• Od piątku 31 lipca operator rozpocznie naliczanie opłaty za korzystanie z 11 stacji w Lublinie, Siedlcach i w Warszawie
  • W przypadku ładowania auta elektrycznego łączna kwota do zapłaty oznacza sumę trzech składowych: ceny za dostęp, ceny za energię i ceny za czas ładowania
  • Ładowanie na stacjach PGE będzie zatem atrakcyjniejsze dla właścicieli drogich, nowoczesnych aut elektrycznych niż tańszych modeli o ograniczonych możliwościach ładowania

Po premierze nowej marki polskich samochodów elektrycznych Izera pora na zmiany, które dotkną właścicieli aut zasilanych prądem. A ściślej – uszczuplą finanse miłośników elektromobilności. PGE Nowa Energia (czyli jeden z udziałowców spółki ElectroMobility Poland szykującej auta pod marką Izera) wprowadza płatne ładowanie w trzech polskich miastach. Od piątku 31 lipca operator rozpocznie naliczanie opłaty za korzystanie z 11 stacji w Lublinie, Siedlcach i w Warszawie.

Wystarczy pobieżna lektura cennika, by przekonać się, że zasady naliczania opłat przypominają nieco rozwiązania stosowane w przypadku domowych rachunków za energię elektryczną. Trudno bowiem zrozumieć, dlaczego cena jest uzależniona od takich elementów jak „składnik jakościowy”, opłatę sieciową i przejściową, stałą za przesył czy do tego jeszcze osobny abonament. W przypadku ładowania auta elektrycznego łączna kwota do zapłaty oznacza sumę trzech składowych: ceny za dostęp, ceny za energię i ceny za czas ładowania. Czyli?

Za tzw. dostęp, czyli samo rozpoczęcie ładowania zapłacimy 1 zł (skojarzenia z opłatą za przysłowiowe trzaśnięcie drzwiami w taksówce jest jak najbardziej uzasadnione). Operator naliczy również opłatę za pobraną energię, czyli innymi słowy „zatankowane paliwo”. Pozostaje jeszcze jedno do opłacenia: stawka za czas ładowania rozliczana co do jedne setnej minuty (prawie tak jak płacimy za czas rozmowy u operatorów sieci komórkowych). Połączenie trzech opłat oznacza łączną kwotę do zapłaty za ładowanie samochodu na stacji PGE.

Oczywiście stawki nie są równe dla wszystkich. Koszt energii oraz czasu ładowania jest uzależniony od tego z jakiego rozwiązania korzystamy.

Koszty ładowania na ładowarkach PGE

  • Teoretycznie najtańsze jest ładowanie AC (prąd zmienny) z maksymalną mocą 22 kW. Za 1 kWh energii zapłacimy 59 groszy. Każda minuta ładowania oznacza zaś 7 groszy.
  • Ładowanie prądem stałym z mocą do 30 kW wyceniono na 1,45 zł / kWh i 24 grosze za minutę.
  • Ładowanie prądem stałym z mocą do 50 kW wyceniono zaś na 1,45 zł / kWh i 29 groszy za minutę.

Nietrudno o wniosek, że cennik usług jest bardziej atrakcyjny dla użytkowników najnowocześniejszych (i też dość drogich) aut elektrycznych, które przystosowano do szybkiego ładowania możliwie jak najdłużej (nieźle prezentuje się także Renault Zoe z ładowarką 22 kW). Im zaś prostsze (i zwykle tańsze) i słabsze auto (jak np. skoda citigo-e czy volkswagen e-up) tym rachunek wypada mniej korzystnie.

Oczywiście wpływ na to, ile zapłacimy za wizytę ma również wpływa sporo innych czynników (temperatura otoczenia oraz samej baterii, stan akumulatorów). Istotny staje się także wiek auta i jego zaawansowanie techniczne. Nie będą bowiem zadowoleni kierowcy, którzy użytkują elektryki starszej generacji (np. Nissan Leaf), które pod względem możliwości ładowania wypadają dość blado na tle współczesnych aut (szybki spadek mocy ładowania i problemy z temperaturą).

Czy zatem elektromobilność znów traci na atrakcyjności w Polsce? Trudno nie zgodzić się z najnowszymi wyliczeniami portalu Wysokienapięcie.pl, wskazującymi, że obecnie koszt podróży kompaktowym samochodem elektrycznym jest porównywalny z tym, ile trzeba wydać na przejazd autem benzynowym. Wciąż zaś tańsza jest podróż dieslem czy autem zasilanym gazem LPG (nie wspominając już o kwestii wygody i czasie podróży).

Przy obecnej sieci infrastruktury i ostatnich podwyżkach opłat za ładowanie trudno zatem liczyć na to, że kierowcy tak chętnie masowo przesiądą się z używanych diesli czy modeli benzynowych na nowe czy używane elektryki. Z pewnością długo jeszcze tradycyjny samochód spalinowy będzie pełnić główną rolę w niejednym polskim gospodarstwie domowym, chyba, że władze sięgną po finansowe argumenty by zmusić kierowców do przesiadki. Kto jednak odważy się drażnić potencjalnych wyborców?