Historia modelu

Infiniti FX pojawiło się na rynku jako alternatywa dla niemieckich SUV-ów, których stylistyka jest zachowawcza, spokojna, żeby nie powiedzieć nudna. Od razu zyskało sobie grono zwolenników, którzy oprócz wyżej położonego nadwozia i napędu na cztery koła chcą czegoś więcej.

Projektanci FX-a podeszli do sprawy w godny naśladowania sposób. Sylwetkę samochodu zaczerpnęli prosto z segmentu aut sportowych. Długa maska, wysoko poprowadzona linia okien i mocno opadająca linia dachu - to cechy, które spotykamy w rasowych modelach nadających się głównie do jazdy po torze. Ale przecież to wszystko mamy w FX-ie! Potężna maska z majestatycznie wyglądającymi garbami, dynamiczna linia boczna i opadający dach. A to wszystko zgrabnie osadzone na potężnych 21-calowych kołach i wysoko zawieszone, dzięki czemu lekki teren nie jest dla tego auta problemem. Bo o napędzie na cztery koła już nie wspomnę.

Pomysł sprawdził się na tyle, że Infiniti FX stał się, i nadal jest, bestsellerem japońskiej marki premium. A jeśli kura znosi złote jajka, to trzeba ją chronić przed tym, co złe. W tym przypadku wydaje się, że zła byłaby zmiana czegokolwiek, skoro zainteresowanie nie słabnie. Ale że tak to już jest, że kilka lat po premierze, a jeszcze przed prezentacją nowej generacji, wpada przeprowadzić face lifting, który odświeży nieco wygląd i dostosuje go do zmieniających się trendów, styliści Infiniti mieli twardy orzech do zgryzienia. I ktoś wpadł na genialny pomysł. Zmienić tak, żeby coś zmienić, a jednocześnie zmienić jak najmniej. Skomplikowane? Okazuje się, że nie.

Nadwozie

Nowe Infiniti FX w porównaniu do "starego" na pierwszy rzut oka nie różni się niczym. Jeśli postawić dwa auta obok siebie, można zauważyć, że subtelne zmiany zaszły w kształcie grilla, który przypomina ten z koncepcyjnego modelu Essence. I to właściwie tyle. Nowe są jeszcze otoczki halogenów i wzory felg oraz dwa nowe kolory nadwozia. To na zewnątrz. Może rewolucja czeka nas w kabinie? Rzut oka i… nic. Dosłownie nic. Choć jak się dowiedziałem na konferencji prasowej, zmienione zostało podświetlenie deski rozdzielczej. Wierzę na słowo.

No dobrze, efekt został jednak osiągnięty. Face lifting przeprowadzony, zmian niewiele, ale jakieś są, rozgłos medialny jest, a samochód i tak wciąż urzeka swoim niepowtarzalnym charakterem. I o to chodziło. Nie można psuć tego co dobre, lub jak mówią komentatorzy sportowi, zwycięskiego składu się nie zmienia. Wszystko inne to już "stare dobre Infiniti", w tym przypadku to duży plus. Choć ceny samochodów na pierwszy rzut oka mogą wprawiać w osłupienie, to jednak wystarczy dokładnie przyjrzeć się liście wyposażenia seryjnego i opcjonalnego, a przede wszystkim usiąść za kółkiem i spróbować z czym to się je.

Silnik i spalanie

W moje ręce wpadł niedawno egzemplarz FX50 S Premium. Pod tym oznaczeniem kryje się topowa odmiana napędzana 5-litrowym silnikiem V8, w najbogatszej z możliwych wersji wyposażenia oraz z układem aktywnego sterowania tylnych kół skrętnych (RAS - Rear Active Streering), który już na pierwszym zakręcie "robi różnicę". Jak się szybko okazało, zbieg okoliczności sprawił, że był to dokładnie ten sam egzemplarz, którym kilka miesięcy i ponad 20 tys. km przebiegu wcześniej miałem okazję podróżować po niemieckich drogach, podczas europejskiej premiery (zobacz zdjęcia poniżej).

Uruchomieniu silnika Infiniti FX50 towarzyszy rasowy warkot ośmiu cylindrów, który zwiastuje niezłą zabawę. Przekładam skrzynię biegów w pozycję D, naciskam pedał gazu i w towarzystwie basowego pomruku schowanego pod potężną maską V8 auto wyrywa do przodu. Pod warunkiem, że droga nie jest zaśnieżona i oblodzona, jak w moim przypadku. Wtedy do akcji wkracza system ESP, który musi się nieźle napocić, żeby okiełznać 500 Nm momentu obrotowego. W tym celu nie pozostaje mu nic innego, jak bezlitośnie zdusić większość dostępnej mocy. FX50 staje się wówczas potulny jak baranek i nawet gwałtowne wciśnięcie gazu i skręcenie kół nie jest w stanie wyprowadzić go z toru jazdy. Ale co to za przyjemność.

Przyjemność zaczyna się natomiast w momencie wyłączenia ESP ukrytym nisko z lewej strony kierownicy przyciskiem. Nie radzę tego jednak robić na drodze. Ja w tym celu udałem się na opuszczony plac, gdzie mogłem bezpiecznie wypróbować zalety napędu "mojego" sportowego SUV-a. Już ledwie muśnięcie gazu zrywa najpierw przyczepność tylnej osi, co umożliwia kręcenie efektownych ósemek. Napęd na wszystkie koła dołącza się w ekspresowym tempie i rozdziela moc maksymalnie w stosunku 50:50, dzięki czemu ten 390-konny potwór zyskuje niewyobrażalne możliwości trakcyjne. Dysponujący potężną mocą i momentem obrotowym ogromny SUV wydaje się przy tym zwinny i lekki, choć swoje przecież waży.

Kiedy jednak mamy do dyspozycji suchą nawierzchnię, ten 2,1-tonowy kolos rozpędza się do 100 km/h w zaledwie 5,8 sekundy. Towarzyszy temu bardzo przyjemny dla ucha rasowy pomruk ośmiu cylindrów oraz mocne wciskanie w fotel. Oczywiście wszystko to ma swoją cenę, ale czy kupując samochód wart tyle, co duże mieszkanie, czyli przeszło 340 tys. złotych, ktokolwiek będzie się martwił spalaniem? Wyłącznie z poczucia obowiązku napiszę, że zużycie określone przez producenta na 13 l/100 km jest jak najbardziej możliwe do osiągnięcia. Ale tylko pod warunkiem spokojnego korzystania z możliwości napędu. Ba, w mieście, przy umiarkowanym ruchu, udawało mi się uzyskiwać przyzwoite 15 l/100 km. Kiedy jednak tylko wjechałem na autostradę albo musiałem wyprzedzić kilku "maruderów" na trasie, komputer bez wahania wyświetlał wyniki powyżej 30 l/100 km… Zwłaszcza, że świetne brzmienie drapieżnego 5-litrowego V8 aż zachęca do ostrzejszej jazdy.

Prowadzenie

Infiniti FX prowadzi się zaskakująco dobrze. Choć układ kierowniczy mógłby być odrobinę bardziej bezpośredni, to mimo tego nawet w bardzo ciasnych zakrętach auto zachowuje się neutralnie, pozwalając na dynamiczną jazdę. A to przecież "tylko" SUV, który wygląda jak auto sportowe, a nie rasowy roadster. Dużą pomocą służy tylna oś skrętna, dostępna w wersjach "S", dzięki której FX jedzie jak po sznurku. Dodatkowo zawieszenie w testowanym modelu miało automatyczną regulację sztywności i stawało się bardziej twarde, kiedy komputer wykrywał przechył nadwozia.

Wnętrze

To jednocześnie bardzo wygodne auto, które oferowanym komfortem przewyższa wiele produktów konkurencji. Miejsca wewnątrz jest pod dostatkiem, szczególnie na przednich fotelach, gdzie można się rozsiąść jak w salonie przed kominkiem. Jedynie bagażnik swoją pojemnością nie przystaje do standardów wyznaczonych przez rywali. Fakt, trzy torby golfowe wejdą bez problemu, ale wysoka podłoga nie pozwoli na zabranie wakacyjnego bagażu dla kompletu pasażerów.

Tę małą niedogodność z powodzeniem maskuje wysoka jakość materiałów wykończeniowych i dobre spasowanie poszczególnych elementów kokpitu. No i wyposażenie, które obejmuje tak wiele elementów montowanych w standardzie, że nie sposób je tu wszystkie wymienić i chyba najłatwiej byłoby napisać, że jedyną opcją za dopłatą jest... lakier metalizowany. Bo są tu podgrzewane i wentylowane fotele oraz system zapobiegający niezamierzonemu opuszczeniu pasa ruchu, który nie tylko "trzęsie" kierownicą, ale też przyhamowuje odpowiednie koła, sprowadzając auto na właściwy tor jazdy. Jest aktywny tempomat z regulacją odległości od poprzedzającego samochodu, a nawigacja jest intuicyjna, prosta w obsłudze i skutecznie prowadzi do celu.

Opinie

Choć face lifting Infiniti FX zmienił niewiele, to auto wciąż stanowi bardzo atrakcyjną ofertę dla zamożnych ludzi poszukujących wyróżniającego się w tłumie samochodu, którzy oprócz jazdy po bulwarach modnych miejscowości lubią czasem zjechać z utwardzonego szlaku. Wersja FX50 natomiast jest kwintesencją tego, co w motoryzacji najlepsze, a co powoli odchodzi do historii, ustępując miejsca brzęczącym, dwucylindrowym "maluchom", pozbawionym charakteru i podporządkowanym użyteczności... W tym właśnie świecie, samochody takie jak Infiniti FX50 - niedające się zaparkować na miejscu dla "zwykłych" aut, spalające hektolitry drogiego paliwa, warte tyle, co duże mieszkanie w dużym mieście i z bagażnikiem mieszczącym niewiele - są odskocznią od szarej codzienności. Szkoda tylko, że jedynie dla wybranych...