Najtaniej kupuje się za granicą (ale nie tylko tam) samochody powypadkowe, najlepiej rozbite. Niedrogie są też pojazdy z dużym przebiegiem, czyli nie tyle używane, co zużyte. Na takich autach da się najwięcej zarobić, najtrudniej też na nich stracić. A teraz pytanie: jakim towarem obraca większość handlarzy samochodów używanych?
Jeśli intensywnie szukamy używanego auta dla siebie, chodząc po komisach, szybko nabierzemy przekonania, że wszystkie samochody używane mają za sobą większe lub mniejsze wypadki. To samo mówią ich sprzedawcy: „Przecież to nie nowy samochód! Cena też nie jest taka, jak za nowy! To kupuje pan?” Mimo to w ponad połowie ogłoszeń w internecie trafimy na dopisek: „w 100 proc. bezwypadkowy, garażowany, od pierwszego właściciela”’.
Na razie zapamiętajmy: większość samochodów, jakie przyjeżdżają do nas z zagranicy, jest lub była pojazdami z poważną wadą. Warto też wiedzieć, iż nie jest prawdą, że pomalowany jeden błotnik to rzecz normalna i niewiele znaczy. To dlatego, że na placach należących do handlarzy samochodów obok aut z karoseriami poważnie uszkodzonymi w wypadkach stoją samochody zepsute przez blacharzy.
Niewielkie uderzenia przodem, które za kilka tys. zł dałoby się usunąć naprawdę bez śladu i późniejszych konsekwencji, przed sprzedażą likwidowane są za kilkaset złotych. Czym to grozi? Auto „drze” nierówno opony, rdzewieje, szpachla z czasem zapada się lub odpada, słowem – same kłopoty!
Liczniki są „kręcone” zarówno przez podejrzanych typów handlujących na niewielką skalę autami samodzielnie przywożonymi z zagranicy i naprawianymi pod domem lub u kolegów, jak i przez poważne firmy – jak choćby autoryzowanych dilerów różnych marek. Ponieważ jednak niemal zawsze (o tym dalej) trudno określone przestępstwo przypisać konkretnej osobie czy nawet firmie, bezpieczniej będzie powiedzieć: nie są rzadkością przypadki sprzedaży przez autoryzowanych dilerów samochodów ze sfałszowaną historią serwisową i przebiegiem.
Operacja zmiany stanu licznika (poza nielicznymi modelami) jest banalnie prosta, trwa chwilę i kosztuje na „wolnym rynku” od 50 do ok. 500 zł, ale w hurcie zawsze taniej. Czym to grozi? Auto jest bardziej wyeksploatowane, niż nam się wydaje, pojawiają się usterki typowe dla większych przebiegów, w skrajnych wypadkach koszty są ogromne, gdy np. kupiliśmy diesla z przebiegiem 60 tys. km, a w rzeczywistości samochód ma przejechane o 100 tys. km więcej, w związku z czym musimy wymienić zespół sprzęgła i koła dwumasowego, filtr cząstek stałych, często „kończy się” silnik... Są i inne niespodzianki: ponieważ wydaje nam się, że na naprawy jeszcze nie pora, zaniedbujemy np. wymianę paska rozrządu i niszczymy silnik. Ale co to obchodzi oszustów?
Bardzo przykrą niespodzianką może być kupno przerobionego „anglika”, czyli samochodu fabrycznie przystosowanego do ruchu lewostronnego. W wielu wypadkach różnice pomiędzy wersją „lewostronną” a „kontynentalną” są tak duże, że porządne wykonanie przeróbki po prostu się nie opłaca. Oprócz przełożenia kierownicy wraz z kolumną oraz kompletu pedałów są setki detali, które należałoby przerobić: wycieraczki (pracujące w drugą stronę widać od razu, lecz zwykle takich niedoróbek się nie zostawia), układ wspomagania hamulców, sterowanie szyb, lusterek i zamków, dźwigienki otwierania klapy i wlewu paliwa, elementy deski rozdzielczej, czujniki airbagów, sterowanie foteli...
To wszystko często wymaga wymiany przedniej części wiązki elektrycznej. Tego się jednak – ze względu na koszty i rozmiar operacji – zazwyczaj nie robi. Mechanicy poprzestają na sztukowaniu i przedłużaniu niektórych przewodów. Czym to grozi? Po 2-3 latach od przeróbki zaczynają się kłopoty z „elektryką”. Jeśli auto ma nowoczesną instalację multipleksowa, trudno będzie taki samochód naprawić. Może być to wręcz niemożliwe lub nieopłacalne.
Specyficzną wadą coraz większej liczby aut (i motocykli) wystawianych do sprzedaży jest to, że... one nie istnieją! Ogłoszenie wygląda jednak na pozór normalnie: „auto od pierwszego właściciela, stan idealny, zero rys, otarć, usterek”. Chcesz wiedzieć więcej – pisz! I tu podany jest adres e-mailowy, często na Yahoo! Cecha charakterystyczna takich ogłoszeń: nie podano numeru telefonu ani adresu sprzedawcy. Piszesz więc wiadomość z pytaniem: gdzie można zobaczyć auto?
Odpowiedź przychodzi po angielsku, z prośbą o dalszą korespondencję w tym języku: „Mój przyjacielu, sprzęt jest w doskonałym stanie, zero zadrapań, rys, po prostu jak nowy. Pracowałem w Polsce i tam go kupiłem, jest zarejestrowany w Polsce, ma komplet papierów. Teraz już go nie potrzebuję, więc sprzedaję – żal, by taki piękny samochód (lub motor) stał nieużywany. Jeśli jesteś zainteresowany, podaj swoje dane, abym mógł zorganizować wysyłkę. Wpłać 30 proc. ceny, a resztę dopiero, jak uznasz, że samochód ci odpowiada”. Wpłacasz pieniądze i kontakt się urywa. Co ci grozi? Tylko tyle, że nauczka jest kosztowna.
Inny przekręt (tak, jest to przekręt!), na którym straciło wielu chętnych na dobre i tanie auto: już znalazłeś auto, już wiesz, że ci odpowiada, już podpisujesz umowę. Handlarz podsuwa fakturęlub formularz in blanco, wystawione przez poprzedniego właściciela z Niemiec czy Holandii. Tłumaczy, że nie ma sensu spisywać kilku umów, tak będzie taniej. I jest. Jednocześnie, jeśli z autem jest coś nie tak, handlarz nie występuje w żadnym z dokumentów. Zdarza się (dotknęło to wielu nabywców pojazdów np. ze Szwajcarii), że... sprzedawca nie istnieje, do czego dokopał się Urząd Celny. Tracisz auto!
Licznik nieprawdę ci powie - Ponieważ klienci chcą samochodów, które przejechały najwyżej 100-150 tys. km, a takich aut na rynku wtórnym jest bardzo mało, liczniki są „regulowane”. Odkąd standardem stały się wyświetlacze elektroniczne, robi się to szczególnie łatwo. Kręcą: osoby prywatne, handlarze, salony firmowe.
Powypadkowe jak nowe? - Czy auto „w 100 proc. bezwypadkowe” może mieć przemalowany błotnik i wymieniony zderzak? Pewnie, że może! Niestety, w niemal 100 proc. przypadków drobne nawet naprawy przeprowadzone przez zawodowych handlarzy i warsztaty działające na ich zlecenie wykonywane są możliwie najtańszym kosztem bez jakiejkolwiek dbałości o jej konsekwencje. Liczy się nie tyle naprawa, co zamaskowanie usterki. Na zdjęciu auto „bezwypadkowe” z popękanym zderzakiem i prostowanym byle jak przednim pasem.
Uwaga, „anglik”! - Ślady po przespawaniu grodzi czołowej mają, niestety, to do siebie, że pokrywają się patyną, kurzem i... niewprawne oko może ich nie dostrzec. Jeśli zauważyłeś coś takiego albo jakąś dźwigienkę we wnętrzu położoną w dziwnym miejscu tudzież regulowany fotel pasażera i nieregulowane siedzenie kierowcy, licznik skalowany podwójnie (w milach i km),kolorystyczny miszmasz w kokpicie – wzmóż czujność. Kupując nieświadomie „anglika”, przepłacasz ok. 30 proc. ceny.
Umowa na skróty, czyli mnie tu nie było! -Ładne auto? Pewnie, że ładne. I tanie! Szukając właśnie tego modelu, już byliśmy gotowi na 300-kilometrową podróż, jednak postanowiliśmy umówić się ze sprzedawcą. Okazało się, że auto – owszem – jest, ale trzeba podpisać umowę „na skróty”, czyli z pominięciem pośrednika. A następnie: zgłosić auto w Urzędzie Celnym i ryzykować, że urząd zakwestionuje jego cenę, a nawet to, że samochód jest kradziony.
W takiej sytuacji o odpowiedzialnościpośrednika lepiej zapomnieć! Dodajmy, że z oczywistych względów o problemach z legalnym zawarciem transakcji w ogłoszeniu nie było ani słowa.Za taką ofertę dziękujemy!
Nie z komisu, bo od kolegi...- Najlepiej kupić auto od osoby, która nim jeździła. Gorzej w komisie, bo drożej i większe ryzyko, że kupujemy pojazd po przejściach. Jeszcze gorzej, jeśli handlarz kręci, co zdarza się często: „to auto kolegi, z nim trzeba ustalać szczegóły, ja nic nie wiem, ale mogę pokazać i was umówić”. Jeśli właściciel placu wystąpi jako sprzedawca auta z wadą, ponosi odpowiedzialność. Gdy wadliwy pojazd kupimy od prywatnej osoby, nikt za nic nie odpowiada.
Poflotowe – dobre?- Oferta aut poflotowych, czyli takich, które były pojazdami służbowymi, często używanymi przez przedstawicieli handlowych, jest coraz większa. Są nawet firmy, które zajmują się sprzedażą właśnie takich samochodów. Na pierwszy rzut oka rozpoznamy je, widząc na placu wiele podobnych pojazdów, zwykle 3- lub 4-letnich. Z reguły są to auta klasy kompakt, ale zdarzają się i większe, i mniejsze. Auta te zwykle wyglądają na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjnie, ale warto zdawać sobie sprawę z kilku kwestii.
- Po pierwsze: były to auta służbowe, a więc z reguły użytkownicy nie ponosili kosztów ich eksploatacji i nie mieli powodów, aby je oszczędzać.Po drugie: tzw. szkodowość (czyli liczba wypadków i kolizji, w jakich biorą udział auta) we flotach jest wyjątkowo duża. Większość tych samochodów ma za sobą kolizje i wypadki.Po trzecie: zarządcy flot to osoby, których zadaniem jest minimalizować koszty eksploatacji aut. Samochody naprawiane są możliwie tanim kosztem, zwykle z pominięciem wielu czynności serwisowych. Chodzi tylko o to, aby przetrwały określony okres. Potem i tak idą do sprzedaży.Po czwarte: dobry zarządca floty tak kombinuje, żeby auta dało się drogo sprzedać. Dlatego często samochody mają książki serwisowe, ale tylko niektóre przeglądy (czasem tylko pierwszy i ostatni, czasem co drugi) robione są w autoryzowanym serwisie. Należy brać pod uwagę możliwość majstrowania przy stanie licznika.Po piąte wreszcie: serwisy obsługujące auta flotoweczęsto nie wykonują usług, które są uwzględnione w fakturach. 100 tys. km na jednym oleju, uzupełnianym tylko od czasu do czasu – czemu nie?
Po „lewusa” do ASO -O tej historii pisaliśmy szerzej kilka miesięcy temu. Nie, żeby to był odosobniony przypadek, ale tu wpadka sprzedawcy była ewidentna, widoczna jak na dłoni. Dacia Logan MCV w ciągu swojego krótkiego życia przejechała ponad 160 tys. km, a potem trafiła na aukcję poleasingową. Jej stan był... średni. Niby niewiele brakowało, ale jednak przebieg zrobił swoje.
Niedługo później odmłodzoną wersję tego samego egzemplarza można było kupić w warszawskim salonie Renault. W aucie nie brakowało już kołpaków, pozbawiono go ponadto połowy przebiegu – największej wady. Sprzedawca do końca szedł w zaparte: najpierw twierdził, że w ogóle nie ma o czym mówić, potem, że przekrętu dopuścił się poddostawca. Z kolei poprzedni pośrednik zarzekał się, iż on jest w porządku i też ma na to dowody. Gdy o sprawie zrobiło się głośno w internecie, Logan znikł z oferty.
U nas tylko dobre! - Szukacie bezwypadkowej Hondy Civic? Akurat mamy dwie – usłyszeliśmy na jednym z warszawskich placów należących do firmy wyspecjalizowanej w handlu „japończykami”. „Bezwypadkowy” Civic miał malutkie wgniecenia na krawędzi dachu, a na drzwiach i błotnikach – grubą warstwę szpachli.Leżał na boku, stąd te ślady. Po otwarciu maski ukazały się ślady zdejmowania zderzaka i kilku elementów.
Sprzedawca był jednak wciąż miły i taki pozostał aż do momentu, gdy zobaczył aparat fotograficzny. Okazało się, że już w przeszłości miał przykre doświadczenia: ktoś porobił zdjęcia „beznadziejnych przypadków”, jakie stały u niego na placu, a następnie zamieścił je w internecie.
Po zalaniu - Utopione lub podtopione auto z zewnątrz może wyglądać jak nowe, jednak w praktyce nie da się usunąć wszystkich zniszczeń spowodowanych przez wodę. To, co powinno zwrócić naszą uwagę, to delikatny nieświeży zapach unoszący się we wnętrzu, na który często nakłada się woń samochodowych choinek lub innych perfum. Inne znaki rozpoznawcze: korozja powierzchniowa na większości elementów podwozia, cieniutka warstwa piasku lub mułu pod dywanikami i w trudno dostępnych wnękach technologicznych (np. w bagażniku). Na zdjęciach: sterownik pół roku po zalaniu, szlam pod dywanami, fotel kierowcy od spodu i podwozie tuż po wyjęciu auta z wody.
Nie daj się nabrać na:
...Ogłoszenie - Wprawdzie u nas za 40 tys. zł sprzedają auta w stanie krytycznym, ale za to w Radomiu... Sprzedawca tej Hondy nie powiedział (bo nie wiedział), że samochód przyjechał do Polski utopiony. Wiedział jednak, że był uszkodzony, ale to zataił. To całkiem normalne, dlatego nie warto wyjeżdżać daleko, aby obejrzeć jedno auto.
...Zadatek - Wpłacanie sprzedawcy jakichkolwiek pieniędzy przed sprawdzeniem auta to głupota! Jeśli to zadatek – będzie miał prawo go nie oddać. Zarabianiem drobnych kwot w ten sposób nie gardzą nawet salony firmowe! Udaje się to często, bo sprawdzenie stanu pojazdu w warsztacie niejednokrotnie kończy się zmianą decyzji...
...Czystość i połysk - Lepiej kupić zadbane auto niż pojazd, z którego poprzedni właściciel zrobił chlew lub palarnię – to jasne. Należy jednak odróżnić „zadbanie” od „wypicowania”. Jest coraz więcej warsztatów zajmujących się profesjonalną kosmetyką. Handlarzom (i Tobie też, Czytelniku!) opłaca się przed sprzedażą zainwestować w wymianę kierownicy, jeśli stara jest przetarta.
...Czujnik lakieru - Coraz częściej spotykamy się z sytuacją, gdy uprzejmy handlarz na pytanie o stan auta wyjmuje z kieszeni miernik grubości lakieru i przy nas sprawdza jego grubość. Z takiego „sprawdzenia” dowiemy się, że np. któryś błotnik był lakierowany, ale nic więcej. Nie warto się na tym opierać. Warto natomiast mieć własny miernik i samodzielnie dokładnie zbadać karoserię.
...Gadanie, że to drobiazg - Auto ładne, bezwypadkowe, prawie nowe, tylko ten stuk w silniku... Jeśli słyszysz podejrzany dźwięk dochodzący spod maski, szczególnie jeśli to np. awaryjne i drogie w naprawach TDI, uciekaj! To jest odpowiedź, dlaczego obecny właściciel pozbywa się ładnego samochodu. Być może odwiedził serwis i dowiedział się, że powinien szykować 10 tys. zł lub więcej!
...Książkę serwisową - Jeśli chcesz dowiedzieć się, ile jest warta książka serwisowa, wejdź na Allegro.pl. Oryginalne druki do różnych modeli w różnych językach kupisz za kilkadziesiąt złotych. Niektóre możesz po prostu kupić w salonie. Rada: zwróć uwagę, jak książka jest wypełniona – czy odstępy w przeglądach są mniej więcej takie same, czy pieczątki czymś się różnią, czy nie brakuje przeglądu zerowego itp.
...Lewą fakturęOszukiwanie fiskusa przez wpisywanie zaniżonych kwot na fakturach wydaje się niewinne: i tak nic nie zyskuję, co mi tam! Zarabia jednak sprzedawca: po pierwsze, nie płaci podatku od zysku, bo go nie wykazuje, po drugie, ma nas z głowy. Jeśli dopatrzymy się już po zawarciu transakcji, że nasze auto ma „skręcony” licznik przebiegu lub bezwypadkowy przód i dobry tył, bo od dwóch różnych aut, sprzedawca zwróci nam tyle, ile oficjalnie zapłaciliśmy. Ani mniej, ani więcej.
Tak chroni nas Ustawa o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej
Jeśli:– kupiłeś używany samochód w komisie, salonie samochodowym lub od profesjonalnego sprzedawcy;– masz fakturę wystawioną przez firmę, od której faktycznie kupiłeś samochód i na kwotę, jaką rzeczywiście zapłaciłeś; – nie minęły 2 lata od zawarcia transakcji.
Pamiętaj:1. Sprzedawca odpowiada za poważne wady auta, jakie ujawniły się po jego kupnie.2. Nie zwalnia go z odpowiedzialności nawet to, że o wadach nie wiedział. Co ważne, żaden zapis w umowie ograniczający prawa klienta związane ze „zgodnością towaru z umową” nie ma mocy prawnej.Wszelkie zwroty w rodzaju „kupujący zapoznał się ze stanem technicznym samochodu” nie mają żadnego znaczenia.3. W przypadku stwierdzenia poważnej wady auta masz prawodomagać się: obniżenia ceny, czyli zwrotu części zapłaconej kwoty, bezpłatnego usunięcia wady, jeśli jest to możliwe, lub odstąpienia od umowy, czyli zwrotu auta i odzyskania wpłaconych pieniędzy wraz z wszelkimi kosztami, jakie wynikły z realizacji umowy.
Warunki:1. Wadę auta należy zgłosić nie później niż w ciągu 2 miesięcy od jej wykrycia. 2. Wada musi być poważna, czyli nie może być to zwykła usterka eksploatacyjna. Przykłady: dowiedziałeś się, że samochód ma sfałszowany stan licznika, jest powypadkowy, a sprzedany został jako bezwypadkowy, ma nie takie wyposażenie, jak deklarowano itp.3. To sprzedawca decyduje o tym, w jaki sposób zechce naprawić problem: czy przyjmie auto z powrotem, czy woli je naprawić (jeśli to możliwe).4. Jeżeli sprzedawca nie odpowie na informację o wadzie i nasze żądanie w ciągu 14 dni, przyjmuje się, że zgadza się spełnić nasze roszczenia. 5. Odpowiedzialność sprzedawcy w przypadku rzeczy używanych może być skrócona za zgodą kupującego do roku. Musi być to jednak wyraźnie zaznaczone w umowie.