Jazda pod wpływem alkoholu lub środków odurzających jest surowo karana i bardzo dobrze. Niestety czasem trafiają się błędne decyzje i wyroki. Właśnie taki zapadł w 2014 r., kiedy niewinny kierowca poszedł do więzienia na sześć miesięcy. Aby sprawę odkręcić, musiał się nią zainteresować Rzecznik Praw Obywatelskich.

Różnica między "pod wpływem" i "po użyciu" kosztowała go więzienie

Wyrok z 2014 r. był zły, ponieważ pierwotnie czyn kierowcy został zakwalifikowany jako jazdę w stanie po użyciu środka odurzającego, co oznacza, że w jego organizmie znalazł się narkotyk w postaci marihuany w nieustalonej ilości, który jednak nie miał wpływu na motorykę kierującego. Za taki czyn groził mu jedynie areszt lub grzywna.

Prokuratura jednak w trakcie rozpatrywania sprawy zakwalifikowała jego wykroczenie jako prowadzenie pojazdu w stanie pod wpływem środka odurzającego. To duża różnica, bo w tym przypadku nie ma już mowy o wykroczeniu, a o przestępstwie zagrożonym karą do dwóch lat pozbawienia wolności. W tym wypadku kierowca może już sprawiać niebezpieczeństwo na drodze. Przez to sąd skazał go na karę pół roku pozbawienia wolności, zakazał prowadzenia pojazdów mechanicznych przez rok i nakazał zapłatę 400 zł na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej.

Sprawiedliwość po ośmiu latach

Sprawą zajął się Rzecznik Spraw Obywatelskich, który wniósł do Sądu Najwyższego kasację od wyroku sądu rejonowego, argumentując to oczywiście brakiem popełnionego przestępstwa.

Sąd Najwyższy zgodził się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i 26 stycznia 2022 r. uchylił wyrok sądu w zakresie kwestii dotyczącej jazdy pod wpływem środka odurzającego, w tym orzeczonego zakazu prowadzenia pojazdów i obowiązku zapłaty świadczenia pieniężnego. Tym samym przyznano, że kierowca nie powinien być karany za to przestępstwo, którego de facto nie popełnił. Aby tego dowieść, skazany musiał walczyć osiem lat. Niestety czasu, gdy nie mógł korzystać z samochodu i spędził sześć miesięcy w wiezieniu, już nikt mu nie zwróci.