Najnowszy Hyundai Santa Fe to efekt kilkuletniej ewolucji. Santa Fe pierwszej generacji zadebiutował w 1999 roku. Nie był zbyt urodziwym samochodem, ale dopracowany układ napędowy, przestronna kabina oraz bogate wyposażenie przełożyły się na zainteresowanie modelem, które było szczególnie duże za Oceanem.

Obecnie sprzedawane wcielenie Santa Fe jest większe, ładniejsze i mocniejsze. Stylizacja pojazdu może się podobać. Nic dziwnego. W końcu auto wyprodukowano z myślą o mieszkańcach Starego Kontynentu oraz USA. Gdyby pozbawić go oznaczeń i ustawić w tłumie innych pojazdów wiele osób miałoby problem z identyfikacją marki. Elegancka karoseria równie dobrze mogłaby wyjechać z fabryki BMW, Nissana albo Volkswagena.

Do napędu prezentowanego SUV-a zaprzęgnięto 155-konnego turbodiesla. Motor o pojemności 2,2 litra został bardzo dobrze wyciszony. Zestawienie go z automatyczną skrzynią biegów pozbawiło auto wigoru. Na przyśpieszenie do "setki" potrzeba 13 sekund. Santa Fe jest szczególnie ospałe podczas ruszania z miejsca. Nawet przy gazie dociśniętym do podłogi skrzynia bardzo ostrożnie przekazuje moment obrotowy na koła. Zdecydowane przyśpieszanie zaczyna się z dwusekundowym opóźnieniem.

Sytuacji nie jest w stanie zmienić tryb ręcznego sterowania pracą "automatu". Czas między dotknięciem dźwigni za załączeniem wybranego biegu jest na tyle długi, że kierowca szybko dochodzi się do wniosku, że dobór przełożeń najlepiej zostawić elektronice. Komputer nieźle wywiązuje się z zadania. Sprawnie redukuje biegi po dociśnięciu gazu do podłogi, zaś podczas spokojnej jazdy utrzymuje silnik na niskich obrotach, co ogranicza spalanie w trasie nawet do 6,8 l/100km. W mieście niemal 2-tonowe Santa Fe potrzebuje ok. 11 l/100km.

Wnętrze samochodu nie jest wyjątkowo urodziwe, choć trzeba przyznać, że jakość wykonania stoi na wysokim poziomie. Dominują w nim ponure barwy. Atmosferę w kabinie starano się ożywić przy pomocy drewnopodobnych wstawek na kokpicie. Czy kombinację można uznać za ładną? Kwestia gustu. Plastikowe "drewno" jest półmatowe, dzięki czemu nie wygląda tandetnie.

Kontrowersje budzi także irytująco niebieskie podświetlenie instrumentów rozmieszczonych na desce rozdzielczej. Jaskrawego koloru prędzej można by się spodziewać po usportowionym aucie niż po rodzinnym SUV-ie. Na szczęście można się do niego przyzwyczaić. Podobnie jak do stuków przenikających do wnętrza podczas jazdy po nierównościach…

W kabinie przewidziano miejsce dla siedmiorga pasażerów. W dwóch pierwszych rzędach nikt nie będzie narzekał na ciasnotę. Dwa ostatnie fotele należy traktować w kategorii awaryjnych. Ilość miejsca na nogi jest śladowa, a pasażerowie o wzroście przekraczającym 180 centymetrów będą zmuszeni do oparcia głowy o podsufitkę.

Przy komplecie pasażerów Santa Fe dysponuje mniejszym bagażnikiem niż poczciwy… Maluch! Do linii okien uda się zmieścić niecałe 100 litrów pakunków. Składając trzeci rząd siedzeń uzyskuje się kufer o pojemności 528 l, a przy dwuosobowej obsadzie można przewieźć 1570 l.

Pierwsza generacja Hyundaia Santa Fe dysponowała permanentnym napędem na cztery koła. Dzięki niemu auto prowadziło się ponadprzeciętnie. Nowe wcielenie SUV-a z Korei otrzymało "nowoczesny" układ napędowy. W celu obniżenia zużycia paliwa moment obrotowy jest przenoszony przede wszystkim na przednie koła. Tył zaczyna być napędzany w momencie, gdy elektronika stwierdzi utratę przyczepności przednich kół. W teorii brzmi to bardzo dobrze. Niestety rzeczywistość jest mniej kolorowa. Mieliśmy okazję sprawdzić możliwości Santa Fe na śniegu. Na mało przyczepnych nawierzchniach opóźnienie w przeniesieniu mocy na tył jest wyraźnie odczuwalne. Pół biedy, gdy podczas ruszania spod świateł przednie koła przez moment będą bezradnie kręciły się w miejscu. Znacznie bardziej nieprzyjemne jest załączanie napędu na tylną oś podczas pokonywania zakrętów. Skutkuje to nieprzyjemnym szarpnięciem, a przy odłączonym systemie kontroli trakcji może być niebezpieczne. Kierowca musi być przygotowany, że wyraźnie podsterowny samochód nagle nadrzuci tyłem.

Na szczęście Santa Fe raczej nie skłania do ofensywnej jazdy. Spora siła wspomagania kierownicy sprawia, że prowadzący otrzymuje tylko zgrubne informacje o poczynaniach kół. Miękkie zawieszenie dobrze filtruje nierówności i pozwala poważnie myśleć nawet o zjechaniu w lekki teren, ale nie czyni z Hyundaia pogromcy górskich serpentyn.

Przestronny, ładny i dobrze wykonany Hyundai Santa Fe jest poważnym graczem w klasie SUV-ów. Dobrze radzi sobie z trudami polskich dróg, nie boi się bezdroży, a do tego kusi rozsądnie skalkulowaną ceną. Nie przypadnie jednak do gustu kierowcom lubiącym nieraz mocniej docisnąć gaz.

Zastanawiając się nad zakupem Hyundaia Santa Fe trzeba przygotować się na spory wydatek. Czasy tanich samochodów z Korei już dawno się skończyły. Prezentowany egzemplarz był warty 168 tysięcy złotych. Podstawowa, 5-miejsca wersja została wyceniona na niemal 137 tysięcy złotych. Hyundai próbuje pozyskać klientów, proponując im rabat w wysokości 26 tysięcy złotych. Jednak nawet to nie wystarcza, by zbliżyć się do ceny najpopularniejszych SUV-ów. Komfort zawsze był kosztowny, a w Santa Fe nie można narzekać na jego brak…