• Rankingi należy traktować jako uzupełnienie wiedzy o autach używanych
  • Raport TUV mówi głównie o tym, jakie auta trafiły na przegląd, a nie o ich awaryjności
  • Dane dotyczące napraw na drodze są nieco lepsze, ale również zawierają pewne pułapki

Pomysł wydaje się dość banalny – jeśli jakieś stowarzyszenie, towarzystwo lub firma ma dostęp do danych dotyczących stanu technicznego wielu pojazdów, to może stworzyć opracowanie, któremu łatwo jest nadać formę corocznego raportu. Prym wiodą tutaj firmy niemieckie, które nie tylko mają duży rynek, lecz także bardzo skrupulatnie podchodzą do tematu gromadzenia danych, i to już od wielu lat. Wskazują samochody w danym wieku albo w zakładanym przedziale przebiegu, dodając do tego kryteria wielkości i klas.

Dostęp do wielu milionów aut poruszających się po niemieckich drogach zapewnia im sporą powtarzalność, ale są to badania stanu technicznego – bardzo istotne z punktu widzenia osoby, która interesuje się jakimś konkretnym używanym modelem, tyle że niewyczerpujące meritum, czyli awaryjności danego samochodu. Łatwo można sobie przecież wyobrazić, że auto na przegląd nie jest przywożone z uszkodzonym silnikiem czy też skrzynią biegów, do tego na lawecie, bo nie miałoby to żadnego sensu. Wiadomo – nie przeszłoby badań. Tymczasem to właśnie awarie tego typu, występujące w używanych samochodach, są najbardziej kosztowne dla użytkowników.