Toszecką, z której skręcałem na drogę krajową nr 44 w kierunku Krakowa. W tym samym czasie kilku panów w pomarańczowych kamizelkach kosiło przydrożną trawę. Chwilę po tym, jak wjechałem na ulicę łączącą ul. Toszecką z DK44, usłyszałem, że coś mocno uderzyło w mojego Golfa. Po chwili zorientowałem się, że w tylną szybę mojego auta uderzył kamień wyrzucony spod kosiarki. Szyba rozsypała się w drobny mak. Miałem sporo szczęścia, że kamień trafił w tylną szybę samochodu. Zatrzymałem się i zacząłem rozmowę z panami "kosiarzami", którzy stwierdzili,że to już drugi taki przypadek w tym tygodniu. Po kilku minutach zjawił się brygadzista, który zaproponował wymianę szyby w zaprzyjaźnionym warsztacie, za co ja miałem zapłacić i zgłosić się w siedzibie firmy zatrudniającej kosiarzy, gdzie miałem otrzymać zwrot pieniędzy. Takie rozwiązanie uznałem za niedające gwaracji pokrycia szkód. Dlatego postanowiłem zadzwonić na policję, gdzie poinformowano mnie, że nie jest to kolizja ani wypadek, więc radiowóz nie przyjedzie. Ciekawe, czy gdybym dostał tym kamieniem w głowę, to policja też by nie przyjechała? W ten sposób zostałem bez szyby i pieniędzy, ale cieszy mnie to, że skończyło się tylko na stratach finansowych. Postanowiłem do was napisać, ponieważ w tym okresie widzimy bardzo dużo ekip koszących trawę, podczas gdy kilka metrów od nich poruszają się samochody. Mój przypadek uświadomił mi, jak duże zagrożenie stwarzają panowie w pomarańczowych ubrankach.Rafał z Sosnowca