Qashqai, Tiida i Juke – Nissan nie ma ostatnio szczęścia do ładnych nazw swoich aut. Firma córka, Infiniti, idzie niestety tym samym tropem. Luksusowa limuzyna z wyrafinowaną techniką nazywa się... M35h – brzmi jak oznaczenie pociągu towarowego albo nazwa karabinu maszynowego.
Zostawmy nazewnictwo i zajmijmy się samym samochodem. Mierząca blisko 5 m limuzyna robi duże wrażenie, a dzięki charakterystycznemu wlotowi powietrza do chłodnicy szlachetny „japończyk” nie pomyli się nam z przedstawicielem innej marki. Miękkie linie karoserii sprawiają, że dopiero po przyjrzeniu się dostrzegamy wielkość auta. Z pewnością na rynku są samochody bardziej rzucające się w oczy, ale czy posiadaczom dużych pieniędzy właśnie o to chodzi?
Do środka zapraszają nas materiały świetnej jakości. Na powitanie fotel prowadzącego odsuwa się do tyłu, a kierownica podnosi. Skóra, którą obito fotele, jest delikatna i miła w dotyku, a klimatyzacja z tzw. trybem leśnym rzeczywiście drażni nozdrza pasażerów Infiniti aromatem lasu po delikatnym deszczu. Aż nie chce się wierzyć, że można taki zapach sztucznie skomponować!
Podobnie jak w przypadku zewnętrznej stylistyki, nie podejmujemy się oceny pracy designerów. Faktem jest jednak, że nad obsługą komputera pokładowego, systemu audio i klimatyzacji trzeba się chwilę zastanowić, bo liczba przycisków na konsoli jest znaczna.
To wszystko jednak nic w porównaniu z tym, co ma do zaoferowania napęd M35h (szczegóły jego budowy znajdują się na apli poniżej). Połączenie spalinowego V6 z motorem elektrycznym i 7-stopniowym „automatem” dało niesamowite efekty: do „setki” samochód potrzebuje zaledwie 5,7 s, a elastyczności pozazdrościć mu może nie tylko niejeden diesel, lecz także większość aut sportowych – od 60 do 100 km/h auto rozpędza się w zaledwie 2,8 s.
Oczywiście, w czasie takich prób komputer pokładowy pokazuje zużycie paliwa ponad 12 l/100 km, ale i tak testowy wynik wprawił nas w osłupienie: ważący blisko 2 tony sedan o łącznej mocy 364 KM spalał... 8,6 l/100 km. To nie żart ani pomyłka – ten samochód naprawdę jest tak oszczędny!
Jeśli do prędkości 100 km/h delikatnie obchodzimy się z pedałem gazu, to auto może jeździć wyłącznie w trybie elektrycznym, o ile wcześniej, np. podczas hamowania, w akumulatorach zgromadzi się odpowiednia ilość energii. Podczas jazdy w trybie czysto elektrycznym do 30 km/h towarzyszy nam dźwięk kojarzący się trochę z tramwajem, który ma informować pieszych o zbliżającym się pojeździe. Zmiana trybu napędu odbywa się tak delikatnie i bezszelestnie, że gdyby nie wskazania obrotomierza, nie wiedzielibyśmy, czy jeździmy „na prądzie”, czy na benzynie.
Za pomocą pokrętła na centralnym tunelu kierowca może także wybrać jeden z trzech trybów nastawów silnika: Eco, Sport oraz Normal. Dwa ostatnie nie wymagają specjalnych wyjaśnień, najciekawszy jest ten pierwszy. Gdy zdecydujemy się na ekojazdę, komputer pokładowy będzie nas wspierał poprzez... dodatkowy opór pedału gazu. W praktyce wygląda to tak: przy zdecydowanym wciskaniu pedału przyspieszenia mamy wrażenie, że coś popycha go w drugą stronę. W efekcie auto rozpędza sie znacznie wolniej, a zużycie paliwa spada. Ciekawe rozwiązanie, ale walka z „krnąbrnym gazem” po jakimś czasie staje się nużąca i z ulgą wraca się do ustawienia Normal.
Lekka nadsterowność w tylnonapędowym aucie nie jest niczym wyjątkowym, jednak czuły system ESP dba o to, by nie była niebezpieczna. Duży plus za kulturę pracy komfortowego układu jezdnego. W trakcie jazdy w cichutkim trybie elektrycznym najlepiej słychać (a właściwie nie słychać), jak pracuje zawieszenie.
PODSUMOWANIE - Jazda Infiniti M35h dostarcza olbrzymiej dawki samochodowej przyjemności. To, czy komuś podoba się wygląd auta, jest kwestią otwartą, ale pod względem zastosowanej techniki Japończycy stanowią światową ekstraklasę. Olbrzymi samochód ze świetnymi osiągami i niskim spalaniem – tak właśnie rozumiem koncepcję hybrydy. Infiniti ma jedną niebagatelną przewagę: w porównaniu z innymi markami premium nie jest jeszcze opatrzone.