• Rozrusznik elektryczny to wcale niejedyny sposób na uruchomienie silnika spalinowego
  • W starych samochodach błąd przy próbie rozruchu silnika groził kierowcy śmiercią lub kalectwem
  • Ostatnie auta, które można było uruchamiać "na korbę" zjechały z taśm produkcyjnych w latach 90.
  • Silnik ciągnika rolniczego można uruchomić nabojem do strzelby, a potężny silnik czołgu, malutką korbą obracaną jedną ręką. Wyjaśniamy, jak to działa

Starsi internauci pewnie jeszcze pamiętają, jak uruchamiało się wczesne wersje Malucha – przekręcenie kluczyka w stacyjce było tylko częścią procedury, trzeba było jeszcze pociągnąć dźwigienkę ssania, a rozrusznik wprawiało się w ruch, ciągnąc za koleją dźwigienkę umieszczoną na tunelu środkowym.

Co ciekawe, to co uznawaliśmy wtedy za dowód technologicznego zacofania Małego Fiata, w czasach, kiedy auto to pojawiło się na rynku, wcale nie było odosobnionym rozwiązaniem.

Żeby silnik zapalił, trzeba było jeszcze pociągnąć jedną z dwóch niewielkich dźwigienek ukrytych między dźwignią zmiany biegów, a dźwignią hamulca ręcznego Foto: archiwum / Auto Świat
Żeby silnik zapalił, trzeba było jeszcze pociągnąć jedną z dwóch niewielkich dźwigienek ukrytych między dźwignią zmiany biegów, a dźwignią hamulca ręcznego

Zbliżoną procedurę rozruchu miały np. Mercedesy W115 i wczesne wersje W123 (czyli poprzednicy współczesnej klasy E) z czterocylindrowymi silnikami Diesla, w których do uruchamiania silnika również służyło wielofunkcyjne cięgło wystające z deski rozdzielczej. Po przekręceniu kluczyka do zapalenia kontrolek należało pociągnąć za cięgło do pierwszego oporu – w tej pozycji włączały się świece żarowe. Po kilkudziesięciu sekundach cięgno można było pociągnąć dalej, co uruchamiało rozrusznik. W Mercedesach W115 na desce rozdzielczej pod zegarami znajdowała się "solniczka", czyli ukryta za perforowaną osłoną, wyglądającą jak dekielek solniczki, dodatkowa świeca żarowa, która rozgrzewała się tak, jak te zamontowane w silniku, dzięki czemu kierowca mógł na własne oczy zobaczyć, czy się żarzy, a nie ufać potencjalnie zawodnej kontrolce.

Mercedes-Benz W115 200 D: po lewej stronie dźwignia rozrusznika i świec żarowych, po środku "solniczka" z ukrytym za nią drutem żarowym, po prawej pokrętło regulacji obrotów silnika. Foto: Auto Świat
Mercedes-Benz W115 200 D: po lewej stronie dźwignia rozrusznika i świec żarowych, po środku "solniczka" z ukrytym za nią drutem żarowym, po prawej pokrętło regulacji obrotów silnika.

Tyle że zarówno w "maluchu", jak i w starszych Mercedesach "puchaczach" czy "beczkach" nietypowe było tylko ręczne sterowanie rozrusznikiem, bo już sam rozrusznik był zwykły, elektryczny. Jest jednak wiele konstrukcji, w których rozruch silnika następował zupełnie inaczej, i wcale nie mówimy tu o odpalanych "na sznurek" kosiarkach. Wiele z używanych niegdyś sposobów uruchamiania wydaje się dziwnych, inne można wręcz uznać za skrajnie niebezpieczne.

Odpalanie na korbę

Absolutny klasyk w dziedzinie uruchamiania silników spalinowych. Choć kojarzy się głównie z autami sprzed ponad 100 lat, to nawet w Polsce ostatnie auta, w których przewidziano możliwość (awaryjnego) rozruchu korbą, zjechały z taśm produkcyjnych w latach 90. i były to dostawczaki Żuk i Nysa. Ostatnią europejską osobówką, którą można było odpalać na korbę był Zaporożec ZAZ 968 M produkowany do 1994 r.

Zaporożec ZAZ-968 - to prawdopodobnie ostatnie europejskie auto osobowe, które można było odpalić na korbę (na zdjęciach wcześniejsza wersja z lat 70.) Foto: Auto Świat
Zaporożec ZAZ-968 - to prawdopodobnie ostatnie europejskie auto osobowe, które można było odpalić na korbę (na zdjęciach wcześniejsza wersja z lat 70.)

Na Zachodzie era aut, które można było uruchamiać korbą, skończyła się niewiele wcześniej, bo w 1990 r., wraz z odejściem na emeryturę Citroena 2CV.

Jeśli uruchamianie auta korbą znacie tylko z czarno-białych filmów, to w rzeczywistości nie było to wcale takie łatwe, na jakie na filmach wygląda. Przede wszystkim należało odpowiednio uchwycić korbę, tak żeby w razie, gdyby silnik "odbił", nie zmasakrowała kierowcy dłoni, albo nie wyrwała mu barku. Trik polega na tym, żeby przede wszystkim nie obejmować korby kciukiem i nie zbliżać do korby głowy. W najstarszych autach, przed rozpoczęciem kręcenia korbą, trzeba też było odpowiednio ustawić (opóźnić) zapłon – przy źle ustawionym zapłonie silnik przy próbie rozruchu mógł odbić, albo nawet zacząć pracować w niewłaściwym kierunku.

Dopóki silniki miały niewielki stopień sprężania, niezbyt dużą pojemność i masę koła zamachowego, przy odpowiedniej krzepie ręczny rozruch nie był przesadnie trudny, ale po prostu niewygodny. Już w latach 20. XX wieku, nawet w popularnych autach elektryczne rozruszniki stały się standardem, choć korby przez kilkadziesiąt lat pozostawały jako wyposażenie awaryjne, tak jak koło zapasowe.

Odpalanie "od strzału" – rozrusznik na nabój od strzelby

Słyszeliście kiedyś, jak ktoś mówił, że "silnik odpala od strzału"? W niektórych konstrukcjach można to brać dosłownie. Są silniki, które uruchamia się przy pomocy naboju od strzelby albo specjalnego ładunku pirotechnicznego. Ten rodzaj "rozrusznika" stosowano przede wszystkim w silnikach lotniczych, amerykanie nazywali go Coffman Starter. Dlaczego akurat w silnikach lotniczych? Bo tam olbrzymie znaczenie ma masa. Akumulatory potrzebny do uruchomienia rozrusznikiem elektrycznym silnika który miał np. 12 cylindrów i 27 litrów pojemności (np. Rolls Royce Merlin montowany w niektórych wersjach myśliwca Spitfire), ważyłby setki kilogramów, do tego dochodziłaby masa rozrusznika i ciężkiego koła zamachowego z wieńcem zębatym. Zamiast niego można użyć ślepego naboju ważącego kilkadziesiąt gramów – nawet spory ich zapas nie przeciąży samolotu.

Co ciekawe, rozruszniki pirotechniczne zrobiły karierę nie tylko w lotnictwie, ale też stosowano je np. w ciągnikach rolniczych (są kraje, w których na farmie o strzelbę i naboje łatwiej niż o akumulator), a nawet w ratrakach (pojazdach gąsienicowych do poruszania się po śniegu), gdzie ze względu na warunki spisywały się lepiej od rozruszników elektrycznych.

Rozruszniki pirotechniczne mogą działać na różne sposoby, np. gazy prochowe mogą napędzać mechanizm rozrusznika, albo trafiają po strzale wprost do silnika, wprawiając w ruch tłok. Mechanizmy sterowania takich rozruszników też były różne – od przypominających strzelbę czy pistolet, aż po stosowane np. w traktorach, odpalanie umieszczonego w odpowiedniej komorze pocisku… młotkiem.

Najpierw rozpal ognisko, później kręć: tak odpala się stare traktory

Na wszystkich zlotach starych ciągników pokazy uruchamiania starych traktorów Lanz Bulldog, czy będących ich piracką kopią Ursusów C45 wzbudzają entuzjazm widzów. Co może być ciekawego w uruchamianiu traktora? To, że to nie takie proste.

 Foto: Marcin Mierzejewski / Shutterstock

Wspomniane maszyny mają jednocylindrowe, dwusuwowe silniki diesla o pojemności ponad 10 litrów. Cylinder jest wielkości sporego wiadra. Wczesne wersje tych ciągników nie miały żadnej instalacji elektrycznej, o zastosowaniu rozrusznika elektrycznego nie mogło być więc mowy. Jak więc przebiegał rozruch? Jak to w dieslu, trzeba zacząć od podgrzania, ale że nie ma elektrycznej świecy żarowej (bo nie ma prądu), robi się to, podgrzewając tzw. gruszę żarową palnikiem benzynowym albo, jeśli takiego nie było pod ręką, rozpalając pod cylindrem ognisko. Kiedy już grusza była rozgrzana, trzeba było zdjąć z pojazdu kierownicę, założyć ją na czop wału przy kole zamachowym, a następnie zakręcić nią tak, jak korbą. To wymagało nie tylko siły i wprawy, ale i ostrożności – niejeden traktorzysta przez chwilę nieuwagi został kaleką. Rozruch tego silnika był tak niewygodny, że zwykle traktor uruchamiano na początku dnia pracy, a później gaszono go dopiero na "fajrant" – nawet paliwo uzupełniano przy pracującym silniku. Żeby na postoju silnik nie spalał go zbyt dużo, ustawiano po prostu możliwie niskie obroty, rzędu 300 obr./min.

Rozrusznik bezwładnościowy

Czy wyobrażacie sobie uruchamianie 12-cylindrowego silnika o pojemności ponad 21 litrów przy pomocy korby? Niemożliwe? Ależ skąd, da się to zrobić i nie trzeba mieć do tego nadludzkiej siły, za to trzeba mieć… czas. O ile w starszych samochodach korbą napędzało się bezpośrednio wał korbowy, to np. w niemieckich silnikach czołgowych Maybach HL230 stosowany w czołgach Tygrys (Tiger), przy pomocy korby wprawiało się w ruch, poprzez przekładnie o dużym przełożeniu, ciężkie koło zamachowe. Kiedy już koło udało się rozpędzić do odpowiedniej prędkości, trzeba było je "zasprzęglić" z silnikiem – tak jak rozrusznik elektryczny. W Tygrysach rozrusznik bezwładnościowy (inercyjny) był wyposażeniem awaryjnym, bo standardowo rozruch odbywał się przy użyciu rozrusznika elektrycznego. Ale na froncie wschodnim akumulatory radziły sobie słabo...

Rozrusznik pneumatyczny

To rozwiązanie, które wciąż występuje w stosowanych nadal silnikach lotniczych czy w silnikach starszych pojazdów wojskowych. Zasada działania rozrusznika pneumatycznego jest prosta – sprężone powietrze wprawia w ruch turbinkę pełniącą funkcję rozrusznika (często w połączeniu z układem bezwładnościowym, żeby mała turbinka mogła wprawić w ruch duży silnik), albo bezpośrednio porusza tłoki (to wymaga zastosowania specjalnego rozdzielacza, żeby zachować odpowiednią kolejność wtłaczania powietrza do poszczególnych cylindrów). Kiedy silnik pracuje, kompresor pompuje powietrze do zbiornika ciśnieniowego. Zalety takiej konstrukcji: zbiornik ciśnieniowy jest znacznie lżejszy od akumulatora, układ działa też sprawnie przy niskich temperaturach – oczywiście, o ile jest szczelny i ma odpowiednie ciśnienie.

Uruchamianie na sznurek

Tzw. szarpak, czyli sznurkowy rozrusznik silnika, to rozwiązanie wciąż popularne np. w kosiarkach czy niewielkich silnikach do łodzi. Czy wiecie, że podobnie odpalano też czasem samochody? W czasach komuny, kiedy zdobycie akumulatora samochodowego było wyzwaniem, a zimy bywały mroźne, wielu kierowców Syrenek montowało dodatkowe koło pasowe na wałku wentylatora, właśnie po to, żeby móc nawijać na nie sznurek używany do rozruchu. Przy odrobinie wprawy i zręczności, można było to zrobić nawet i bez tego dodatku, korzystając ze standardowego koła pasowego.

Najpierw mały silniczek, potem duży

Mały silnik – takie jak w motocyklu czy motorowerze – można łatwo uruchomić siłą własnych mięśni, szarpakiem, dźwignią. W przypadku dużych silników diesla tak się nie da! No, chyba że… najpierw uruchomimy mały silniczek spalinowy, a później użyjemy go jako rozrusznika do dużego silnika. Rozruszniki spalinowe są stosowane w maszynach wojskowych, ale też w sprzęcie rolniczym. Są też układy jeszcze bardziej rozbudowane – np. w ciągnikach gąsienicowych DT-75, które jeszcze nie tak dawno były częstym widokiem na polskich budowach, najpierw elektrycznie odpalało się mały, dwusuwowy silnik rozruchowy o mocy ok. 10 KM, który musiał przez chwilę popracować, grzejąc przy okazji 5-litrowego diesla. Dopiero po rozgrzaniu silnik dwusuwowy był wykorzystywany jako rozrusznik.