Na ulicy nowy model dość łatwo rozpoznać i odróżnić od starego. Ma dość mocno zmieniony przód – szczególnie wloty powietrza – tylne lampy są dwudzielne (część na karoserii, część na pokrywie bagażnika), inna jest linia boczna. Jeszcze łatwiej zauważymy zmiany w kabinie – panel środkowy stał się bardzo podobny do tego, jaki znamy już z Panamery.
W pierwszym odruchu przerazi nas mnogość przełączników i przycisków (jest ich 52!), ale po chwili zorientujemy się, że rozmieszczone są logicznie według zasady: jeden przycisk – jedna funkcja. Po prostu Porsche uznało, że w sportowym aucie, a za takie uchodzi Cayenne, kierowca nie ma czasu na skomplikowaną obsługę, potrzebna funkcja musi być wywoływana jednym ruchem ręki lub palca. To słuszna koncepcja, obsługa kokpitu jest łatwa i nawet w czasie pierwszej jazdy nie sprawia żadnych problemów.
{player}1272939319379.flv{/player}
Jazdy testowe rozpoczęliśmy na fabrycznym torze w Lipsku. I tu pierwsze zaskoczenie: Cayenne, mimo że waży 2 tony, jeździ i zachowuje się na torze jak rasowe auto wyścigowe. Nie buja się na ostrych zakrętach, dzięki napędowi na 4 koła pokonuje je optymalnym torem lub bocznym ślizgiem (jeśli kierowca lubi się popisać), przyspiesza w oka mgnieniu (wersja 400-konna do „setki” w 5,9 s, a 500-konna turbo w 4,7 s).
Pełnię możliwości pokazuje na autostradzie. Prowadzenie jest wzorowe, a zmiana biegów (8-stopniowy automat) nieodczuwalna.
Drugie zaskoczenie spotkało nas na torze off-roadowym. Strome podjazdy i zjazdy nie robią na Cayennie wrażenia. Jeśli kierowca ma obawy, może skorzystać z asystenta zjazdu: auto samo powolutku zjedzie ze stromizny – nie trzeba hamować, wystarczy skupić się na trzymaniu kierownicy. Cayenne jest przystosowany do pokonywania przeszkód wodnych do 50 cm głębokości.