Handlarze i zwolennicy kupowania za granicą zwykli mawiać, że w Niemczech drogi są taaakie równe, a wyposażenie tamtejszych samochodów taaakie bogate, że nie ma nawet porównania z większością pojazdów kupionych w Polsce – z szybkami na korbkę, z zawieszeniem wytrzęsionym na dziurawych drogach.

Amatorzy samochodów kupionych w polskim salonie odpowiadają z kolei, że owszem, może i trudniej trafić na tzw. full opcję po emerycie, ale za to można liczyć na przejrzystszą historię serwisową, niższe jest też ryzyko trafienia powypadkowego samochodu. Prawda – jak to zwykle bywa – leży w tym sporze pośrodku, a dobre i złe samochody trafiają się wszędzie.

Weryfikacja historii używanego samochodu

Tu przewaga, choć niewielka, po stronie krajowych pojazdów. Część producentów dysponuje co prawda ogólnoeuropejską bazą danych serwisowych, ale po pierwsze, sprawdzenie samochodu z zagranicy (lub – co gorsza – czekającego jeszcze na przywiezienie) bywa czasem po prostu niemożliwe.

Proszę przyjść z właścicielem – z uśmiechem proponuje pracownik autoryzowanej stacji. Po drugie, nie każda marka chce udostępniać dane serwisowe z zagranicy, nie każda ma w ogóle taką możliwość. W przypadku auta z Polski z reguły wystarczy zadzwonić lub udać ze się ze sprzedającym do serwisu autoryzowanego, żeby dowiedzieć się czegoś o (po)gwarancyjnej przeszłości danego auta.

Niekiedy warsztat robi problem i odsyła do konkretnego serwisu, który akurat obsługiwał dany pojazd, ale tu nadal poruszamy się w obrębie Polski i naszego obszaru językowego. Krajowe auta mają inną przewagę – łatwiej można odtworzyć pogwarancyjną historię napraw, porozmawiać ze sprzedającym i wyczuć, czy dbał o auto.

Ważne: samochody z zagranicy niekiedy da się jako tako zweryfikować przez internet, np. w oficjalnych bazach, w których gromadzone są dane o przebiegu, rejestrowane podczas corocznych badań technicznych. Na forach poświęconych danej marce ogłaszają się też osoby mające mniej lub bardziej legalny dostęp do zagranicznych baz danych tworzonych przez serwisy dilerskie. Czasem można liczyć na darmowe sprawdzenie auta, innym razem zostaniecie poproszeni o drobną opłatę.

Uczulamy was: liczniki kręcą wszyscy. Polacy, Niemcy, Włosi, Turcy działający w całej Europie. Czy np. zakup auta w eleganckim komisie przy polskim serwisie dilerskim może uchronić od wpadki? Szansa jest spora, ale sami jakiś czas temu znaleźliśmy „cofniętą” Dacię Logan, sprzedawaną przez komis przy ASO Renault. Podstawa to weryfikacja przebiegu, i to w kilku źródłach.

Stan techniczny i wypadkowość

Zwolennicy samochodów z polskiej sieci dilerskiej twierdzą, że dobre pojazdy z Zachodu do nas raczej nie trafiają. I niestety, jest w tym sporo prawdy. Realia są bowiem takie, że aby handlarzowi opłacało się przywieźć jakiś pojazd, to musi on być albo zajeżdżony, albo powypadkowy, albo... jedno i drugie. Owszem, działają też firmy specjalizujące się w importowaniu „dobrych” i „ładnych” samochodów (głównie na zamówienie!), zawsze można taki pojazd sprowadzić samemu, ale po pierwsze, z reguły będzie drożej niż w Polsce, a po drugie, samodzielny wyjazd oznacza konieczność dogadania się i załatwienia formalności.

Za granicą lepsze drogi?!

Co poniektórzy handlarze twierdzą, że np. w Niemczech o samochody dba się lepiej niż w Polsce, zaś drogi są równe jak dywan... To mit. Po Europie (w tym: po Polsce!) jeździ coraz więcej samochodów firmowych/ leasingowych, które może i są dobrze wyposażone, ale często przemierzają z wysokimi prędkościami autostrady, z impetem wjeżdżają na krawężniki, a serwis widzą tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne.

We Francji i Włoszech parkowanie odbywa się na zasadzie przepychania zderzakiem auta stojącego obok, swoje robią też wysoka temperatura i słońce – blakną plastiki, matowieje lakier. Najbezpieczniej – zarówno w kraju, jak i za granicą – szukać pojazdów od tzw. osób prywatnych. W takim wypadku macie chyba największą szansę na znalezienie auta, o które ktoś odpowiednio dbał.

Gwarancje

W Niemczech komisy z reguły zapewniają klientom świadczenie charakterem zbliżone do gwarancji, więc auta, co do których zachodzi ryzyko, że będą się za bardzo psuły, są sprzedawane z adnotacją: „tylko na eksport”. Dobra wiadomość: często można od razu urwać sporo z ceny tzw. dobrego samochodu, domyślnie przeznaczonego na rynek niemiecki, bo jeśli auto trafi do Polski, to sprzedawca nie poniesie kosztów gwarancji.

Jeśli z kolei kupujecie prawie nowe auto z fabryczną gwarancją, to powinna ona działać i w Polsce. Starsze pojazdy (krajowe i sprowadzone) czekające w polskich komisach coraz częściej są oferowane z gwarancją, ale najczęściej jest to fikcja i jak coś się popsuje, to żadnej ochrony nie będzie. Na świadczenia choć trochę zbliżone do fabrycznej gwarancji mogą z reguły liczyć jedynie klienci najdroższych komisów, np. tych przy ASO. I to z reguły za słoną dopłatą.

Z importu, czyli zawsze „bite” i oszukane?

Warsztat blacharski Foto: Auto Świat
Warsztat blacharski

Handlarze od lat pracowali na reputację swoją oraz samochodów, które przywożą. Jednak ostatnio coraz częściej pojawiają się w Polsce „dobre” auta z importu, tyle że z reguły droższe (a na pewno nie tańsze!) od podobnych egzemplarzy pochodzących z krajowej sieci dilerskiej lub z przebiegiem wyższym od średniej dla danego rocznika.

Załóżcie zatem, że dość świeży pojazd z małym przebiegiem i w atrakcyjnej cenie mógł mieć szkodę blacharską lub był zalany (podtopiony). Dobra metoda to sprawdzenie, ile kosztują za granicą samochody podobne do tego, którego szukacie – pamiętajcie przy tym, że polska cena zawiera marżę i koszty, które poniósł handlarz.

Ostatnio modne jest sprowadzanie pojazdów poleasingowych – są młode, często mają nawet oryginalny lakier, dużo dodatków i kilometrów. Deklarowany przebieg często okazuje się prawdziwy, bo dokumentacja gromadzona m.in. przez banki lub firmy leasingowe utrudnia cofanie liczników.

Najbezpieczniejszy samochód z importu? Dość drogi, z historią serwisową i nie był własnością firmy. Uwaga: kultura handlu autami używanymi w Niemczech trochę spada, ostatnio spotkaliśmy m.in. BMW X3 za 31 000 euro, oferowane w eleganckim komisie, opisane jako bezwypadkowe i ze szpachlą na tylnej klapie.

Zła wiadomość jest taka, że w wypadku aut krajowych też łatwo naciąć się na egzemplarz składany w stodole, prostowany na drzewie i anonsowany w internecie słowami: „jak nowy”. Statystycznie ryzyko wydaje się jednak nieco niższe. Cofanie liczników zdarza się niemal tak samo często, jak w przypadku aut z zagranicy. Różnica polega na tym, że dociekliwy nabywca niekiedy będzie w stanie szybciej wykryć oszustwo.

Formalności: z zagranicy nieco drożej!

Papiery i formalności Foto: Auto Świat
Papiery i formalności

Pierwszy właściciel samochodu pochodzącego z importu musi przygotować się na dodatkowe koszty. Jeśli chcecie uniknąć załatwiania akcyzy i tłumaczeń na własną rękę, omijajcie ogłoszenia zawierające sformułowanie: „do opłat” i poszukajcie aut już zarejestrowanych – na placach stoi ich mnóstwo, ale pamiętajcie o tym, że handlarz do ceny na pewno doliczył wszystkie poniesione nakłady.

Unikajcie za to samochodów z tzw. tablicami komisowymi, czyli czymś, co przypomina rejestrację, ale w świetle prawa nią nie jest. I nie może być, bo powstała np. na drukarce. Komisanci wmawiają klientom, że takim autem można wracać na kołach, a prawda jest taka, że w tym wypadku dostaniecie co najmniej mandat za brak tablic. Wśród dodatkowych opłat najważniejsze to: akcyza (3,1 proc. od wartości na fakturze/umowie na auta z silnikiem do 2000 ccm, 18,6 proc. na większe jednostki), tłumaczenia (od niecałych 100 do 200 zł), karta pojazdu (75 zł). Badanie techniczne (99 zł) trzeba zrobić, jeśli okaże się, że zagraniczne jest nieważne albo... ma zbyt długi termin ważności.

Import samochodu „na kołach”, oprócz paliwa, to też opłaty za tablice wywozowe i ubezpieczenie – w sumie od ok. 300 do ponad 1000 zł. Uwaga na bazę CEPiK-u: oszuści wykorzystują ją do „legalizacji” cofniętego licznika, a inni nawet nie zawracają sobie nią głowy i zaniżają przebieg w aucie, które już w CEPiK-u figuruje. Pojazd ze Szwajcarii: trzeba uiścić cło i VAT.

Naszym zdaniem

Prawda, jak zawsze, leży pośrodku, bo ani krajowe samochody nie są tak bezpieczne, jak niektórzy je malują, ani nie wszystkie pojazdy z importu są takim oszukanym złomem, jak chcieliby inni. Pamiętajcie jednak o tym, że oszuści nie znają granic – na minę można natknąć się zawsze i wszędzie.