Za atrakcyjnym obliczem, przywodzącym na myśl auta, którymi na filmach jeździł kiedyś Humphrey Bogart, krył się mocno przeciętny samochód. Kiepska jakość wykonania wnętrza, fotele zaprojektowane dla opasłych Amerykanów, błędnie zestrojone podwozie (dość twarde sprężyny plus za mała siła tłumienia amortyzatorów) - trzeba było się w nim zakochać, by można go było polubić.

Niedawny facelifting dobrze mu zrobił. Nadal wygląda atrakcyjnie, ale detale są lepiej wykończone, a podwozie zestroili wreszcie ludzie, którzy wiedzą, co robią, a nie jacyś księgowi. Na drodze aktualny model PT Cruisera zachowuje się równie kompetentnie, jak europejskie samochody podobnej wielkości. Napędzający przednie koła testowego auta turbodiesel Mercedesa OM644 o pojemności 2,2 litra i mocy 150 KM (maksymalny moment obrotowy: 300 Nm przy 1600 obr./min) może i nie ma typowo amerykańskiego charakteru, ale potrafi zrobić to, co każda szanująca się V-ósemka: bez wysiłku rozpędza auto ze startu stojącego (10,8 sekundy do setki) i świetnie sobie radzi z przyspieszaniem w średnim i górnym zakresie prędkości, co znacznie ułatwia wyprzedzanie. Zmiana biegów w 5-stopniowej skrzyni następuje łatwo i precyzyjnie.

Europejskie na wskroś zestrojenie podwozia zachęca do płynnej, ale szybkiej jazdy - która czasem dziwi innych kierowców, przywykłych do widoku pań prowadzących starsze PT Cruisery z... no, powiedzmy, majestatyczną powolnością. W stylizacji wnętrza pozostało tyle amerykańskiego smaku, by kabina nie stawała się nudnym miejscem nawet w miejskich korkach. Radioodtwarzacz nieco zaskakuje soczystym i mocnym dźwiękiem. Wszystkie elementy wykończenia sprawiają wrażenie długowiecznych, czego nie dawało się powiedzieć o PT pierwszej generacji. Ogólnie - miłe zaskoczenie. Samochód o ciekawym wyglądzie, który naprawdę przyzwoicie jeździ. Nie tylko forma, ale także treść.