• Polscy kierowcy plasują się wysoko w europejskich rankingach egoizmu w ruchu drogowym. Aż 42 proc. Polaków stwierdziło, że podczas prowadzenia samochodu myśli wyłącznie o sobie i własnej wygodzie. To aż 6-krotnie wyższy odsetek niż u Hiszpanów
  • Z badań wynika, że 80 proc. kierowców przynajmniej raz w tygodniu spotyka się z agresją na drodze, ale jednocześnie przyznaje się do niej tylko co dziesiąty
  • Pewien kierowca, który stracił prawo jazdy za punkty karne, uważał, że skoro ma takie doświadczenie i tak dobry samochód, to powinien móc więcej na drodze – np. szybciej jechać, bo tym swoim świetnym modelem zdąży wyhamować
  • Ekspert odpowiada, czy wprowadzenie obowiązkowych badań psychologicznych dla kandydatów na prawo jazdy kategorii A i B miałoby sens

Krzysztof Wojciechowicz: Rozmawiamy we wtorek 22 sierpnia. W poprzednią sobotę i niedzielę policjanci w Polsce ujęli łącznie aż 749 pijanych kierowców, a przecież to tylko część "napromilowanych", bo drogówka nie może sprawdzić każdego. Co kieruje ludźmi, którzy w takim stanie wsiadają za kierownicę?

Magdalena Wit-Wesołowska: To bardzo złożona kwestia i trudno znaleźć jedną przyczynę. Choć dziś panuje dużo mniejsze przyzwolenie społeczne na jazdę po alkoholu niż 10 lat temu, to nadal pijanych kierowców jest sporo. Mam wrażenie, że ciągle nie ma dużej wiedzy o tym, jak szybko się upijamy i w jakim czasie pozbywamy się promili z organizmu. Nadal pokutują mity, że jak się rano wstanie, wypiję kawę lub weźmie zimny prysznic, to już nie jest się pijanym. Niektórym błędnie się wydaje, że kiedy po tym prysznicu lub kawie poczują się lepiej, to znak, że są trzeźwi – to właśnie ta grupa osób jest najczęściej łapana podczas akcji typu "trzeźwy poranek".

Druga grupa osób wsiada pijana za kierownicę przez zwykłą bezmyślność, z braku rozsądku i pod wpływem impulsu. Alkohol skłania do podejmowania ryzyka i decyzji, których na trzeźwo by się nie podjęło. Trzecia grupa osób ma po prostu problem z alkoholem. Najpierw tracą kontrolę nad tym, jak często i ile go spożywają, a potem tracą kontrolę sytuacyjną, np. wsiadając za kierownicę z promilami we krwi.

Wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak alkohol działa na ich organizm. Zdaniem specjalistów, przy stężeniu 0,5 promila w organizmie ryzyko spowodowania wypadku drogowego wzrasta 3-krotnie, przy 0,8 promila już 10-krotnie, a przy 1,2 promila – aż 30-krotnie.

Część osób wsiada pijana za kierownicę, ponieważ wydaje się im, że nic złego się nie zdarzy. Bo trasa do domu jest krótka, prosta, bo prowadzi bocznymi drogami. Takie tłumaczenie słyszę bardzo często. Tym ludziom zwyczajnie brak samokrytycyzmu.

Osoby, które trafiają do mnie, bo zatrzymano ich na prowadzeniu pod wpływem alkoholu, dostają ankietę, w której m.in. w skali od 1 do 10 mają ocenić ryzyko złapania ich przez policję. Przeważnie bardzo wysoko – na 7-8 – szacują je ci, którzy nie do końca byli świadomi, że nadal są nietrzeźwi, bardzo się tego wstydzą i być może zdarzyło się im to pierwszy raz w życiu. Z kolei często dużo niżej – na 2-3 – ryzyko złapania oceniają ci, którzy świadomie wsiedli za kierownicę pijani, mając pół promila, promil bądź półtora.

A ci, którzy prowadzą bez uprawnień, bo je stracili albo nigdy nie uzyskali?

Najczęściej myślą, że ich nie złapią, a kiedy już do tego dojdzie, to uważają, że mieli pecha. A to wcale nie jest pech. Proszę powiedzieć, ile razy policja zatrzymała pana do kontroli?

Nie mam pojęcia, przyjmijmy, że przez ostatnie 25 lat kilkanaście razy.

Ja z kolei jestem kierowcą od 15 lat i w tym czasie zdarzyło mi się to dwa razy, zawsze podczas akcji typu "trzeźwy poranek". Kierowcy często popełniają wykroczenia, bo nie zostali za nie wcześniej ukarani, a kiedy to już się wydarzy, mówią, że "to system jest zły i zbyt restrykcyjny".

Dawno temu czytałem wywiad z pani kolegą po fachu i jedną z myśli przewodnich było to, że za kierownicą stajemy się bardziej drażliwi i skłonni do agresji. Część kierowców wymusza pierwszeństwo, zajeżdża drogę, pogania światłami. To tak, jakby kogoś kopnęli w kostkę lub odepchnęli łokciem, a przecież na chodniku lub w sklepie tego nie robią. Co się z nimi dzieje po włączeniu silnika?

To jest trochę jak z hejtem w internecie. Pewnie mało kto odważyłby się powiedzieć w twarz drugiej osobie to, co o niej napisał w sieci. W internecie mamy natomiast złudzenie anonimowości, co dodaje odwagi. Siedząc w samochodzie, część kierowców uważa, że są anonimowi. Uważają, że prawdopodobieństwo ponownego spotkania kierowcy, wobec którego zachowali się niewłaściwie lub poniesienia za to konsekwencji, jest bardzo niskie.

A kamery? Przecież każdy kierowca z takim urządzeniem może nagrać agresywny manewr?

Kamery nie są jeszcze na tyle powszechne, żeby odstraszać przed agresją na drodze. A ona bierze się także z frustracji. Przez cały dzień gromadzimy w sobie negatywne emocje i zwyczajnie nie wiemy, jak sobie z nimi poradzić. W szkole uczyliśmy się na pamięć różnych "ciekawych" rzeczy, jak np. nazw jezior w Afryce, ale nie tego, jak efektywnie rozładowywać stres. Tymczasem coś nam nie wyszło i samochód daje możliwość, żeby to odreagować, właśnie poprzez np. szybką jazdę, trąbienie klaksonem lub machanie pięścią.

Ponoć jesteśmy przebodźcowani. Gdzieś czytałem, że dziś każdy z nas dostaje dziennie tyle informacji co człowiek średniowiecza przez całe życie. A przecież przez te kilkaset lat możliwości ludzkiego mózgu się nie zmieniły.

Trochę tak jest. Rzeczywiście jesteśmy przebodźcowani. To męczące dla mózgu i zwyczajnie musimy, jak to się mówi, wychillować. Robimy to na różne sposoby. Jeden pójdzie pobiegać, drugi na siłownię, kolejny do garażu pomajsterkować, a inny wyżyje się na kierowcy obok.

Z badań wynika, że 80 proc. kierowców przynajmniej raz w tygodniu spotyka się z agresją na drodze, ale jednocześnie przyznaje się do niej tylko co dziesiąty. To jak to jest możliwe? Wynika z tego, że nie widzimy, iż sami ulegamy takim zachowaniom, ale u innych zauważamy je z łatwością.

To może wprowadzić obowiązkowe badania psychologiczne dla kandydatów na prawo jazdy kategorii A i B? W ten sposób na drogi nie trafiłoby wiele osób, które mentalnie nie nadają się na kierowców.

Nasze środowisko psychologów transportu od wielu lat zgłasza taki postulat. Testy psychologiczne muszą przejść kandydaci na prawo jazdy kategorii C, C+E, D i D+E, natomiast chętni na kategorie A i B mają tylko badania lekarskie, a zbyt dużej selekcji tam raczej nie ma.

Posiadanie prawa jazdy wielu uważa za obowiązek, a tymczasem to przywilej – prawo, jak sama nazwa wskazuje. Pamiętajmy: nie każdy w danym momencie nadaje się do tego, żeby być kierowcą. Egzamin na prawo jazdy kategorii B zdajemy raz w życiu i później już nikt nie weryfikuje naszych zdolności fizycznych i psychicznych niezbędnych do bezpiecznego kierowania autem, nikt nie weryfikuje seniorów. Jeśli kandydat na kierowcę nie ma autorefleksji, że się na niego nie nadaje, to nikt mu jej nie da. Nie ma gwarancji, że trafi na instruktora lub lekarza, który uzna, że taki kursant powinien przejść badania psychologiczne, aby się upewnić, że naprawdę może zostać kierowcą.

Jestem psychologiem transportu od 10 lat i przez ten czas tylko dwa razy lekarz skierował do mnie na badanie psychologiczne kandydata na prawo jazdy kategorii B oraz kilkunastokrotnie konsultowałam kursantów na prośbę instruktora. A przecież pracuję w ćwierćmilionowym mieście!

Dlaczego część kierowców bywa bardziej gburowata i agresywna w stosunku do prowadzących niewielkie bądź leciwe samochody, ale na widok nowych, drogich i wielkich modeli są już grzeczni i potulni?

Przyznam, że nie zauważyłam takiej prawidłowości, choć raz jeżdżę kilkunastoletnim, a raz w miarę nowym autem. Może to kompleksy. A może ten ktoś jest grzeczny na widok drogiego samochodu, bo uważa, że zamontowano w nim kamerę, więc szybko poniesie konsekwencje niewłaściwego zachowania.

No to kolejny irytujący proceder. Dlaczego niektórzy kierowcy nieprawidłowo parkują? Czemu stają krzywo, na dwóch miejscach, nie mówiąc już o tak haniebnym zachowaniu, jak parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych?

Po pierwsze, z pośpiechu. Tłumaczą się w stylu "ja stanę tu tylko na chwilę" lub "ja tylko odebrać dziecko z przedszkola", a tak naprawdę źle zarządzają swoim czasem, nie potrafią go zaplanować.

Po drugie, z egoizmu i braku szacunku dla innych. Niestety, polscy kierowcy plasują się wysoko w europejskich rankingach egoizmu w ruchu drogowym. Według raportu opracowanego na zlecenie francuskiego operatora drogowego Vinci Autoroutes aż 42 proc. Polaków stwierdziło, że podczas prowadzenia samochodu myśli wyłącznie o sobie i własnej wygodzie. Dla porównania – wśród Hiszpanów tylko 7 proc. odpowiedziało podobnie.

Po trzecie, to kwestia wychowania. Pewne rzeczy wynosimy z domu, złych zachowań uczymy się od małego. Kiedy robiłam prawo jazdy, mieszkałam w bloku, pod którym parkowanie wymagało ogromnych umiejętności, a tata zawsze mi powtarzał "parkuj tak, aby inny mógł zaparkować obok ciebie". I to już we mnie zostało.

Nie rozumiem, jak można parkować przed pasami bezpieczeństwa. Przecież przez to może zginąć pieszy, ponieważ nie będzie go widać zza stojącego auta, a kierowca tak zaparkowanego samochodu już na zawsze będzie mieć zmarłego na sumieniu.

Niestety, mam wrażenie, że z przewidywaniem konsekwencji swoich działań bywa u nas różnie. Cześć osób nie sięga myślami dalej niż tu i teraz, nie myśli też o innych. Nawet nie przyjdzie im do głowy, że mogliby się przyczynić do tragedii.

Auto Świat od 2005 r. organizuje kompleksowe badanie opinii kierowców, czyli Narodowy Auto Test. W najnowszej edycji zapytaliśmy m.in. o najbardziej irytujące zachowania na drodze. Respondenci najczęściej wskazywali nieużywanie kierunkowskazów. Dlaczego część Polaków tak nie lubi tej czynności?

To również wynika z braku poszanowania innych. To egoizm i postawa typu "ja tu jadę, ja, król szos, więc inni muszą mi ustępować". To kolejny przykład braku przewidywania konsekwencji. Taki kierowca nie pomyśli, że musi dać innym czas na właściwą reakcję, włącza więc kierunkowskaz dopiero podczas manewru albo nie używa go w ogóle. Kiedy zwracałam komuś na to uwagę, słyszałam "to przecież ten z tyłu musi zachować bezpieczną odległość" lub "jak on mnie uderzy, to będzie jego wina". Z drugiej strony tacy kierowcy pieklą się, że inni nie używają kierunkowskazów.

I mimo to uważają się za bardzo dobrych kierowców…

Tak twierdzi dziewięć na 10 osób, które wypełniają u mnie ankietę po tym, jak straciły prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów karnych. Wśród nich są ludzie, którzy egzamin zdali pół roku temu. Kiedy się ich pytam, dlaczego tak wysoko się oceniają, często pada odpowiedź "bo do tej pory nie miałem/miałam wypadku". Na moje "a ile pan/pani jeździ?" odpowiadają np., że "raz w tygodniu".

Do końca życia będę pamiętać młodego chłopaka, który stracił prawo jazdy, a wszystkie punkty karne dostał za przekraczanie dozwolonej prędkości. Wie pan, co mi powiedział? "Jak się ma 400-konną furę, to się nie da jeździć wolno".

Inny, który też stracił prawo jazdy, uważał, że skoro ma takie doświadczenie i tak dobry samochód, to powinien móc więcej na drodze – np. szybciej jechać, bo tym swoim świetnym modelem zdąży wyhamować. Jak widać, mocno przeceniamy swoje umiejętności.

Czy to dlatego niektórzy kierowcy 2-krotnie przekraczają dozwoloną prędkość, i to w kompletnie niebezpiecznych miejscach lub w warunkach mocno ograniczonej widoczności?

Tak, ale nie tylko. To wynika także z braku umiejętności przewidywania oraz szacowania ryzyka i odległości. Poza tym jest grupa osób uwielbiających ryzyko, które muszą się dostymulować, żeby w ogóle optymalnie funkcjonować. Mogą więc poszukiwać adrenaliny, ale rozładowywać te emocje w niekoniecznie społecznie akceptowalny sposób.

Jest jeszcze coś innego. Ostatnio jechałam z mężem zwykłą szosą przez las, na której raz obowiązywało ograniczenie prędkości do 70, a raz do 90 km/h. Większość się tego trzymała, ale jeden z kierowców koniecznie chciał wyprzedzić innego. Co ciekawe, nie wykorzystał szeregu okazji, kiedy mógł to zrobić zgodnie z przepisami i bezpiecznie, ale wykonał ten manewr, jadąc pod górkę na podwójnej ciągłej. Niektórzy po prostu czują presję, aby wyprzedzić, bo np. ciągnie się za nimi ogon samochodów. Uważają, że "jakoś to będzie".

A skąd się bierze niechęć niektórych kierowców samochodów do rowerzystów i motocyklistów?

Wielu z nas odgrywa różne role w ruchu drogowym. Raz jesteśmy kierowcami aut, raz rowerzystami, innym razem pieszymi. Bywa, że gdy zmieniamy rolę, zapominamy o perspektywie drugiej strony. Niektórzy zazdroszczą motocyklistom: nie tkwią w korku, ponieważ mogą omijać innych. A przecież, zdaniem takich kierowców, motocykliści powinni stać, bo korek jest dla wszystkich. Co do niechęci do rowerzystów – część kierowców ma poczucie, że ich tamują i spowalniają.

Uważam, że zapominamy o jednej elementarnej zasadzie: na drodze powinniśmy współpracować, żeby ten cały złożony system, jakim jest ruch drogowy, dobrze działał. Tymczasem mam wrażenie, że wzajemnie to sobie utrudniamy. Proszę zauważyć, że jeśli inny kierowca się do nas uśmiechnie, to część uzna to za dziwne, a przecież powinno być czymś normalnym. Zawsze na drodze staram się dawać dodatni ładunek emocji, bo sądzę, że okazywanie wdzięczności udziela się innym. Nie wiem, skąd się bierze poczucie, że jeśli kogoś wpuścimy na swój pas, to na pewno się spóźnimy. Pamiętajmy, że negatywne emocje łatwo się przenoszą na innych. Agresja rodzi agresję.

W takim razie jak sobie radzić z frustracją, irytacją i wściekaniem się podczas jazdy? Jak nimi nie "zarażać" innych?

Kluczowy jest stan, w jakim wsiadamy za kierownicę. Jeśli coś się zdarzyło przed wejściem do samochodu, dajmy sobie chwilę, żeby ochłonąć – np. zrobić kilkuminutowy spacer – i zacząć jazdę z "czystą", spokojną głową. Jeśli coś nas zirytuje już podczas prowadzenia, to mamy przynajmniej trzy opcje:

  • pooddychać głęboko: złe emocje przyspieszają oddech i bicie serca. Głębokie, powolne i świadome wdechy i wydechy mogą zniwelować stres;
  • posłuchać muzyki: nie bez powodu mówi się o niej, że "łagodzi obyczaje". Nasz organizm mimowolnie dopasowuje się do muzyki, której słucha. Nie może być więc to coś pobudzającego, ale jakieś wyciszające rytmy i brzmienia, które ostudzą emocje. Polecam też audiobooki i podcasty;
  • rozmowa z pasażerem

Pamiętajmy, że możemy paść ofiarą tzw. huśtawki emocjonalnej. Po tym, jak udało się nam uniknąć wypadku, zażegnać niebezpieczeństwo albo gdy przydarzy się nieprzyjemna sytuacja, nadchodzi groźny moment demobilizacji, ponieważ organizm zużył wcześniej mnóstwo energii. Łatwo wtedy popełnić błąd.

Tak samo, kiedy podczas jazdy dostaniemy bardzo szczęśliwą albo bardzo nieprzyjemną wiadomość. Możemy wówczas nie być w stanie skutecznie przetwarzać docierających do nas sygnałów i adekwatnie na nie reagować, a to jest przecież podstawowy warunek bezpiecznej jazdy. Warto wtedy się zatrzymać w bezpiecznym miejscu i wyjść z samochodu, żeby ochłonąć. A jeśli nie ma gdzie stanąć, to po prostu pooddychajmy głęboko, posłuchajmy wyciszającej muzyki, podcastu lub audiobooka, albo porozmawiajmy z pasażerem.