "odmuchany". Im jednak zimniej, tym większe ryzyko przymarzania drzwi czy blokowania się zamków – jeśli w naszym samochodzie się to zdarza, to albo po umyciu zabezpieczymy uszczelki specjalnym preparatem do gumy i zamki specjalnym smarem, albo lepiej zrezygnujmy z wizyty na myjni.
Obecnie jednak bardzo popularne są myjnie samoobsługowe, na których w mroźnych warunkach nie da się osuszyć auta, a woda często zamarza na samochodzie, zanim jeszcze zdąży z niego spłynąć. Dodatkowy problem związany z myjnią samoobsługową – i nie ma się co śmiać – to ryzyko, że podczas mycia samochodu zrobimy sobie krzywdę, przewracając się na lodzie.
Co robić? Z wizytą na myjni samoobsługowej lepiej się wstrzymać, aż zrobi się nieco cieplej.
Jeśli nasz samochód jest sprawny, to pewnie preparat zapobiegający parowaniu szyb okaże się w jakimś stopniu pomocny, jednak w zdecydowanej większości przypadków mamy zatkany filtr kabinowy. Tak, to często dzieje się jesienią, nawet jeśli filtr wymienialiśmy w sumie niedawno: układ wentylacji zasysa takie ilości liści, igliwia, i innych zanieczyszczeń, że filtr się zatyka, a cyrkulacja powietrza w aucie całkiem zamiera.
Co robić? Wymienić filtr kabinowy – pomoże niemal na pewno. Ale uwaga: wymiana filtra kabinowego na mrozie to zły pomysł, to często koczy się popękanymi osłonami i mocowaniami, które w niskich temperaturach stają się kruche i delikatne. Albo filtr wymieniamy w ciepłym garażu, albo w warsztacie.
Jeśli nasze auto niechętnie zapala (bo np. akumulator jest zużyty bądź rozładowany), z pomocą spieszą producenci chemii samochodowej. W sprzedaży jest bardzo wiele tzw. samostartów – to "cudowne", które wystarczy wstrzyknąć do silnika, aby łatwiej odpalił.
Samostart to nic innego jak skrajnie łatwopalny aerozol. Jeśli wstrzykniemy go do otworu, którym silnik zasysa powietrze, istotnie niewiele trzeba, by zaskoczył. Jednak to, co było w miarę bezpieczne i dobrze działało 30 lat temu, dziś jest ryzykowne i niekoniecznie skuteczne. Ryzykowne, bo zapłon w układzie dolotowym może uszkodzić elektronikę silnika, np. przepływomierz. Nieskuteczne, bo w wielu samochodach układ wtryskowy w ogóle nie uruchamia się, dopóki silnik nie nabierze odpowiedniej prędkości obrotowej.
Jest to w każdym razie ryzykowna metoda.
Jeśli parkujemy auto pod domem, ale nie pod dachem i zimą co rano powtarza się konieczność skrobania szyb, pojawia się pomysł: włożę do środka elektryczny ogrzewacz powietrza, włączę go na kwadrans przed wyjazdem – auto się nagrzeje, szyby odmrożą się same. Jest to jakiś pomysł, z pewnością skuteczny, ale i ryzykowny: elektryczne ogrzewacze powietrza zwane kiedyś farelkami to jednak urządzenia domowe, które nie lubią wilgoci, taki piecyk może się przewrócić, przegrzać, zapalić, zrobić zwarcie...
Jest jednak sposób: już za kilkaset zł można kupić specjalną samochodową grzałkę, którą montuje się we wnętrzu auta, zwykle po stronie pasażera. Gniazdo zasilania takiej grzałki zwykle umieszcza się w zderzaku, a z siecią elektryczną łączyłby się je za pomocą specjalnego, bezpiecznego kabla odpornego na warunki atmosferyczne.
Nie bez powodu w krajach skandynawskich takie wyposażenie auta to norma – to działa.
Jednym ze sposobów na wyjazd z błota, ale poprawiający przyczepność właściwie na każdej śliskiej nawierzchni, jest obniżenie ciśnienia w kołach. Sposób dla każdego? Zdecydowanie nie! Obniżenie ciśnienia powietrza w kołach to sposób na uwolnienie auta z błota czy z zaspy, ale jazda z większą prędkością czy na dłuższą metę na niskim ciśnieniu skończyć musi się zawsze w ten sam sposób: zniszczeniem opon.
Nie, nie jest prawdą, że spuszczenie pewnej ilości płynu chłodniczego sprawi, że silnikowi będzie cieplej. To znaczy może i będzie – jeśli układ chłodzenia zapowietrzy się i przestanie działać, silnik może się nawet przegrzać.
Jeśli silnik jest wychłodzony, ogrzewanie nie działa – jedziemy do warsztatu. Jednym z powodów takiej sytuacji może być uszkodzony termostat, należy auto naprawić jak najszybciej.