- Mazda MX-5 Cup Poland to jednomarkowy puchar w ramach WSMP, w którym może wziąć udział każdy kierowca z licencją wyścigową
- To świetny sposób na rozpoczęcie przygody z tylnonapędowymi samochodami wyścigowymi
- Nawet tak mało doświadczone w motosporcie osoby jak ja, mogą relatywnie szybko poczuć się pewnie za kierownicą pucharowego MX-5 i robić postępy
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Wiecie, co jest najlepsze w byciu pierwszym dziennikarzem, który ma zaszczyt startować w Mazda MX-5 Cup Poland? Niezależnie od wyniku nikt mi tego pierwszeństwa nie zabierze. A najgorsze? Że można być zarazem pierwszym na bandzie. Wówczas uśmiech znika zarówno z frontu „mojego” MX-5, jak i z twarzy menedżera PR Mazdy, dyrektora pucharu, jak i mojego redaktora naczelnego, a pojawia się on gromadnie na facjatach branżowych kolegów, którzy będą mi to pamiętać do końca kariery. Choć starałem się odpędzać od siebie czarne wizje, to jednak przed startem spałem kiepsko i krótko...
W Poznaniu debiutował nie tylko polski puchar MX-5, ale też ja sam – nigdy się tu nie ścigałem, rzadko w ogóle miałem okazję bywać na jedynym w Polsce torze z homologacją FIA w charakterze innym niż kibic. Mój dziób był żółtszy niż u Kaczora Donalda.
Do stolicy Wielkopolski udałem się zatem przez... Częstochowę. Ale nie na Jasną Górę, lecz do Ragnar Simulator, prowadzonego przez eksredaktora magazynu „Top Gear” Radka Turka. Ten gość to oaza cierpliwości, bardzo szybki kierowca i świetny dydaktyk. Zajmuje się nie tylko takimi przypadkami, jak ja, lecz przede wszystkim profesjonalnymi kierowcami ścigającymi się w realu i wirtualu. Wraz z zespołem szkoli na zaawansowanych symulatorach, buduje takie zestawy, wypożycza je i z PZM współorganizuje oficjalne Mistrzostwa Polski w Digital Motorsport.
To niesamowite doświadczenie: siedzisz w prawdziwym kubełkowym fotelu zamontowanym na siłownikach, spięty pasami szelkowymi. Kierownica, lewarek i pedały są jak w aucie wyścigowym, a przed sobą masz trzy wielkie ekrany. Wirtualne oswojenie się z torem, poznanie nitki i punktów hamowania okazało się bardzo cenne przed wyjechaniem na niego w realu. Przy moich wirtualnych popisach mechanicy mieliby co robić… Ćwiczenia zakończyłem czasem 1:55.257.
W Poznaniu stawiłem się w czwartek rano, uzbrojony w wiedzę i zupełnie bezbronny wobec narastającego we mnie strachu. Może jednak powinienem się wycofać? Lęk przerodził się w panikę, gdy pierwszy raz usiadłem w samochodzie. To znaczy – próbowałem to zrobić, bo wsiadanie do cupowego MX-5 to cyrkowy numer. Szczególnie gdy masz na sobie kask i kołnierz stabilizujący, który ogranicza ruchy głową. Przy wzroście 183 cm którąkolwiek kończyną byś ruszył, natrafiasz na rurki klatki bezpieczeństwa. Dachu... nie ma.
Pierwszą sesję treningową spędziłem na prawym fotelu u jednego z dwóch najszybszych kierowców – Marcina Feddera. Zbladłem, bo z jednej strony jeździ on fenomenalnie i mogłem nieco podpatrzyć, ale z drugiej – nie wyobrażałem sobie, by się choćby zbliżyć do jego tempa i refleksu.
Z duszą na ramieniu w kolejnej turze już sam wyjechałem na tor, ale mój wzrok był skupiony na lusterkach. Starałem się uprzejmie przepuszczać wszystkich szybszych, myśląc, że to może przysporzy mi nagrodę fair play... Z każdą kolejną sesją treningową jednak udawało mi się lepiej rozdzielać uwagę, zwiększać swoje tempo i zmniejszać irytację szybszych kierowców, którym mogłem wadzić. Dzień ćwiczeń zakończyłem z czasem 2:00,131, czyli do najlepszych traciłem ok. 7 s. Nie mogłem sobie pozwolić na żadne ryzyko, bo fotograf miał się pojawić dopiero następnego dnia. Stres odrobinę zelżał, ale sen był wyzwaniem...
W piątek rano czekał mnie krótki trening i niedługo po nim kwalifikacje do 1. wyścigu. Z hotelu wystrzeliłem bez śniadania, czas naglił. Głód udało mi się przekuć w poczucie lekkości i podczas treningu szybko przebiłem barierę 2 minut. W dobrym nastroju udałem się na posiłek do namiotu z napisem „Kia Platinum Cup” – słynny puchar był moim pierwszym i jedynym dotąd wyścigowym doświadczeniem 2 lata temu. Seria już nie jeździ, ale punkt gastronomiczny nadal dumnie nosi jej logo. Między jedną parówką a drugą wspominałem upalny weekend na Slovakiaringu i upokorzenie, które mnie spotkało wówczas ze strony zgrai nastolatków w Kiach.
Wielu moich ówczesnych rywali rozwinęło skrzydła w innych, mocniejszych klasach. MX-5 nie dość, że jest tylnonapędowe i mocniejsze od „kijanki”, to do tego zapewnia znacznie przyjemniejsze warunki podczas upałów – jak to roadster. A w czasie deszczu… Wolałem o tym nie myśleć, choć prognoza taki scenariusz przewidywała. Ponoć od ok. 60 km/h woda omija kabinę. Gorzej, gdy się czeka na start w ulewie…
Czas na kwalifikacje do pierwszego wyścigu. Gramolę się do wozu, ruszam i szybko łapię dobre tempo. Jest mniej aut na torze niż podczas treningów, można się skupić na szlifowaniu idealnej linii. Już na drugim kółku osiągam 1:58,234 – pozostaję najwolniejszy w swojej klasie, ale przynajmniej nie daję się jadącym w tej samej sesji Toyotom Celicom. Dopiero teraz zaczynam czerpać przyjemność z tego, jak doskonale MX-5 się prowadzi, odkrywam nieznaną mi dotychczas twarz jednego z moich ulubionych aut.
Zestrojenie zawieszenia z amortyzatorami Öhlinsa i wahaczami Hardrace’a jest świetne, półslicki Federala dobrze „kleją”, a hamulce Stoptecha wydają się nie do zdarcia. Co ciekawe, zestrojenie „układał” Nikodem Wiśniewski – profesjonalny kierowca zespołu Williams Esports, zwycięzca Virtual 24h Le Mans i wicemistrz świata w Simracingu. Ukłony także dla twórców tego wozu z warsztatu TG Auto! Podobne puchary już od lat funkcjonują między innymi w USA czy krajach Beneluksu – MX-5 to jedno z ostatnich jeszcze produkowanych aut, które pozwalają za rozsądne pieniądze zdobywać tylnonapędowe doświadczenie wyścigowe.
Zaczynam być z siebie zadowolony – nie „zwiedziłem” jeszcze ani razu trawy czy żwiru, podczas analizy onboardu dostaję pochwały od dyrektora pucharu za dobrą linię i dowiaduję się, że ostrzeżenie, które dostałem od sędziów, było za zjechanie 4 kołami za białą linię. Normalnie nie byłby to powód do dumy, ale to „wykroczenie” popełnili wszyscy kierowcy MX-5, więc czuję, że... „równam do najlepszych”! Podobno, gdybym jako jedyny się ustrzegł tego błędu, to być może reszta dostałaby kary, a ja – pole position... Już to widzę! W sobotę startuję z 10. pola, czyli jako 5. w klasie – wszystkie Mazdy przede mną, wszystkie Toyoty za mną.
Mazda MX-Cup Poland – deszcz cudem nas ominął
Sobotni poranek przywitał nas zachmurzonym niebem, ale ryzyko deszczu zmalało. Mam farta, bardzo nie chciałem zmiany warunków na mokre, bo to by oznaczało jazdę inną linią, niż wykułem przez ostatnie dni. Start zaliczam dobry, wciskam się między Renault Clio a BMW E36, ale biorą mnie w kleszcze i muszę odpuścić, by uniknąć bolesnego kontaktu już na pierwszym zakręcie. Sytuację doskonale wykorzystują mój starszy branżowy kolega, doświadczony zawodnik WSMP, Jacek Jurecki, i również jadący Toyotą, bardzo szybki nowicjusz tego pucharu, Kacper Osek.
Staram się nie denerwować. Powtarzam sobie, że nie przyjechałem tu po to , by ryzykować, tylko mam dojechać do mety bez szkód i przywieźć materia… CHRZANIĆ TO! W „Uśmiechu Szatana” wyprzedzam „beemkę” i przyklejam się do Toyoty Oska. Przed „Kukurydzą” tak bardzo opóźniam hamowanie, że prawie ląduję w jego bagażniku. Ale moja zwinna Mazda na szczęście błyskawicznie daje się przeteleportować do wewnętrznej – było blisko, ale Osek już za mną. Chwilę później wyprzedzam też Clio i biorę „na muszkę” Jacka.
Ma wolniejszy, przednionapędowy wóz, lecz jego lata doświadczeń i mój bardzo żółty dziób robią swoje. Jedziemy łeb w łeb, serwując widzom chyba niezły pojedynek na wyjściu na główną prostą. Tymczasem zaczyna kropić… Na wyjściu z 4. zakrętu udaje mi się w końcu wyprzedzić redaktora Jureckiego. Lekko pada, ale nie leje – opona dobrze klei, a ja sukcesywnie poprawiam czasy. Na 7. okrążeniu schodzę do 1:56.726, w co aż trudno mi uwierzyć – o 1,5 s mniej niż w kwalifikacjach!
Bardzo dobrze zaczynam 8. okrążenie, mknąc w odosobnieniu, gdy nagle widzę najpierw żółtą flagę, a następnie pod trybunami w sekcji kartingowej rozbitą Mazdę i samochody ratownicze. Jakub Wyszomirski „poszedł” w bandy, wóz ostro dostał z przodu i na lewym boku. Zgodnie z procedurą zwalniam tempo i myślę o kierowcy – musiała być ostra walka na czele wyścigu, który był poza moim zasięgiem. Tym samym jestem 4. w klasie, ale nie bardzo mam się z czego cieszyć. Na torze pojawia się safety car, doganiam czołówkę Mazd. Jedziemy spokojnym tempem, liczę na restart wyścigu, miałbym dzięki temu szansę na finiszu jeszcze chwilę pogonić za klasowymi rywalami. Uszkodzony wóz zdążyła już ściągnąć laweta, ale... to niestety już koniec wyścigu.
Dojeżdżam na 4. pozycji, a podium 1, wyścigu MX-Cup brzmi: Krzysztof Ratajczak, Marcin Fedder, Grzegorz Grzybowski. W czasach okrążeń tracę niecałe 4 s do najlepszego – jeszcze sporo. Klepię się po ramieniu, a Mazdę delikatnie w błotnik za nasze postępy i dojechanie do mety bez przygód. Wiem też dobrze, gdzie jest potencjał, by przyspieszyć – moje pięty achillesowe to zakręty nazywane „Dębami” i „Ostatnim prawym”.
Niedziela przynosi ochłodzenie, ale na szczęście nie pada. Dziś jedzie 7 pucharowych MX-5, dołączyli dwaj kierowcy, którzy musieli odpuścić sobotnie ściganie z powodów rodzinnych. W porannych kwalifikacjach znowu udaje mi się poprawić czas, mimo że tor jest dość mocno zabrudzony: 1:56.383 daje mi 5. pozycję startową w klasie, czyli 8. na „gridzie”, bowiem znowu jedziemy w jednym biegu z autami innych klas.
Przed startem do 2. wyścigu próbuję opanować nerwy, to zwieńczenie wyścigowego weekendu. Tuż przed zapięciem kasku strzelam jeszcze jedno espresso. I jak się potem okaże, moja Mazda też musiała na tym skorzystać. Nieźle ruszam i już na pierwszym zakręcie wyprzedzam Mazdę Grzegorza Grzybowskiego, który wczoraj był 3. na mecie. Staram się trzymać blisko doświadczonego J. Wyszomirskiego, który ze swojej kraksy na szczęście wyszedł bez szwanku, a mechanicy bohatersko i błyskawicznie odbudowali jego wóz. Rozdziela nas jednak Filip Zagórski w Clio, ekskierowca Picanto. Na drugim okrążeniu mknę tuż za nimi, co skutkuje moim najlepszym czasem okrążenia tego weekendu: 1:53.342. O bite 3 sekundy szybciej niż dotąd! Zauważam to jednak dopiero później.
Dwójka rywali zaczyna mi powoli odjeżdżać, wdają się w ostrą walkę między sobą, tymczasem Mazda G. Grzybowskiego raz się zbliża, raz oddala w lusterku. Jadę szybciej niż dotąd, ale nierówno. Przełamuję swoje psychiczne bariery na problematycznych dla mnie szybkich zakrętach. Na horyzoncie widzę, że Clio ostatecznie wygrało z Mazdą, i mozolnie z każdym kolejnym kółkiem zaczynam się ponownie zbliżać do klasowego rywala, który ściga się też z sukcesami w technicznie bardziej zaawansowanej serii TCR. Jak później przyznaje, walka z Clio kosztowała go sporo wysiłku i zużycia opon – mogę zatem podziękować Zagórskiemu, bo na feralnym dla Wyszomirskiego zakręcie udaje mi się go wreszcie wyprzedzić!
Tym samym jestem 3., ale jeszcze to do mnie nie dociera. Udaje mi się jechać równo, z czasami na poziomie 1:54-1:55 min. Próbuję szanować opony, w razie gdyby któryś z rywali zaczął mnie jeszcze atakować. Ale sytuacja wydaje się opanowana. Jadę pewnie, myśląc, że są to już ostatnie sekundy wyścigu, ale na prostej startowej zamiast flagi z szachownicą widzę, że zegar jeszcze tyka... Czyli muszę wytrzymać kolejne okrążenie! Dopada mnie znowu stres. Żebym tylko nie przestrzelił któregoś z zakrętów, nie wypadł z toru... Wyścig niby jest skrócony z 25 do 20 minut, ale teraz zaczynam czuć zmęczenie całym intensywnym tygodniem i czekam, aż zamelduje się mój typowy w takich sytuacjach pech.
Mazda MX-Cup Poland – mam 3. miejsce w 2. wyścigu!
Ale nie tym razem. Jako 3. w swojej klasie przecinam metę. Do triumfującego Krzysztofa Ratajczaka tracę tylko 1,4 s na najszybszym okrążeniu. Nie mogę w to uwierzyć i inni... chyba też nie. Z powagi sytuacji zdaję sobie sprawę dopiero, gdy staję na podium, odbieram trofeum i widzę wycelowane we mnie obiektywy. Ogarniają mnie radość i lekkie zawstydzenie. Widzę też uśmiech na twarzach tych, których bardzo chciałem nie zawieść, i podziw w oczach Mojej Najwierniejszej Kibicki. „Kupujemy MX-5” – mówi. Choć nie wygrałem, tak się czuję. I sprawdza się stare powiedzenie: Win on sunday, sell on monday!
Mazda MX-Cup Poland – podsumowanie
To dopiero początek MX-5 Cup Poland i zaszczytem było być częścią pierwszego rozdziału tej historii. Zdobyłem cenne doświadczenie, połknąłem wyścigowego bakcyla i doznałem ogromu emocji. Zainteresowanie startami w kolejnych rundach jest duże, Mazd będzie przybywać. Następne wyścigi już 2-4 lipca. Ja tym razem będę kibicował na trybunach, ale może do kokpitu wsiądziesz Ty? Wystarczą licencja, strój i opłata za start. O resztę zabawy zadbają profesjonaliści i rozbrajający charakter MX-5!
Ciekawostka: MX-5 w bazowym białym kolorze jest o... 7 kg lżejsze od lakierowanego „metalikiem”! Pucharowe auta ważą 970 kg.
Wolnossące 2-litrowe silniki są seryjne, jednak dzięki zmienionemu oprogramowaniu i modyfikacjom dolotu oraz wydechu osiągają moc ok. 200 KM. Mają też poprawione chłodzenie.
Puchar działa w formule „arrive & drive”. Kierowca musi mieć tylko licencję, strój i wnieść opłatę, o resztę troszczą się organizatorzy i mechanicy.