3-litrowa, rzędowa „szóstka” Twin Power Turbo generuje 340 KM i 500 Nm momentu obrotowego. Samochód waży poniżej 1650 kg, z kierowcą i pasażerką, powiedzmy – 1750. To daje niewiele ponad 5 kg masy na koń mechaniczny. Jest dobrze.
Samochodzik wydaje się malutki, choć we wnętrzu wygospodarowano cztery miejsca siedzące. Na tylnych zmieści się wygodnie torba podróżna, w przypadku ludzi dorosłych jazda na tylnej ławeczce nie będzie jednak ani wygodna, ani fajna, to trochę jak lizanie cukierka przez papierek, a do tego można cierpieć na nudności. Z przodu na sportowych fotelach obitych czarną skórą (opcja za ponad 7 tys. zł) siedzi się nisko, ale za to nadspodziewanie wygodnie. Sterowanie? Cóż – bardzo zbliżone do tego, które spotykamy w „dorosłych” modelach tej marki: te same przełączniki, dźwignie, ta sama logika. Tu nie ma nic do poprawki. No może... internet. Inżynierowie BMW uznali, że syn prezesa (to dotyczy zresztą także innych modeli tej marki) musi mieć internet na pokładzie. Jest nawet przeglądarka – można wyświetlać strony www na centralnym monitorze na desce rozdzielczej. Ale sposób wprowadzenia adresów (obrotową gałeczką, literka po literce, szybkość działania tego sprzętu – skandal! Widać wyraźnie, że nie po to to jest, by z tego korzystać – to tylko pretekst do podłączenia auta do sieci, by producent miał wgląd w to, co dzieje się z samochodem.
Pasy zapięte? Odpalamy! Dźwięk silnika, który dociera do wnętrza, jest komfortowo stłumiony, dużo głośniejsze, choć niespecjalnie rasowe brzmienie zarezerwowano dla sąsiadów i gapiów. W przypadku wersji xDrive (z napędem na 4 koła) seryjnie dostajemy 8-biegową przekładnię automatyczną, co ułatwia synowi prezesa, jeśli to kierowca nieopierzony, skupić się na kierownicy.
Okazuje się, że M240i z napędem na 4 koła można ruszyć bardzo gładko, nawet jadąc po śliskiej nawierzchni. Automat zmienia biegi super płynnie, wręcz komfortowo. A co się stanie, jeśli wciśniemy gaz do dechy? Jedzie! Auto przyspiesza niczym pocisk (poniżej 4,5 s do „setki), przy tym utrzymanie kierunku jazdy okazuje się dziecinnie łatwe. Raz, dwa, trzy – i już zaczynasz się martwić o swoje prawo jazdy. Automatyczna skrzynia i napęd 4x4 sprawiają, że pod względem przyspieszenia ten model nie pozostaje w tyle za „pełną emką” o mocy 370 KM wyposażoną w manual i napęd na tył. Jadąc po średnio przyczepnej nawierzchni w praktyce będziemy nawet szybsi – w tak krótkim aucie kombinacja klasycznego napędu i dużej mocy sprawia, że tył auta ma wielką ochotę wyprzedzić przód, co w przypadku niedoświadczonego kierowcy prowadzi prędzej czy później do wpadnięcia na latarnię; xDrive oraz automat kasują to zagrożenie do minimum. Zagrożenie? Jest – przy hamowaniu. W240i hamuje tak samo, jak zwykły samochód i z tego powodu za kółkiem przydaje się odrobina rozwagi!
A co się dzieje, jeśli spróbujemy pojeździć bokiem? Cóż... jest to przy braku bardzo dużego placu niemal niemożliwe. W tym zakresie wersja z przekładnią manualną i napędem na tył ma ogromną przewagę – xDrive sprawia, że to coupe o dużej mocy staje się autem nadspodziewanie grzecznym.
W warunkach normalnego ruchu drogowego BMW M240i jest przyczyną nieustającej frustracji użytkownika: ciągle przed nami ktoś jedzie za wolno, za wolno rusza, nieustająco walczymy o Pole position na światłach, ruszamy z fasonem, ale po 2-3 sekundach zwalniamy nacisk na pedał, bo teraz za przesadną prędkość w terenie zabudowanym zabierają prawo jazdy. Po kilku dniach przekonujemy się, że ten samochód pozwoli nacieszyć się sobą tylko na torze. Na ulicy – nigdy!
Jakieś niedoróbki? Owszem, są. Przy 140 km/h słychać wyraźnie szum powietrza tuż nad głową kierowcy. To efekt nieidealnego spasowania bezramkowych drzwi.
Brać, nie brać? Jeśli synek lubi się pokazać, a masz wolne minimum 232 tys. zł (cena testowego egzemplarza wraz z opcjami to prawie 300 tysięcy), to brać! I to właśnie w wersji xDrive – samochód wprawdzie trochę pozbawiony jest „jaj”, ale za to o wiele bezpieczniejszy niż z napędem na tył. Różnica w cenie rzędu 20 tys. zł w tym przypadku nie powinna robić różnicy.