Koreańczycy już pokazali, że bardzo szybko się uczą. Weźmy na przykład Hyundaia czy Kię. Nie produkują już egzotycznych i wyśmiewanych samochodów, a wręcz zaczynają wyznaczać standardy i liczą się z nimi najwięksi. SsangYong to kolejna marka z dalekiej Azji, która z producenta aut wygrywających kolejne plebiscyty na najbrzydsze samochody wyrasta na mocnego gracza i myślę, że pora przyzwyczaić się do tej wciąż egzotycznie brzmiącej u nas nazwy.

Kiedy brałem udział w europejskiej premierze i pierwszych jazdach nowym Korando, odbywających się w kilkanaście miesięcy temu na drogach Majorki, przyjechali tam specjalnie z Korei przedstawiciele niemal wszystkich szczebli SsangYonga - od inżynierów, po dyrektorów. Na każdym kroku pytali dziennikarzy biorących udział w prezentacji o ich opinie i odczucia z jazdy, i uważnie spisywali każdą uwagę. Widać było, jak bardzo zależy im na rozwoju i przygotowaniu samochodów odpowiadających najwyższym europejskim standardom.

Kiedy do naszej redakcji trafił nowy egzemplarz Korando okazało się, że choć nikt nie wspomniał ani słowem o żadnym face liftingu, przy okazji którego producenci zazwyczaj prezentują poprawki i usprawnienia, to wiele z tych naszych uwag Koreańczycy zdążyli wprowadzić już w życie. I tak, w obecnym Korando poprawiono wyciszenie silnika i kulturę jego pracy, lepiej działa zawieszenie, pierwszy bieg został przyjemnie wydłużony, na konsoli środkowej pojawiło się więcej praktycznych schowków, a przyciski ogrzewania foteli powędrowały w bardziej dostępne miejsce. Niby niewiele, ale znacznie poprawia komfort jazdy na co dzień, porównując z Korando, które testowaliśmy kilka miesięcy temu.

Redakcja OnetMoto dostała właśnie do testów jeden z pierwszych w Polsce egzemplarzy z nowym silnikiem benzynowym o pojemności 2 litrów, który dołączył do jedynej dotąd w ofercie jednostki wysokoprężnej. "Benzyniak" ten ma 150 KM mocy oraz 191 Nm momentu obrotowego i lubi pracę na wysokich obrotach. Jest przy tym zaskakująco dobrze wyciszony i jego brzmienie nie drażni uszu pasażerów.

Tu rzeczywiście konstruktorzy SsangYonga stanęli na wysokości zadania, bo do kabiny dociera niewiele hałasów z zewnątrz, a silnik słychać tylko po zredukowaniu biegu, kiedy ten pracuje w górnym zakresie obrotów. Choć to akurat zdarza się dość często, bo spora masa auta (niemal 2,2 tony w wersji z napędem 4x4) skutecznie powstrzymuje stado koni mechanicznych przed wyrywaniem do przodu i konieczne jest częste sięganie do dźwigni zmiany biegów. Ta na szczęście pracuje zaskakująco dobrze, a przełożenia wchodzą bez oporów.

Do codziennej spokojnej jazdy to w zupełności wystarczy. Kiedy jednak w trasie chciałem wyprzedzić kilku "maruderów", musiałem mocno zredukować przełożenie 6-stopniowej skrzyni, żeby Korando zaczęło szybciej zwiększać prędkość. Na dłuższą metę można się do tego jednak przyzwyczaić.

Duża masa i konieczność wkręcania silnika na wysokie obroty musi skutkować wysokim spalaniem. Tutaj benzynowe Korando, choć nie jest mistrzem oszczędzania, zachowuje się bardzo przyzwoicie. W trasie zużywa około 7,3 l/100 km, a w mieście około 10,4 l/100 km.

Na słowa uznania zasługuje zawieszenie, które jest wyraźnie lepsze, niż w modelach z początku produkcji. O ile w "starym" Korando nie czułem się pewnie w zakrętach, a przy gwałtownym hamowaniu brakowało stabilności, tak w nowym, poprawionym modelu nadwozie nie wychyla się mocno w zakrętach, a gwałtowne manewry nie robią na SsangYongu większego wrażenia. Choć wysoki środek ciężkości i trochę "gumowy" układ kierowniczy nie zachęcają do szybkiego pokonywania wiraży. Za to zawieszenie świetnie spisuje się na wyboistych, nieutwardzonych szlakach, czyli tam gdzie kierowcy SUV-ów lubią się zapuścić, choć na nierównym asfalcie jest nieco mniej komfortowo. Trzeba jednak pamiętać, że SUV to nie limuzyna.

A co z możliwościami terenowymi SsangYonga Korando? Na pewno nie jest to samochód terenowy, jak zresztą wszystkie SUV-y niewyposażone w dodatkowe pakiety off-roadowe. Prześwit wynoszący 18 cm pozwoli na zjechanie z utwardzonej drogi i pokonanie zaśnieżonych czy błotnistych szlaków, ale częściej przyda się kiedy trzeba będzie wjechać na wysoki krawężnik czy przejechać "śpiącego policjanta" bez obawy o rozerwanie miski olejowej. Napęd na cztery koła, zamawiany opcjonalnie, jest dołączany elektronicznie, kiedy przednie koła stracą przyczepność. W ekstremalnych sytuacjach można wymusić blokadę przyciskiem na desce rozdzielczej. A wtedy, przy zastosowaniu odpowiednich opon, możliwości terenowe Korando mogą zaskoczyć na plus.

Benzynowe Korando w podstawowej wersji wycenione jest na 75 tys. złotych, dokupienie napędu na cztery koła podnosi cenę do 82 tys. złotych. Co dostajemy w zamian? Przestronne i naprawdę ładnie zaprojektowane auto z bogatym wyposażeniem. Na pokładzie wersji Crystal znajduje się m.in. komplet poduszek powietrznych wraz z kurtynami, ABS, ESP, klimatyzacja, pełna "elektryka", radio z sześcioma głośnikami, gniazdem usb i łącznością bluetooth oraz gniazdka 12v z przodu i w bagażniku.  Wersje Quartz i najbogatsza Sapphire są oczywiście droższe, ale pod względem wyposażenia różnią je detale. Przykładowo w wersji Quartz mamy dodatkowo ogrzewane fotele z przodu, a w wyposażeniu Sapphire podgrzewane są również miejsca na… tylnej kanapie. Jednym słowem luksus do potęgi.

Testowany egzemplarz w najbogatszej wersji, dodatkowo wyposażony w napęd 4x4, kosztuje niewiele ponad 100 tys. złotych i oferuje więcej, niż większość znacznie droższych rywali o uznanej renomie. Ktoś może powiedzieć, że ta "renoma" konkurentów skądś się jednak wzięła, a SsangYong to tandetny i plastikowy samochód z Korei. Nic bardziej mylnego.

Po pierwsze wygląd, o którym już wspominałem. SsangYong przemyślał najwyraźniej sprawę i nie chciał więcej gościć w rankingach najbrzydszych aut. Zatrudnienie włoskiego studia Giugiaro okazało się strzałem w dziesiątkę! Kiedy zauważyłem, że za tym autem ludzie oglądają się z zaciekawieniem, spytałem kilku przechodniów co o nim sądzą i co to w ogóle za samochód. Padały różne odpowiedzi - Kia, Nissan, Dodge, Opel… Kiedy słyszeli SsangYong, większość prosiła o powtórzenie. Fakt, ta nazwa dla przeciętnego Europejczyka nie jest zbyt atrakcyjna. Jakie było ich zdziwienie, kiedy po obejrzeniu nadwozia i wnętrza słyszeli, że to koreański SUV, i że nie kosztuje co najmniej 200 tys. złotych, jak sądzili, a dwa razy mniej.

To fakt, można być zaskoczonym. Wnętrze wygląda równie dobrze, jest dobrze przemyślane i oferuje dużo miejsca. Materiały wykończeniowe z kolei, choć twarde, są przyjemne w dotyku. Dopasowanie poszczególnych elementów, z wyjątkiem umieszczonego na środku deski rozdzielczej schowka, stoi na wysokim poziomie.

Fotele przednie są wygodne, choć brakuje im trzymania bocznego. Z tyłu pasażerowie mają dużo miejsca, zarówno na nogi, jak i nad głowami. Bagażnik samochodu jest spory i wyposażony w praktyczne schowki pod podłogą, gdzie można schować m.in. roletę. Do tego tylne fotele składają się w dziecinnie łatwy sposób, oferując idealnie płaską podłogę i duże możliwości ładunkowe.

Korando okazuje się tak praktyczne i przemyślane, że jedyną rzeczą, którą bym tu poprawił, jest… pilot centralnego zamka. SsangYong postawił na przestarzałe rozwiązanie z osobnym kluczykiem i osobnym pilotem, zamiast połączenia dwóch w jednym, jak robią to niemal wszyscy konkurenci. Do tego przycisk otwierania drzwi jest niewygodny, bo żeby zadziałał, trzeba go dość głęboko wcisnąć, a to grozi złamaniem paznokcia, czego - szczególnie paniom - nie życzę.

SsangYong Korando w wersji benzynowej to warta uwagi propozycja, bo już za 82 tys. zł można mieć SUV-a z napędem na cztery koła, z bogatym wyposażeniem i niezłym wykonaniem oraz atrakcyjnym wyglądem. W niektórych kwestiach samochód odstaje jeszcze nieco od niemieckich, japońskich czy nawet koreańskich rywali, ale są to niewielkie mankamenty, a Koreańczycy już pokazali jak szybko się uczą. Dlatego konkurenci powinni uważnie śledzić poczynania inżynierów SsangYonga, bo producent ten ma wszystko, by stać się mocnym graczem, a w podbiciu Europy nie przeszkodzi mu nawet egzotyczna i trochę nie pasująca do wybrednych europejskich gustów nazwa.

A jak dowiedziałem się właśnie od polskiego importera, Korando na rynku polskim wzbogaci się niebawem o dwie kolejne wersje napędowe, przeznaczone dla oszczędnych. Będzie to 2-litrowy diesel nowej konstrukcji, o mocy niższej od obecnego 175-konnego i o kilka tysięcy złotych od niego tańszy. Mało tego, fani oszczędzania przez tankowanie autogazu docenią nową wersję z fabryczną instalacją LPG, która już zaczyna jeździć po drogach Włoch.